Emancypantki. Bolesław Prus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Bolesław Prus страница 19

Название: Emancypantki

Автор: Bolesław Prus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1401-6

isbn:

СКАЧАТЬ ludzi, a nawet potępiać ich. Joasia jest dumna, może z obawy, ażeby jej kto nie robił wymówek, chociaż… niepotrzebnie szykanuje Zosię. A swoją drogą Marta miała słuszność mówiąc, że pani Latter cierpi przez dzieci… Hela nie jest dobra, kiedy Dębickiego naraża na utratę lekcyj, a matkę na niesprawiedliwość…" Obok Helenki przyszedł jej na myśl pan Kazimierz, który coraz rzadziej bywał u pani Latter, ale za to coraz częściej jego imię łączono z imieniem Joasi. Lecz w takich chwilach Madzia zasłaniała uszy przed podszeptami własnych myśli i powtarzała sobie z uporem: "To nie może być, ażeby on był w restauracji z Joasią… To wszystko plotki!… On, taki piękny, taki szlachetny…" Pomimo obaw Magdaleny, że Dębicki może stracić posadę, sprawa jego nagle poprawiła się i to w kilka dni po zajściu z Helenką. Wpłynął na to przyjazd pana Stefana Solskiego, brata Ady, o czym Madzia dowiedziała się z ust samej Helenki.

      – Wiesz – zawołała panna Helena ciągnąc ją do swego pokoju. – Wiesz, jest Stefan… Dziś z rana przyjechał z zagranicy, a za tydzień… za tydzień my z Adą i jej ciotką jedziemy!… Ja jadę za granicę, ja… i już Boże Narodzenie spędzimy w Rzymie!… Czy ty słyszysz, Madziu?…

      Zaczęła całować Magdalenę i tańczyć po pokoju. Nigdy nie była tak ożywioną.

      – Oryginalny człowiek ten Stefan – mówiła z pałającymi oczyma – brzydki, podobny do Ady, ale siedzi w nim diabeł. W głowie mi się kręci, kiedy pomyślę, że ten człowiek ma milion rubli. Ale, ale pogodziłam się dziś z Dębickim… Zrobiłam to dla Ady i dla Stefana… Co za energia w tym człowieku! Ledwie przywitał Adę, zaraz jej powiedział: "Od dziś za tydzień wyjeżdżacie panie." To samo powiedział mojej mamie, którą zawojował w kwadrans… Powiadam ci, coś nadzwyczajnego…

      Istotnie, na drugi dzień przyszli na pensję tragarze i zaczęli wynosić książki Ady i jej narzędzia fizyczne, przy pakowaniu których był Dębicki. Tego samego dnia zgłosił się do pani Latter jakiś jegomość przysłany przez pana Solskiego do załatwienia formalności paszportowych dla Helenki. Damy klasowe i pensjonarki mówiły tylko o Solskim i niejedna wyglądała ze szczytu schodów na dół sądząc, że zobaczy tego pana, który jest bardzo brzydki, ale ma dużo pieniędzy i nie lubi, ażeby mu się sprzeciwiano. Madzia nawet usłyszała, jak dwie trzecioklasistki mówiły między sobą:

      Widzisz, widzisz… To pewnie on!…

      – Eh, nie… To ten safanduła Dębicki…

      – Ludwisiu – odezwała się przechodząca około nich Magdalena – jak możesz wyrażać się tak o panu Dębickim?

      – Przecież tak nazywa go pani Latter – śmiało odparła dziewczynka.

      Madzia udała, że nie słyszy i prędko zbiegła ze schodów. Biegła do Ady i kiedy do niej weszła, zastała w pokoju niskiego pana, z szerokimi ramionami i dużą głową, który rozmawiał z Helą. Na widok Magdaleny Ada podniosła się z fotelu i rzekła: – Stefku… Pan z dużą głową zerwał się, bystro popatrzył Madzi w oczy i ściskając ją za rękę powiedział:

      – Pani, jestem przyjacielem tych, którzy kochają moją siostrę.

      Potem usiadł na krześle i zwrócił się do Heleny. Był podobny z fizjognomii do siostry, tylko miał nieduże wąsiki i różową bliznę na prawym policzku.

      – Nie przekonał mnie pan – mówiła Helenka z uśmiechem, ale bojaźliwie patrząc na Solskiego, co trochę zdziwiło Madzię.

