Emancypantki. Bolesław Prus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Bolesław Prus страница 17

Название: Emancypantki

Автор: Bolesław Prus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1401-6

isbn:

СКАЧАТЬ opowiadała uczennicom, że wczoraj Joasia musiała wrócić późno do domu, bo ta pani, z którą była na koncercie; zasłabła i nie miał jej kto pilnować.

      Lecz o kilka kroków dalej, pod pierwszą klasą, pani Méline opowiadała innej nauczycielce, że Joasia spóźniła się, ponieważ sama zasłabła po wczorajszym koncercie, który podobno był bardzo ładny. Zaś na schodach lokaj Stanisław, który niekiedy pełnił obowiązki szwajcara, gromił jedną z pokojówek:

      – Co pannie do tego?… – Co panna masz plotki roznosić!… Była w restauracji czy nie była, upiła się czy nie upiła, to nie nasza rzecz…

      "Pewnie mówią o pomywaczce" – pomyślała Madzia.

      O dziewiątej zaczęły się lekcje i Madzia, a zapewne i wszystkie panienki zapomniały o Joasi. Ale o dwunastej, kiedy Magdalena zaniosła dziennik do pani Latter, stanąwszy w gabinecie przełożonej, usłyszała w drugim pokoju głos pana Kazimierza, który mówił:

      – Przeciwnie, pomyślą wszyscy, że traktujemy nauczycielki jak członków rodziny…

      – Wolałabym jednak, ażebyś ty do tego nie należał – odpowiedziała mu pani Latter tonem surowym.

      Madzia tak głośno położyła dziennik na biurku, że rozmawiający umilkli, a następnie weszli do gabinetu.

      – No, niechże nas panna Magdalena osądzi – rzekł pan Kazimierz. Był zarumieniony, oczy mu błyszczały i nigdy jeszcze nie wydał się Madzi tak ładnym jak dziś. – Niech powie panna Magdalena… – dodał.

      – Proszę cię, ani słowa!… – przerwała mu pani Latter. Dobrze, moje dziecko, możesz wrócić na górę – rzekła do Magdaleny.

      Madzia szybko opuściła gabinet, lecz spostrzegła, że pani Latter jest bardzo zmieniona. Oczy miała ogromne i ciemniejsze niż zwykle, twarz żółtą; zdawało się, że od wczoraj schudła. "Pani Latter jest bardzo piękna" – pomyślała Madzia idąc na schody. Ale przed wzrokiem jej duszy stał obraz nie pani Latter, tylko jej syna.

      Zanim dziewczynki rozeszły się na obiad, już w całej szkole opowiadano o Joasi najdziwniejsze historie. Z jednej strony, słyszano od stróża, że pannę Joannę w nocy odprowadził do domu jakiś młody pan bardzo zasłonięty; z drugiej strony, ktoś z miasta utrzymywał, że pannę Joannę widziano po koncercie w restauracji, gdzie była w towarzystwie panów i pań w osobnym gabinecie i śpiewała przy fortepianie. Nareszcie lokaj, który jej drzwi otworzył, szepnął jednej z pokojówek, że od panny Joanny, kiedy weszła, czuć było wino. Na pensji nikt nie wątpił, że Joasia straci miejsce, jeżeli go już nie straciła; znano bowiem surowość pani Latter. Toteż nauczycielki i pensjonarki nie wyłączając Zosi, tej samej, która zamknęła drzwi sypialni, wszystkie żałowały Joanny.

      Tylko panna Żaneta twierdziła, że to są plotki i utrzymywała, że pani Latter nie oddali Joasi, ponieważ bardzo energicznie ujęła się za nią panna Howard.

      Po obiedzie Magdalena z biciem serca poszła do lazaretu odwiedzić Joasię, której pomimo współczucia nikt nie odwiedzał. Znalazła ją w łóżku mizerną, a przy niej pannę Howard, która zobaczywszy Madzię zerwała się z krzesła.

      – Tylko niech pani nie myśli – zawołała – że ja tu pielęgnuję chorą!… To zajęcie dla bab, ale nie dla kobiety czującej ludzką godność…

      – Jaka pani dobra! – rzekła Joasia wyciągając do niej rękę.

