Emancypantki. Bolesław Prus
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Bolesław Prus страница 16

Название: Emancypantki

Автор: Bolesław Prus

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-1401-6

isbn:

СКАЧАТЬ w wodzie płynącej całą szerokością ulicy.

      "Jak zimno musi być tym, którzy wracają do domu" – pomyślała Madzia. Przebiegły ją dreszcze, więc mocniej owinęła się w kołdrę i zasnęła. Śniło jej się, że pani Latter wcale nie gniewa się na nią, że Zochna jest już na pensji pierwszą uczennicą i że co dzień nosi pąsową kokardę za wzorowe sprawowanie. Jest zaś tak wyjątkowo pilna i grzeczna, że dla odróżnienia jej od najpilniejszych i najgrzeczniejszych uczennic pani Latter każe jej nawet sypiać z pąsową kokardą.

      Sen ów wydaje się Madzi tak niedorzecznym, że wybucha śmiechem i budzi się. Budzi się i – siada na łóżku, ponieważ w korytarzu słychać pukanie do drzwi naprzeciwko.

      Jednocześnie w sali szepcze ktoś:

      – Maniu, słyszysz?…

      – Nie mów do mnie, bo ja okropnie boję się…

      – Może to złodziej?…

      – Co ty mówisz?… Trzeba zbudzić pannę Magdalenę…

      – Ja nie śpię, dzieci – odzywa się panna Magdalena i drżącą ręką zapala światło:

      A ponieważ pukanie słychać znowu, więc szybko wdziewa pantofelki, narzuca szlafroczek i idzie ze świecą do drzwi.

      – Ach, niech pani nie chodzi na korytarz, tam muszą być zbójcy!… – mówi jedna z dziewczynek i chowa głowę pod poduszkę.

      Inne nakrywają głowę kołdrami tak starannie, że niektórym widać gołe stopy, a nawet kolana. Jedna zaczyna drżeć – już drżą wszystkie, druga zaczyna szlochać – wszystkie szlochają.

      Madzia zbiera całą energię i otwiera drzwi na korytarz; dziewczynki w płacz.

      – Kto tu? – mówi Madzie podnosząc świecę w górę.

      – Ja, czy nie widzisz?

      Dziewczynki usłyszawszy rozmowę umilkły; lecz gdy Madzia mówi do nich:

      – Uspokójcie się, dzieci, to Joasia… to panna Joanna… – zaczynają płakać i krzyczeć na cały głos.

      Madzia osłupiałym wzrokiem patrzy na Joasię. Patrzy i nie wierzy własnym oczom widząc, że piękna kremowa suknia Joasi jest zlana deszczem i zabłocona, że włosy Joasi są potargane, twarz płonie, a w oczach tlą się dziwne blaski.

      – Czego mi się przypatrujesz? – z gniewem odzywa się panna Joanna. – Od godziny nie mogę dostać się tu… musiałam przejść przez pokój lokajów, a teraz pukam, bo ten smarkacz, Zosia, drzwi przede mną zamknęła!…

      – Zosia?… – powtarza Magdalena nie wiedząc, czy ma stać na korytarzu, czy uspokajać swoje dziewczątka, które płaczą coraz głośniej.

      Wtem od schodów pada blask, rośnie, pokazuje się płomień świecy i – jakaś osoba ciemno ubrana.

      Madzia cofa się i zatrzaskując drzwi rzuca rozkrzyczanym dziewczętom dwa wyrazy:

      – Pani Latter!…

      W jednej chwili sypialnię zalega cisza… Obawa przełożonej tłumi strach przed zbójcami i zapobiega zbiorowym spazmom. W korytarzu słychać ostry głos:

      – Co to znaczy, Joasiu?…

      Przez chwilę ktoś szepcze, potem pani Latter odpowiada równie jak pierwej ostro, lecz ciszej:

      – Zrobiłaś awanturę…

      Znowu szeptanie i znowu pani Latter odpowiada szeptem: – Chodź do mnie.

      W korytarzu słychać oddalające się kroki. Madzia wchodzi do łóżka, gasi świecę i słyszy przez ścianę, że w sąsiedniej sypialni także rozmawiają.

