Przygoda na jedną noc. Charlene Sands
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przygoda na jedną noc - Charlene Sands страница 1

Название: Przygoda na jedną noc

Автор: Charlene Sands

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-276-3521-1

isbn:

СКАЧАТЬ title>Charlene SandsPrzygoda na jedną nocTłumaczenie:Krystyna Nowakowska

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Brooks Newport obrócił się na stołku barowym w motelu C’mon Inn, by śledzić zwinne ruchy kruczoczarnej latynoskiej piękności, która z błyskiem w oku pochyliła się właśnie nad stołem bilardowym. Wszyscy mężczyźni w tym barze nie spuszczali z niej wzroku, spod szerokich rond kowbojskich kapeluszy wpatrując się w nią jak w obraz. W obcisłych błękitnych dżinsach i bluzce w czerwoną kratkę, której dekolt odsłaniał jej gładką skórę w oliwkowym odcieniu, wyglądała tak ponętnie, że Brooks poczuł nagłą suchość w gardle i musiał pociągnąć duży łyk piwa.

      – Piątka, łuza w rogu – oznajmiła zmysłowym głosem, w którym zarazem słychać było pewność siebie.

      Następnie złożyła się do strzału i końcówką swego kija wbiła piątą bilę do celu. Gdy chwilę później wyprostowała się, jej pełny biust chciał niemal wyfrunąć spod bluzki. Była niewysoka, miała niewiele ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, i na widok jej pięknej filigranowej figury Brooks otarł z czoła kropelki potu.

      Przecież do Teksasu nie przyjechał po to, żeby się uganiać za kobietami. Wyprawił się tutaj z Chicago z innego powodu: pierwszy raz w życiu miał spotkać swego biologicznego ojca.

      Brooks Newport, który miał brata bliźniaka o imieniu Graham, próbował od lat odnaleźć ich ojca. Jego podejrzenia, że są biologicznymi dziećmi Suttona Winchestera, chicagowskiego milionera i zarazem groźnego dla nich rywala w interesach, którego Brooks zwalczał bezwzględnie, okazały się niesłuszne.

      I chwała Bogu. Ale Sutton znał tajemnicę ich pochodzenia i niedawno, w obliczu zbliżającej się śmierci, być może wiedziony wyrzutami sumienia, zdradził Newportom informację, która pozwoliła ustalić nazwisko i miejsce zamieszkania ich ojca.

      Tym człowiekiem był Beau Preston, hodowca koni i właściciel rancza Look Away, znajdującego się pod miasteczkiem Cool Springs.

      Gdyby nie ostry atak tremy przed tym wieńczącym długie trudy spotkaniem z ojcem, Brooks nie siedziałby w motelowym barze, lecz byłby już u niego.

      Tymczasem jednak nie dało się ukryć, że po przyjeździe do nieco sennego Cool Springs wszechmocny, zwykle nieustraszony szef Newport Corporation poczuł strach i postanowił wizytę w Look Away odłożyć do jutra, by najpierw uspokoić skołatane nerwy.

      Skuszony gościnnym napisem i świątecznymi lampkami nad wejściem do motelu C’mon Inn uznał, że w jego podwojach pokrzepi się drinkiem, a potem przenocuje.

      I teraz nie mógł oderwać oczu od ślicznotki przy stole bilardowym. Obserwował jej zgrabną postać, kiedy poruszała się zwinnie jak kot i jednocześnie niczym wojownik operowała kijem. Popijając piwo, Brooks niemal rozbierał ją rozmarzonym wzrokiem.

      Gdy pochylona mierzyła się do strzału, jej długie czarne włosy muskały zielone sukno. Po czym znowu zgrabnie wbiła bilę do łuzy.

      – Ruby, ty żadnemu facetowi nie chcesz dać szansy – poskarżył się grający z nią starszy pan, unosząc głowę i masując sobie bokobrody.

      – Znasz mnie, Stan – odparła, krztusząc się ze śmiechu. – To moja zasada życiowa.

      – Ale mogłabyś czasem nie trafić. Ciekawiej by się grało.

