Ciężkie czasy na te czasy. Чарльз Диккенс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ciężkie czasy na te czasy - Чарльз Диккенс страница 9

Название: Ciężkie czasy na te czasy

Автор: Чарльз Диккенс

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-270-0266-2

isbn:

СКАЧАТЬ gdy skręcali w wąską uliczkę.

      – Czy to jest Pod's End? Czy tak, Cecylio Jupe?

      – Właśnie, panie – a oto i dom, w którym mieszkamy.

      Zatrzymała się. Zmrok już zapadał. Stali u drzwi małej, niziutkiej gospody, oświetlonej wewnątrz ciemnoczerwonym światłem. Jakby obłąkany i chwiejący się domek ten, jak się zdawało, w braku pijaków sam się rozpił; poszedł drogą zwykłą pijakom i bliski był upadku.

      – Trzeba tylko przejść przez bufet, panie, i wejść na schody, jeśli pan nie woli poczekać, dopóki nie pójdę zapalić świecy. Gdy pan posłyszy szczekanie, to nic – to tylko Wesołołapy, a on wcale nie kąsa.

      – Wesołołapy! Dziewięcioro-olej! Cha! cha! cha! – zaśmiał się przeraźliwie pan Bounderby wchodząc ostatni. – Zabawna to rozrywka dla człowieka, który sam sobie wszystko zawdzięcza.

      ROZDZIAŁ VI. CYRK SLEARY'EGO

      ROZDZIAŁ VI

      CYRK SLEARY'EGO

      Gospoda ta była oberżą "Pod skrzydłami Pegaza". Nazwa właściwsza byłaby: "Pod nogami Pegaza". Ale pod skrzydlatym koniem widniał na szyldzie napis "Pod skrzydłami Pegaza" wykonany gotyckimi literami. Pod tym zaś napisem na rozwiniętej wstędze artysta nakreślił następujące słowa:

      Z dobrych słodów, dobre piwo;

      Zajdźcie, proszę – ono tu!

      Z wina – dobra wódka bywa, Kto poprosi – damy mu!

      Inny Pegaz, teatralny, oprawny w ramy oszklone, wisiał na ścianie, za małym bufetem; jego skrzydła to prawdziwa gaza; złociste gwiazdy na jego ciele; a powietrzny rząd z czerwonego jedwabiu utkany.

      Na dworze było za ciemno, by odczytać napisy, w pokoju – nie dość widno, aby dojrzeć wyobrażenie Pegaza; panowie Gradgrind i Bounderby nic mogli się więc gorszyć tak krzyczącymi dowodami istnienia tu wyobraźni. Weszli za dziewczyną po nieoświetlonych schodach nie spotykając nikogo i zatrzymali się w ciemnościach czekając, aż Cesia pokaże się ze światłem. Spodziewali się co chwila usłyszeć szczekanie Wesołołapego, ale wysoce uczony i wytresowany pies nie warknął jeszcze, gdy dziewczę ze świecą w ręku wróciło.

      – Ojca nie ma w naszym pokoju – powiedziała, a na jej twarzyczce malowało się wielkie zdziwienie. – Jeśli panowie zechcą wejść, to ja wnet go wynajdę.

      Weszli więc, a Cesia, przysunąwszy im dwa krzesła, wybiegła szybko lekkim krokiem. Pokój był mały, w nędzne zaopatrzony meble; jednak miał łóżko. Nad łóżkiem wisiała biała szlafmyca, upiększona dwoma pawimi piórami i sterczącym harcapem; w tej szlafmycy sinior Jupe dzisiejszego wieczoru czynił różne sztuki i bawił publiczność wyborem szekspirowskich dowcipów i ciętych odpowiedzi, ale prócz tego nie widać było żadnej innej części jego ubrania ani żadnej oznaki jego rzemiosła. Obecność Wesołołapego, owego wysoce ukształconego psa, nie objawiała się ani oku, ani uchu, jak gdyby jego przodek został omyłkowo wyrzucony z Arki Noego.

      Goście słyszeli otwieranie i zamykanie drzwi na wyższym piętrze, gdy Cesia przebiegała po kolei mieszkania szukając ojca. Nagle obiły się o ich uszy wyrazy zdziwienia. Dzieweczka szybko zbiegła na powrót z wielkim niepokojem; otworzyła stary, wynoszony kuferek ze skóry cielęcej, ujrzała, że był próżny, i potoczyła wzrokiem dokoła załamując ręce z twarzyczką pełną przerażenia.