      Zegar wybił drugą.

      VI TAKA, KTÓREJ SIĘ NIE POWIODŁO

      VI TAKA, KTÓREJ SIĘ NIE POWIODŁO

      Madzia nie pamiętała wypadku, który by tak nią wstrząsnął jak owo spóźnienie Joasi. Nie mogła zasnąć, choć w salach i na korytarzu było cicho. Zdawało jej się, że ktoś chodzi, to, że słychać woń spalenizny, to znowu, że w deszczu gęsto padającym dźwięczy jakaś melodia. Nade wszystko jednak spać przeszkadzał jej bieg własnych myśli.

      Marzyła, że jutro na pensji zdarzy się coś okropnego. Najpewniej Joasia straci miejsce damy klasowej za to, że tak późno wróciła; a może i Zosię wydalą, że zamknęła drzwi na klucz. Biedna Joasia – wzdychała Magdalena przewracając się na łóżku – jej już nic nie uratuje. Pamiętam, jeszcze w trzeciej klasie, pani Latter wymówiła miejsce pannie Zuzannie za to, że bez opowiedzenia się wyszła przed południem. Albo – dwa lata temu – co się stało z panną Krystyną? Raz jeden nie nocowała w domu i – żegnam panią!… Nie wiem nawet, czy dostała miejsce na innej pensji?…

      I co tej Zosi strzeliło do głowy?… Bała się? Ale na korytarz nikt nie mógłby wejść. A może ona przez zazdrość o pana Kazimierza?… Niegodziwa dziewczyna, naturalnie, że zrobiła to przez zazdrość…

      A może pani Latter i mnie wydali za to, że wyszłam na korytarz?… Ha, powiem, że dziewczynki ogromnie bały się i chciałam je uspokoić." Tym razem myśl wydalenia z pensji przeraziła ją. Co ona powie rodzicom, jak pokaże się im straciwszy miejsce?… I co będzie robić w domu, wypędzona, okryta wstydem?…

      Usiadła na łóżku i schwyciła się rękoma za głowę.

      "Boże! Boże! – myślała – ja już tracę przytomność! Za cóż by mnie pani Latter wydalała i… co się ze mną dzieje, że mi takie dziwne rzeczy snują się po głowie?… Ja muszę być chora…" Uspokoiwszy się, że jej nie mogą wydalić z pensji za to, że wyszła na korytarz, zaczęła z kolei trapić się obfitością własnych myśli.

      Nie dawniej jak przed kilkoma tygodniami myślała tylko o swoich dziewczynkach i ich lekcjach, o tym, że porozmawia z Adą albo że wyjdzie na spacer z klasą. A dziś? Niepokoi się dochodami pani Latter, chce dla niej zaciągnąć pożyczkę, to znowu troszczy się losem Joasi. "Oczywiście, mam początki pomieszania zmysłów!…" – szepnęła.

      Wybiła trzecia, kwadrans na czwartą, wpół… Madzia postanawia spać. Lecz im mocniej zamyka oczy, tym wyraźniej widzi przed sobą Joasię w zabłoconej sukni, a w głębi korytarza ciemną figurę pani Latter ze świecą w ręku. Potem kremowa suknia Joasi zrobiła się pomarańczową, a płomień świecy czerwonym; potem ciemna figura pani Latter zrobiła się zielonawą, a płomień białym. Potem Joasia, pani Latter i jej świeca posunęły się w górę, jakby na sufit, zaczęły się rozpływać w nieokreślone plamy, znikły, znowu pokazały się, ale już w innych kolorach i nareszcie…

      Nareszcie w korytarzu rozległ się głos dzwonka przypominający, że pora wstawać. Pokojówki od dawna poodnosiły wyczyszczone buciki i suknie, kilka uczennic pobiegło do łazienki myć się, na korytarzu było słychać otwieranie i zamykanie drzwi, chodzenie i mówienie sobie "dzień dobry".

      Ubrawszy się Madzia wyszła na korytarz СКАЧАТЬ