Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Powiem ci coś - Piotr Adamczyk страница 4

Название: Powiem ci coś

Автор: Piotr Adamczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-65897-25-1

isbn:

СКАЧАТЬ niż pierwszy lepszy laptop – ten ma przynajmniej kosz na śmieci w rogu pulpitu. Też chciałbym mieć w głowie takie miejsce, do którego mógłbym bezpowrotnie wrzucić wszystkie niepotrzebne myśli.

      Mądrość zaczyna się wtedy, gdy nie tracisz nadziei, ale pozbywasz się złudzeń.

96.99

      Z okna widzę opuszczone rolety domu naprzeciwko. Wczoraj pod bramę podjechał motocyklista. Zajrzał do skrzynki na listy, jakby sprawdzając, czy ktoś w ogóle ją opróżnia. Ubrany był tak samo jak ten, którego widziałem kilka dni temu przed dworcem. Czarna kurtka ze skóry, czarny kask. Myślę o tamtej kobiecie, która wsiadła do czarnego bmw. Co usłyszała? Co odpowiedziała? I kim jest ten motocyklista? Czego szuka naprzeciw mojego domu?

00.04Handlarze kobiet

      Miała na imię Marysia, ale uwielbiała Louisa Armstronga, więc mówili na nią Mary Jazz. Jęknęła ze zgrozą, spoglądając na leżące przed nią wydanie „Expressu Ilustrowanego”. Gazeta opisywała balangę w łódzkim komisariacie. Zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości. Alkohol, rozochoceni funkcjonariusze w erotycznych pozach, kobiety.

      – Szef będzie wściekły – rzuciła do koleżanki siedzącej za biurkiem.

      – Obawiam się, że pani komisarz też się dostanie – odparła dziewczyna, odruchowo zapinając pod szyją guzik policyjnej koszuli.

      – Mnie? A niby za co? – zdziwiła się Mary Jazz.

      – Za cokolwiek. Wszystkim się dziś dostaje. Ja oberwałam za odpięte guziki.

      – To niech tu założą klimatyzację.

      Drzwi otworzyły się z impetem. Pojawiła się w nich twarz młodego aspiranta.

      – Ratuj się, kto może! – zawołał. – Inspektor Groch idzie!

      Po chwili do pokoju wszedł wysoki, zwalisty mężczyzna.

      – Co jest, do ciężkiej nędzy!? Co tu się dzieje? – krzyknął wzburzony.

      Mary Jazz spojrzała na leżącą przed nią gazetę.

      – To przecież nie nasz komisariat, panie inspektorze, to ten przy Wysokiej – próbowała tłumaczyć.

      – Jakie to ma znaczenie? – warknął Groch. – Komendant jest wściekły i wszystkich się czepia. Awans może mu przejść koło nosa. Mnie się dostało dziś za ciebie!

      – Dlaczego za mnie? Przecież ja nic nie zrobiłam. – Mary Jazz bezradnie rozłożyła ręce.

      – No właśnie. Sam bym tego lepiej nie ujął! Nie wiem, po co przysłali cię z komendy głównej. Od pół roku prowadzisz śledztwo w sprawie tych kobiet i nic! Jaj nie masz! Facet już dawno by sobie poradził!

      Mary przygryzła wargi. Sporo pracy ją kosztowało, by powierzono jej w końcu to śledztwo. Handel kobietami na międzynarodową skalę. Z Rosji, Ukrainy i Białorusi młode dziewczyny trafiały do klubów nocnych i agencji towarzyskich w całym kraju. Potem te najlepsze przerzucano dalej – do Hamburga, Berlina, Amsterdamu. Zdaniem Interpolu kilka tropów prowadziło do Łodzi. Mary Jazz marzyła o pracy w Interpolu. Gdyby wszystko poszło tak, jak sobie planowała, mogłaby ją dostać dzięki temu śledztwu.

      – Chyba pan inspektor nie przeczytał mojego raportu – powiedziała drżącym z wściekłości głosem. – Normalnemu człowiekowi do czytania nie trzeba jaj, wystarczą oczy. Ale nie wiem, czy tak samo jest w przypadku facetów.

