Название: Galicja 1914-1915
Автор: Ferenc Molnar
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-608-4096-2
isbn:
Jedziemy dalej w kierunku frontu. Posuwamy się z Krakowa na południe, stąd skręcamy na wschód linią kolejową Limanowa – Nowy Sącz – Grybów. I tak oto los po raz piąty prowadzi mnie przez Limanową. W listopadzie widzieliśmy ją dwukrotnie: wówczas nikt nie zwrócił na nią uwagi, bo była po prostu nazwą stacji, jak sąsiednie Mordarka, Marcinkowice czy Tymbark… W grudniu, gdy po raz trzeci nasz pociąg zatrzymał się o zasnutym mgłą świcie, na stacji panował rozgardiasz. Wszędzie jeńcy, ranni, biwakujący żołnierze, Limanowa od czterdziestu ośmiu godzin należała do historii. Tego samego dnia po południu, wracając z pola bitwy ujrzałem ją po raz czwarty – wówczas biała tablica z czarnymi literami oznaczała już węgierską historię. I oto moja wędrówka zawiodła mnie tu po raz piąty. Limanowa jest teraz spokojna, wszystko pokrywa biel: stację, wieś, rowy, cmentarz, pole bitwy, wzgórza, mały zagajnik. Człowiek długo patrzy na tablicę na budynku stacji: LIMANOWA
Cisza, spokój śnieżnego popołudnia, choćby i pół godziny można się gapić na tę dziwną, a zarazem ładną nazwę. Nazwę przypominającą włoską lub łacińską. Czytanie takich tablic na stacjach ma szczególny urok. Człowiek nie może oderwać od niej oczu, jak to ona od tego czasu stała się wielka. Trzeba ciągle na nią patrzeć i ciągle, ciągle ją czytać. Znałem ją jeszcze jak była małą stacyjką. Wówczas była tylko Limanową, zwykłą Limanową. Znudzony długą podróżą człowiek zwykł był pytać: – „Gdzie jesteśmy?” – „Limanowa? – „Jak długo postoimy?”. Teraz pełna jest nabożności: LIMANOWA
Czy uwierzyłby w to malarz szyldów, umieszczając na nim ową nazwę? Ładne, duże, równe litery. Kiedyś, później, gdy znów będzie lato i wszystko pozielenieje w tym pięknym pejzażu, gdy znów będzie pokój, spokój i podróże, wówczas zatrzyma się tu pociąg, a z okna wychylą się pogodni ludzie i przeczytają ten napis, na stacji precle, lemoniada, zimne piwo i przewodniki w kolorowych okładkach. Ciche pobrzękiwanie dzwonka, mały, kwietny ogród zawiadowcy, kolorowe parasolki przeciwsłoneczne na wzgórzu, na tym właśnie wzgórzu… a na zielonym polu jakiś oficer huzarów spaceruje w letnim słońcu pod rękę z żoną wskazując w kierunku lasu, gdzieniegdzie długie, czarne welony… pociąg pośpieszny stoi w letnim upale, a pasażerowie powtarzają, Limanowa, Limanowa…
Ich wzrok, jak teraz nasz, natknie się na tę tablicę: LIMANOWA
Wieloznaczne słowo, pełna bogata nazwa. Ileż słów węgierskich bierze początek od tych ośmiu liter, ile artykułów, książek przemówień, rozmów, wspomnień, westchnień i dumy.
Zmierzcha się. Na zaśnieżonym polu stoi chłop. Dziwna tu będzie orka na wiosnę.
––
My Węgrzy musimy spod tego śniegu wydobyć wszystko, każdy szczegół. Człowiek cieszy się, gdy przypadkiem otrzyma dokładny opis każdej półgodziny bitwy pod Limanową. I w ten sposób, kawałek po kawałku, złożymy historię huzarów.
Mamy już wiarygodną relację o ataku rotmistrza Diószeghyego, o saperce podporucznika Bauera. Po bitwie huzarzy pułku imienia Nádasdyego pokazywali rów, gdzie leżeli huzarzy-honwedzi. Nie był to rów strzelecki, ale pośpiesznie usypany okop, wtedy jeszcze huzar nie umiał kopać ziemi. Opowiadano, że było dwóch Bauerów, jeden z nich poszedł z saperką na Moskali. Ale teraz słońce świeci, huzarzy pykają fajki, odpoczywają, spacerują po bitwie, kto by miał ochotę teraz ich wypytywać?