      – Ojciec musiał pójść do cyrku, panie. Nie wiem, po co, ale pewno tam poszedł; za chwilę go przyprowadzę. – I wnet wybiegła bez kapelusza, a jej długie, ciemne, dziecinne włosy, rozwiane po ramionach, pławiły się za nią.

      – Co to jej w głowie! – zauważył pan Gradgrind. – Za chwilę! Wszak to dobra mila będzie.

      Nim pan Bounderby zdążył odpowiedzieć, ukazał się we drzwiach młody człowiek i mówiąc: "Za pozwoleniem panów" wszedł do pokoju, z wsuniętymi w kieszenie rękami. Twarz miał wygoloną starannie, chudą, bladożółtej cery, ocienioną gęstwą czarnych włosów, rozdzielonych starannie pośrodku głowy i podwiniętych w jeden okalający ją pukiel. Nogi miał silne i muskularne, ale nieproporcjonalnie krótkie, za to plecy i krzyże o tyleż proporcjonalnie za szerokie. Ubrany byt w kurtkę dżokejską i w obcisłe pantalony, szyję szal mu okręcał,cuchnął zaś cały olejem lampowym, podściółką końską, skórkami pomarańczowymi, obrokiem i trocinami, a przedstawiał w swej osobie znakomity gatunek centaura, który był połączeniem stajni i teatru. Gdzie zaczynało się pierwsze a kończyło drugi – nikt nie mógłby określić właściwie. Jegomość ów figurował w afiszu dnia tego jako: JMĆPan E.W.B. Childers, zasłużenie znany z zuchwałej woltyżerki w roli Dzikiego Łowcy ze stepów Północnej Ameryki. W tym popularnym widowisku młody chłopiec ze starą twarzą, który obecnie wszedł z Childersem do pokoju – zawsze mu towarzyszył w roli syna; to pochwycony za nogę i tak trzymany w powietrzu głową na dół, to stojąc do góry nogami na rodzicielskiej dłoni – co miało oznaczać czułą miłość rodzicielską dzikich łowców i dokładnie naśladowane było z natury. Cały pokryty puklami, wieńcami, ze skrzydłami, ubielony i uróżowany, młodzieniec ten rokujący piękne nadzieje unosił się w cyrku jak cudny Kupidyn, stanowiąc najgłówniejszy przedmiot zachwytu żeńskiej części widzów. W prywatnym zaś życiu, w którym charakteryzowały go: surdut nieodpowiedni wzrostowi i niezmiernie gruby nos, wyglądał na bywalca z toru wyścigowego.

      – Za pozwoleniem panów – rzekł E.W.B. Childers rozglądając się wokół – to panowie podobno życzycie sobie widzieć się z Jupem.

      – Nie inaczej – odpowiedział pan Gradgrind. – Córka poszła go sprowadzić. Ale nie mam czasu czekać i dlatego, jeżeli pan pozwolisz, zostawię na ręce pańskie parę słów dla niego.

      – Bo widzisz, mój przyjacielu – wtrącił pan Bounderby – my jesteśmy z gatunku ludzi ceniących czas, a wy jesteście z gatunku ludzi wcale nie ceniących czasu.

      Pan Childers zmierzył mówiącego od stóp do głowy i odparł:

      – Nie mam honoru znać pana, lecz jeżeli pan chcesz powiedzieć, że więcej za swój czas zarabiasz pieniędzy niżeli ja za mój, to, sądząc z pańskiej powierzchowności, nie będę przeczył, że możesz mieć słuszność.

      – A jeżeli pan je zarobiłeś, to możesz i zatrzymać przy sobie i dla siebie, jak sądzę – dodał Kupidyn.

      – Kidderminster! Stul gębę – rzekł pan Childers.

      Kidderminster – było to doczesne miano Kupidyna.

      – Więc mu wolno przyjść tu, aby nami pomiatać? – zawołał Kidderminster odkrywając porywczy swój charakter. – Jeśli pan pragniesz zabawić się nami, zapłać pan za wejście do cyrku i używaj sobie!

      – Kidderminster! – rzekł Childers podnosząc głowę. – Stul gębę! – i obracając się do pana Gradgrinda: – J a z panem rozmawiam. Pan wiesz albo nie wiesz (gdyż, być może, rzadko bywasz w cyrku), że ostatnimi czasy Jupe bardzo często p u d ł o w a ł.

      – Pudłował? Jak to pudłował? – zapytał pan Gradgrind upraszając spojrzeniem pomocy СКАЧАТЬ