      Groch spojrzał na nią, zdumiony bezczelnością wypowiedzi. Chciał coś odpowiedzieć, ale poza brzydkimi wyrazami rzadko mu coś przychodziło do głowy. Ugryzł się w język. Pomyślał, że tym razem odpuści. Przez tę balangę na komisariacie atmosfera wśród policjantów zrobiła się nerwowa. Jeszcze by mu tego brakowało, żeby smarkula poleciała do komendanta ze skargą, że niby traktuje ją w seksistowski sposób. To modne – uskarżać się na molestowanie w pracy lub seksizm. Teraz zachowa spokój, ale zemści się inaczej.

      – Za pół godziny czekam na ciebie w swoim gabinecie – powiedział ostrym tonem i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Ze złości tak mocno, że znad framugi wypadł gwoździk, na którym wisiał krzyżyk poświęcony jeszcze za czasów papieża Polaka.

97.00

      Na studiach moim marzeniem był motocykl. Wyobrażałem sobie, jak pędzę nim przez polne drogi, zostawiając smugę piaskowego kurzu, a na tylnym siedzeniu przytula się mocno do moich pleców blondynka. Blondynki najlepiej wyglądają na motorach, zwłaszcza wtedy, gdy wiatr rozwiewa ich długie włosy. Ale jak to z marzeniami bywa – skończyło się na rowerze.

      Czasami na ramie podwoziłem Marysię Jezus. Miała takie dwa imiona, bo jej ojciec pochodził z Hiszpanii, a tam Jezus to bardzo popularne imię, chłopcy często otrzymują je na pierwsze, a dziewczynki na drugie. Była blondynką, więc kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, wiedziałem już, że marzenia spełniają się na raty. Wprawdzie wciąż nie miałem motocykla, ale miałem już blondynkę, którą wiozłem rowerem. Czyli byłem w pół drogi do realizacji marzeń.

      Mężczyzn, którzy nie wiedzą, warto ostrzec, że takie podwożenie dziewczyny może być dla kawalera bardzo niebezpieczne. Dziewczyna siedzi przed tobą, oboje trzymacie dłonie na kierownicy, co i rusz dotykasz jej rąk przedramieniem. Choćbyś nie chciał. No, wiadomo, że byś chciał, ale trzeba przecież zachować fason i pozory. Jednak przy braniu zakrętów nie da się nie dotknąć. A jak pomimo rozumu chcesz dotykać z własnej woli i świadomie, to robisz to na swoją odpowiedzialność. Z takiego małego dotykania od razu chce ci się dotykać coraz więcej i więcej. Dotykanie kobiet jest uzależniające bardziej niż narkotyki albo alkohol. W dodatku cały czas masz twarz tuż przy jej włosach i nie możesz się nadziwić, jak one pięknie pachną. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że włosy kobiet pachną tak pięknie. Albo jak łąka, albo jak owoce rozgrzane słońcem, albo – w ostateczności – jak kisiel żurawinowy. Zawsze jest to zapach ujmujący i na tyle ulotny, że wciąż go za mało. Wciąż się za nim tęskni. Dlatego tak bardzo niebezpieczne jest podwożenie dziewczyn na rowerze.

97.01

      Miłość. Wyszła z domu i nie wróciła.

      Ktokolwiek wie o losie zaginionej, proszony jest.

97.02

      W warzywniaku starsza pani wybiera jabłka. Powoli, starannie, każdemu przyglądając się z uwagą. Wzięła cztery, po chwili, z wahaniem, jedno odkłada z powrotem. Prosi jeszcze o koperek, płaci trzy dwadzieścia i wychodzi, kłaniając się z elegancją nieco przesadną jak na warzywniak.

      – To poetka – mówi sprzedawczyni do następnej klientki. W jej głosie brzmi duma, bo nie w każdym sklepie warzywnym kupują poeci.

      – Poetka? – dziwi się klientka. – Nawet nie wiedziałam, że poeci jeszcze istnieją.

      – No a Szymborska?

      – Przecież nie żyje.

      – Co pani powie? A ten ksiądz, jakże mu tam? Taki znany. I uczciwy, łatwo go było zapamiętać. Twardowski? – Sprzedawczyni nie daje za wygraną.

      – Też chyba nie żyje.

      Zapada chwila kłopotliwego milczenia.

СКАЧАТЬ