      Czyli ma na imię Ruby. Pasuje do niej, pomyślał Brooks, walcząc z coraz silniejszym pożądaniem.

      – Przykro mi, Stan, poległeś z kretesem – powiedziała po skończonej partii i z uśmiechem poklepała go po ramieniu.

      – Trudno – odparł. – Ale przeżyję moją klęskę pod warunkiem, że jak zwykle dasz mi całusa.

      – Zgoda, choć te twoje bokobrody strasznie mnie drapią – odparła, po czym wspięła się na palce, by go pocałować w policzek. – A teraz mi przyrzeknij, że grzecznie wrócisz do Betsy i uściskasz ode mnie twojego słodkiego wnuczka.

      – Okej, ale ty też bądź grzeczna, Ruby. Dobrze?

      – Spróbuję – powiedziała, odstawiając kij na stojak.

      Gdy odgarnęła z czoła gęste, sięgające ramion jedwabiste włosy i na moment spotkali się wzrokiem, Brooks miał wrażenie, że świat stanął w miejscu. Jeśli Cool Springs w dalszym ciągu będzie go witać w ten sposób, bez wątpienia polubi to miasteczko.

      Dopił piwo, położył pieniądze na kontuarze i skinął głową do barmana, dając mu znak, że wychodzi.

      – Hej, laleczko! – zawołał jakiś mocno zawiany facet, który nagle wytoczył się z kąta, w którym siedziała grupka mężczyzn, i stanął Ruby na drodze. – A numerek ze mną?

      – Dzięki, skończyłam na dziś – powiedziała, mierząc go wzrokiem od stóp do głów.

      – No co ty. Najpierw dotknij mojego kija i zobacz, jaki jest twardy. Jak skończymy zabawę, będziesz błagać o jeszcze.

      – Spadaj, palancie – warknęła, strząsając jego dłoń z przedramienia, ale chwycił ją drugą ręką za łokieć. – Trzymaj łapy przy sobie – powiedziała ostrzegawczo.

      Brooks rozejrzał się dokoła. Wszyscy gapili się na tę scenę z głupkowatymi uśmieszkami, ale nikt się nie ruszył. Jednak w tym miasteczku są sami kretyni, pomyślał, zaciskając pięści i robiąc krok w stronę Ruby. Przecież na coś takiego nie można biernie patrzeć.

      – Zabieraj łapy – zdążył powiedzieć, gdy w tym samym momencie Ruby zdzieliła agresywnego faceta pięścią w brzuch, a ten, zgięty wpół, obrzucił ją przekleństwami.

      Po sekundzie dołożyła mu w szczękę i facet wylądował na podłodze.

      – Nikt nie podskoczy naszej Ruby – ktoś mruknął z podziwem.

      Tego jednak nie wiedział ani ten startujący do niej zalotnik, ani Brooks, który chciał pospieszyć jej na pomoc. Stanęła z nim oko w oko, obojętnie minąwszy leżącego.

      – Dzięki – rzekła półgłosem, z trudem łapiąc oddech.

      – Nie ma za co – odparł. – Nawet nie zdążyłem mu przywalić.

      – Może, rycerzu, zdążysz następnym razem -zażartowała z lekkim uśmiechem.

      – Często spotykają cię takie przygody?

      – Dość często, ale nigdy z facetami, którzy mnie znają.

      – Wcale się temu nie dziwię – stwierdził, z podziwem kiwając głową.

      Gdy w tym momencie barman włączył muzykę i z głośników popłynął skoczny kawałek country, poczuł, że jeszcze nie pora iść spać. Zafascynowała go bez reszty ta piękna, dzielna i dowcipna dziewczyna. Takiego podniecenia nie przeżywał od bardzo dawna.

      – Zatańczysz? – spytał.

      Popatrzyła na niego z niewinną miną, na którą pewnie dałby się nabrać, gdyby nie to, że widział ją w akcji.

      – Chętnie, rycerzu.

      – Nazywam się Brooks.

      – A ja Ruby.

      Gdy prowadził ją na parkiet, wydała mu СКАЧАТЬ