      – Życie panią przekona – odpowiedział. – Piękność słusznie nazywają paszportem, który jej właścicielowi czy właścicielce wyrabia stosunki między ludźmi.

      Tak, od razu. Ale potem?…

      Następstwa zależą od dalszych czynów. W każdym razie świat hojniej wypłaca pięknym zasługi, wiele im wybacza i bardzo często kocha ich nawet wówczas, gdy tego nie są warci. Może być – odpowiedziała Helenka – ale ja dobrze nie rozumiem. O moim bracie na przykład mówią wszyscy, że jest przystojny; ja jednak nic mu nie wybaczam. A… zakochać się… w tak ładnym mężczyźnie jak on nie potrafiłabym. Mężczyzna powinien być energiczny, odważny… oto jego piękność.

      Na te słowa Madzia zarumieniła się, Ada spuściła oczy, a Solski umilkł; lecz po wyrazie jego twarzy nie można było poznać, czy zgadza się z teoriami Helenki, które Madzi wydały się dosyć nowe, a nawet niespodziewane.

      Jeszcze kilka minut rozmawiano o podróży, po czym Solski podniósł się do wyjścia. Więc nieodwołalnie wysyła nas pan we środę? – zapytała Helenka obrzucając go spojrzeniem. Czy możesz nawet pytać? – wtrąciła Ada. – Przecie widzisz, co zrobił z moją pracownią… We środę wieczornym pociągiem, jeżeli panie raczą – odpowiedział Solski i zaczął żegnać panny. Wkrótce po jego odejściu i Helenka opuściła salonik Ady, która zostawszy sam na sam z Madzią rzekła: Cóż ty na to, Madziu?

      Przy tym patrzyła na nią w sposób tak smutny i dziwny, że Madzia zastanowiła się.

      O czym mówisz, kochanko, czy o wyjeździe?

      Ach, o wyjeździe i nie o wyjeździe… O różnych rzeczach odpowiedziała Ada. Nagle uścisnęła ją i przytuliwszy głowę do jej ramienia szepnęła: – Ty nawet nie wiesz, Madziu, jaka ty jesteś dobra, szlachetna, prosta… I powiem ci, że chyba mniej znasz świat aniżeli ja, choć dopiero zaczynam go poznawać troszeczkę…

      – To tak jak ja – zawołała Madzia. I to nawet niedawno, od kilku tygodni jakoś inaczej patrzę…

      – To tak jak ja…: Czy myślisz i o Joasi?…

      – I o Joasi i o różnych innych rzeczach. A ty?…

      – O i ja, ale o tym nie ma co mówić – rzekła Ada.

      ***

      Na kilka dni przed wyjazdem za granicę mieszkanie Helenki zamieniło się na szwalnię. Pani Latter sprowadziła trzy specjalistki: krojczynię, maszynistkę i wykończarkę i kazała im zrobić przegląd całej garderoby córki. Z kuchni do gabinetu wniesiono prosty stół, na którym pochylona krojczyni z metrem na szyi i nożyczkami w rękach cały dzień podcina i poprawia staniki i spódnice. Od siódmej rano do jedenastej wieczór kiwa się nad warczącą maszyną blada maszynistka, której siedząca pod oknem wykończarka od czasu do czasu przypomina:

      – Czekam, panno Ludwiko… Albo też:

      – Ścieg niedobry, panno Ludwiko, trzeba poprawić łódkę. Na łóżku i na biurku Heli leżały stosy bielizny, na atłasowych mebelkach spódnice i kaftaniki, dywan był zarzucony skrawkami rozmaitych materiałów. Nożyczki zgrzytały na stole, maszyna warczała i wtórowało jej pokasływanie maszynistki. Madzię raził tu panujący hałas i nieporządek, ale Helenka gotowa była siedzieć od rana do nocy, przymierzać po kilka razy każdą suknię i wtrącać się do robotnic. Ile razy weszła Madzia do gabinetu Helenki, była pewna, że zastanie ją przed lustrem w coraz innym staniku lub spódnicy, mówiącą:

      – Czy dobrze leży? Zda je mi się, że w pasie jest zanadto luźny i marszczy się na plecach… spódnicy niech pani nie skraca ani o cal, bo to daleko poważniej; w krótkiej sukni żadna kobieta nie potrafi być dumną.

      W podobnych chwilach krojczyni i wykończarka krążyły około Helenki jak gołębie nad gniazdem: mierzyły, znaczyły, СКАЧАТЬ