      – Ja nie jestem dobra!… – oburzyła się panna Howard podnosząc w górę płowe brwi i chude ramiona. – Ja tylko przyszłam złożyć hołd kobiecie zbuntowanej przeciw tyranii przesądów…

      Co to jest, ażeby kobieta nie miała prawa wracać o drugiej w nocy, jeżeli mężczyznom wolno wracać choćby o piątej nad ranem?… Gdybym była panią Latter, porozpędzałabym niegodziwych lokajów, którzy śmią robić uwagi i wydaliłabym z pensji tego smarkacza, Zosię…

      – Ja nie mam do nich żalu – przerwała Joasia.

      – Ale ja mam! – zawołała panna Howard. – Jak również mam szacunek dla pani Latter, że nareszcie zerwała z przesądami…

      – Cóż ona zrobiła?… – pyta Madzia.

      – Nie wszystko, ale jak na nią, dość dużo, uznała bowiem, że panna Joanna jest istotą samodzielną i ma prawo przychodzić do domu wówczas, kiedy jej się podoba. Zresztą – dodała panna Howard – oświadczyłam jej dziś rano, że jeżeli Joasia straci miejsce, ja wyjdę z domu na całą noc…

      – Ach, Boże, co pani mówi?… – przerwała jej Madzia ze śmiechem. – Wypowiadam moje najświętsze przekonania. Tak jest, wyszłabym na całą noc i – niechby mnie jaki nikczemnik ośmielił się zaczepić!…

      Twarz panny Howard stała się pąsową, a nawet włosy przybrały jeszcze bardziej niezdecydowany kolor, kiedy wypowiadała poglądy.

      Nareszcie chwilkę odpocząwszy zwróciła się do Madzi i rzekła, mocno ściskając ją za rękę:

      – No, zostawiam panią przy chorej i jestem zadowolona, że i pani ma odwagę wielkich przekonań. Za rok, dwa, najwyżej trzy, będzie nas miliony!…

      "Nas?… – pomyślała Madzia rumieniąc się. – Cóż ona myśli, że i ja zostanę emancypantką?…" Po wyjściu panny Howard, która dla zadokumentowania swoich najświętszych przekonań tak trzasnęła drzwiami, że cały pokój zadrżał, Madzia usiadła przy chorej. Dostrzegła w niej zmianę. Panna Joanna leżała z rękoma opuszczonymi, a na jej rzęsach było widać łzy.

      – Co tobie, Joasiu? – szepnęła Magdalena.

      – Ach, nic… nic!… Niczego nie żałuję… Choć gdybyś widziała moją podróż przez dziedziniec!…

      Nie miałam dziesiątki dla stróża i słyszałam, jak mruczał, że kto nie ma pieniędzy, nie powinien włóczyć się po nocach… Na dziedzińcu potknęłam się i cała suknia na nic… A jak spojrzał na mnie ten fagas!… Ale wiesz co?… To robi mi przyjemność. Czasem zdaje mi się, że chciałabym ciągle upadać w błoto i być wytykana palcami, tak… Przypominają mi się dziecinne lata. Kiedy mnie ojciec bił, ja gryzłam sobie palce i robiło mi to taką samą przyjemność jak wczorajszy powrót…

      – Ciebie bił ojciec?… Za co?…

      – O i jak!… Ale nic ze mnie nie wybił, nic, nic…

      – Jesteś bardzo rozdrażniona, Joasiu… Gdzieś ty była wczoraj? Panna Joanna usiadła na łóżku i grożąc zaciśniętymi pięściami zaczęła szeptać.:

      – Raz na zawsze proszę was, nie zadawajcie mi takich pytań. Gdzie byłam, z kim byłam? – to moja rzecz. Dość, że do nikogo nie mam pretensji, do nikogo, słyszysz?… Nie ten, to ów, wszystko jedno… Wszystkie drogi wiodą do Rzymu…

      Upadła na łóżko i ukrywszy twarz w poduszce szlochała. Madzia stojąc nad nią nie wiedziała, co począć. Duszę jej przebiegały najsprzeczniejsze uczucia: zdumienie, wstręt, a jednocześnie coś jakby zazdrość…

      – Potrzeba ci czego? – zapytała niechętnie.

      – Nic СКАЧАТЬ