Wiry. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wiry - Генрик Сенкевич страница 19

Название: Wiry

Автор: Генрик Сенкевич

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1556-3

isbn:

СКАЧАТЬ umyślnie, chcąc dowiedzieć się, o co chodzi, a z nią Grońskiego i Dołhańskiego, który grał sam ze sobą w bakarata.

      — Jakie nowiny? — zapytała pani Krzycka.

      — Zupełnie niedobre. Tylko niech się mama nie niepokoi, bo tu przecie Jastrząb, nie Rzęślewo — i ostatecznie możemy na to wszystko machnąć ręką. Ale swoją drogą tam się dzieją dziwne rzeczy i Kapuściński w każdym razie dobrze zrobił, że tu przyjechał...

      — Na Boga, któż to jest Kapuściński? — zawołał Dołhański wypuszczając monokl z oka.

      — Ekonom z Rzęślewa. Otóż powiada, że tam pojawiły się jakieś nieznane figury, podobno z Warszawy, i rządzą się jak szare gęsi po niebie. Wydają rozkazy, zwołują chłopów, burzą ich, przyrzekają im grunta, każą nawet zajmować inwentarze i obiecują, że w całej Polsce wkrótce tak będzie, jak w Rzęślewie...

      — A cóż chłopi? cóż chłopi? — przerwała pani Krzycka.

      — Jedni wierzą, drudzy nie wierzą. Niektórzy rozumniejsi próbowali się opierać, ale tym grożą po prostu śmiercią. Parobcy dworscy nie chcą już jednak słuchać Kapuścińskiego i powiadają, że tylko bydło będą paśli i karmili, ale żadnej innej roboty nie tkną. Kilkunastu komorników wybiera się już do lasu z siekierami i zapowiadają, że gajowych, jeśli będą bronili wrębu — pobiją. Kapuściński stracił zupełnie głowę i przyjechał do mnie, jako do jednego z egzekutorów testamentu, pytać o radę.

      — A tyś mu co poradził?

      — Ja, ponieważ mi oświadczył, że w Rzęślewie nie jest pewny życia, poradziłem mu przede wszystkim, by został na noc u nas w Jastrzębiu. Chciałem pierwej pogadać z matką i z wami, bo istotnie rada jest trudna i położenie ciężkie. Przecie taki stan rzeczy nie może się ostać i prędzej, później skrupi się wszystko na samych chłopach. Temu trzeba koniecznie zapobiec. Ja powiem otwarcie, że od dwóch dni myślałem o tym, czyby się kuratorstwa tej przyszłej szkoły i w ogóle praw rzęślewskich nie zrzec. Wahałem się tylko dlatego, że to służba publiczna, naprawdę jednak, to ja mam tyle do roboty w Jastrzębiu, że nie wiem, do czego pierwej ręki przyłożyć. Ale teraz skoro chodzi o to, by ratować chłopów, i skoro łączy się to z pewnym niebezpieczeństwem, to już się nie mogę cofnąć.

      — Ja będę się o ciebie bała, ale cię rozumiem — rzekła pani Krzycka.

      — Myślę więc, że przede wszystkim trzeba będzie zaraz jutro pojechać do Rzęślewa, ale jeśli tam nie znajdę żadnego posłuchu, to wówczas co?

      — Nie znajdziesz — rzekł Dołhański nie przestając rozdawać kart.

      — Jeśli pojedziesz, to ja pojadę z tobą — oświadczyła pani Krzycka.

      — Tego by tylko brakowało! Niechże mama pomyśli, że w takim razie byłbym okropnie skrępowany i na pewno nic bym nie wskórał.

      Po czym ucałował jej ręce i począł powtarzać:

      — Nie, nie! Mama rozumie, że to byłoby jeszcze gorzej, i gdyby się mama uparła, to wolałbym wcale nie jechać.

      Groński wsparł głowę na ręku i myślał, że łatwiej jednak jest analizować siedząc przy biurku rozmaite objawy życiowe, niż zdobyć się na radę wobec zdarzeń doraźnych. Dołhański zaś przestał wreszcie grać z sobą w bakarata i rzekł:

      — W jakim my jednak jesteśmy położeniu, to przechodzi wszelkie pojęcie. Bo przecie w każdym innym kraju wezwałoby się policję i rzecz skończyłaby się tego samego dnia. Na to Krzycki zawołał prawie z gniewem:

      — Co do tego, to pozwól! Już ja tam nie będę wzywał policji, nie tylko przeciw naszym chłopom, ale nawet i przeciw takim zakazanym figurom, jakie w tej chwili siedzą w Rzęślewie. Co to, to nie!