Na wzgórzu w brzezinie leżał za okopem rotmistrz Aladár Diószeghy z dwoma szwadronami trzeciegoszegedyńskiego pułku honwedów-huzarów. Miał przy sobie dwóch oficerów: podporucznika Gyulę Bauera i chorążego Imre Dániego. Przez dwa dni i dwie noce siedzieli skuleni na górze w rowie, przed nimi przepaść, a na drugim brzegu urwiska Rosjanie. Nie bardzo można było wystawić głowy z rowu. Było to bardzo niedogodne miejsce, od dołu mokre, od góry gorące. Tu walczyli, strzelali, męczyli się przez czterdzieści osiem godzin. Pod koniec drugiej doby otrzymali wiadomość, że będą zluzowani, więc mogą zejść do wsi i odpocząć. Rotmistrz Diószeghy odpowiedział, że w imieniu żołnierzy uprzejmie prosi o nie luzowanie ich. Huzarzy chcą zostać, ponieważ jest tu bardzo ciekawie.
Skoro rzeczywiście jest do tego stopnia ciekawie – opowiedział dowódca – to niech pozostaną. Zresztą huzarzy są bardzo potrzebni… Dowództwo nagle stworzyło pod Limanową linię obrony, którą należało za wszelką cenę utrzymać, zanim nie dotrze generał Arz. Bo wówczas już w kierunku Tymbarka wspinały się pociągi generała Arza, zbliżali się koszyccy honwedzi Hadfiego, honwedzi Molnára, honwedzi Daubnera, już w dolinach galicyjskich sapały zwożące ich lokomotywy, ale były jeszcze daleko.
W sąsiedztwie, generał Roth trzymał się znakomicie, od strony Węgier pospiesznie zbliżał się ze swoją armią generał Szurmay, który przybył tu prosto od swego biurka w Budapeszcie, wszystko było zaplanowane, zaciskał się pierścień wokół Rosjan – tylko, na Boga, tę biedną Limanową utrzymujcie do ostatniego człowieka, żeby tu Rosjanie nie przerwali okrążenia. Dowództwo wykreśliło na mapie pod Limanową cienką linię. Na tej linii życia i śmierci zalegli: huzarzy z pułku imienia Nádasdyego, huzarzy dziesiątego pułku, huzarzy Jászkun, segedyńscy husarzy-honwedzi, kilka słabych formacji piechoty, wielu saperów, garść robotników wojskowych. Niewielki odcinek tej linii przebiegał przez brzezinę, gdzie zdecydowany na śmierć rotmistrz Diószeghy przekazał na dół również w imieniu załogi, że chce pozostać, bo jest „bardzo ciekawie”. Na sztabowej mapie ów odcinek jest milimetrową kreską, oznaczoną ołówkiem, lecz dla trzystu huzarów jest on wszystkim: młodym życiem, ciałem, krwią, duszą, matką, dziewczyną, ulubionym koniem, wioską rodzinną, dniem i nocą, śmiertelną kulą, świstającą co chwilę – z tego właśnie odcinka, gdy ich odkomenderowano, przekazali, że jest bardzo ciekawie. Lecz tak jak szybko powstawała linia, tak powoli przychodziła amunicja. A przecież pociąg z amunicją ma na wojnie prawa królewskiego pociągu. Wszystkie inne przepuszczają go ze strachem na mijankach. Ile razy tkwiliśmy godzinami na galicyjskich torach, póki obok nie przemknął czarny pociąg z amunicją. Wszyscy powtarzali nabożnie: „Munition… Lokomotywa pędzi z piskiem ku frontowi, wszyscy z drogi, bo ciągnie za sobą najcenniejszy skarb… Lecz tu w Limanowej, oczekiwano czegoś droższego, ludzi… A przez to nawet amunicja mogła dotrzeć dopiero za nimi. Diószeghy i jego ludzie dostali naboje, lecz mało. Przez następne dwa dni większość wystrzelali. I właśnie wtedy spostrzegli, że na drugim brzegu urwiska Rosjanie opuszczają się na dół i zbliżają do nich.
Gdyby mieli dostateczną ilość amunicji, to mogliby poczekać na Rosjan w rowach i stamtąd zasypać ich kulami, jak się zwykle przyjmuje atakującego wroga. A że było, jak było, rotmistrz Diószeghy wyskoczył z rowu i powiedział to samo, co СКАЧАТЬ