      — A więc, niech żyje okres prawdziwie wolnościowy! Lecz Groński podniósł głowę i ozwał się:

      — Kto wie, czy wezwanie policji nie byłoby na rękę tym jegomościom.

      — A to jakim sposobem?

      — Bo sami mogą w porę dać nurka, a później burzyć lud i wołać na całą Polskę: „Patrzcie, kto wzywa na chłopów policję".

      — To jest trafna uwaga — rzekł Krzycki. — Teraz zaczynam rozumieć rozmaite rzeczy, których przedtem nie rozumiałem.

      — Mnie — począł mówić z wolna Dołhański — od chwili otwarcia testamentu nic a nic nie obchodzi ani Rzęślewo, ani jego mieszkańcy. Jednakże podczas rozdawania kart przyszła mi jedna myśl. Władek pojedzie tam jutro zupełnie niepotrzebnie. Może tylko oberwać guza bez żadnego dla nikogo pożytku...

      — Do tego jeszcze nie doszło i tego się wcale nie obawiam. Nasza rodzina siedzi w Jastrzębiu od niepamiętnych czasów i chłopi okoliczni na żadnego Krzyckiego ręki nie podniosą...

      — Przede wszystkim nie przerywaj mi — odrzekł Dołhański. — Jeśli nie oberwiesz guza, a i ja przypuszczam, że może nie, to nie znajdziesz, jak sam przed chwilą przewidywałeś, posłuchu. Gdybyśmy pojechali my dwaj — to jest ja i Groński — to także nic nie wskóramy, albowiem widziano nas na pogrzebie i czcigodni Słowianie rzęślewscy patrzą na nas jak na ludzi, którzy mają w tej sprawie swój własny interes. Tam trzeba, żeby przyjechał ktoś nieznany i nie namawiał, ale jak człowiek, który ma prawo i siłę — rozkazał chłopom, by zachowali się spokojnie. Skoro wam tak o nich chodzi, to jest jedyna droga. Otóż z mocy niezbadanych wyroków Opatrzności istnieją przecie w tym miłym kraju i demokraci narodowi, których, mówiąc nawiasem, nie znoszę jak siódemki treflowej w kartach, ale którzy mają podobno, jeśli nie mniej spocone, to i nie mniej ciężkie pięści od socjalistów. Czy z tymi nie załatwić się za pomocą tamtych?

      — Ależ naturalnie! naturalnie! — zawołał Groński. — Chłopi mają ostatecznie i więcej ufności do partii narodowej.

      — Ja też do niej całym sercem należę — rzekł Krzycki — ale siedząc kamieniem w Jastrzębiu nie wiem, do kogo się udać.

      — W każdym razie nie do mnie — odpowiedział Dołhański.

      Lecz Groński, który jakkolwiek nie należał do żadnych stronnictw, znał jednakże całe miasto, z łatwością wskazał adresy i sposób, w jaki można partię zawiadomić, po czym rzekł:

      — A teraz dam jedną radę, taką samą, jaką ty, Władku, dałeś Kapuścińskiemu, a mianowicie, żebyśmy poszli spać, albowiem zwłaszcza pani — i tu zwrócił się do gospodyni domu — od dawna się to należy. Czy zgoda?

      — Zgoda — odpowiedział Władysław — ale zaczekajcie jeszcze parę minut. Po odprowadzeniu matki odprowadzę i was na górę.

      Jakoż w kilkanaście minut powrócił, lecz zamiast obiecanego gościom: dobranoc! przysunął się do nich i rozpoczął na nowo przerwaną rozmowę.

      — Nie chciałem przy matce mówić wszystkiego — rzekł — żeby jej nie niepokoić. W gruncie rzeczy sprawa przedstawia się daleko gorzej. Oto, mówiąc naprzód o tym, co nas dotyczy, wyobraźcie sobie, СКАЧАТЬ