Название: Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
Серия: Joanna Chyłka
isbn: 978-83-7976-713-7
isbn:
– Doprowadzamy do wznowienia postępowania, miażdżymy prokuraturę w sądzie, a potem występujemy o odszkodowanie i zadośćuczynienie od tego bandyckiego państwa.
– W wysokości dwudziestu pięciu milionów.
– Zgadza się.
– To dość sporo.
– Co ty?
– Dążę do tego, że Bogucki po oczyszczeniu z zarzutów zabójstwa Papały dostał… ile? Ponad milion?
– Nie pamiętam. Możliwe.
– A przesiedział w więzieniu kawał czasu.
– Za zabójstwo „Pershinga” – odparła pod nosem Chyłka. – Zresztą to zupełnie inna sprawa. Ja wykażę, że państwo nie tyle się pomyliło, co z premedytacją zniszczyło legendę opozycji.
„Ja” było w tej sytuacji kluczowe – i to nie tylko ze względu na egocentryzm Chyłki. Aż do następnego egzaminu Kordian nie mógł występować przed sądem, tracił niemal wszystkie uprawnienia, jakie wiązały się z robieniem aplikacji.
Oboje zamilkli, jakby w tym samym momencie zaczęli rozważać wszystkie implikacje tego, co się stało.
– Żaden sędzia o zdrowych zmysłach nie przyzna tyle Tesarewiczowi – mruknął Oryński.
– O zdrowych zmysłach nie – potwierdziła Chyłka. – Ale ilu takich jest?
– Z pewnością kilku się znajdzie.
Machnęła ręką, jakby prawdopodobieństwo rzeczywiście było nikłe. Tak naprawdę jednak sama nie liczyła na to, że uda się wydoić fiskusa na tak dużą kwotę. Nie o to chodziło.
– To wszystko strategia pod tytułem „pięścią w ryj” – zadeklarowała.
Kordian zmarszczył czoło.
– Nie słyszałeś o niej?
– Nie.
– Nic dziwnego, że nie zdałeś. Nie masz pojęcia o zawodzie adwokata.
– I wszystko wskazuje na to, że nie będę mieć – odparł cicho. – Co to za quasi-strategia?
– Nie żadna quasi, a prawdziwa przedsądowa taktyka, oparta na pogłębionych badaniach naukowych.
– I kto nazwał ją „pięścią w ryj”?
– Ja, ale to nie ma znaczenia – powiedziała, odginając oparcie fotela. – Polega ona na tym, że najpierw walisz kogoś w ryj, a potem go szczypiesz. Szczypanie w porównaniu z ciosem między oczy jest niczym, więc ofiara nie zwraca na to uwagi.
Oryński nie odpowiadał.
– Walniemy więc sąd dwudziestoma pięcioma milionami, a potem zaproponujemy mniej.
– To jest technika „drzwiami w twarz”, Chyłka.
– E tam.
– Jeśli chcę pożyczyć od ciebie stówę, powinienem zacząć od jakiejś absurdalnej kwoty, poprosić choćby o tysiąc. Będziemy schodzić w dół, a tobie w końcu zrobi się głupio i tę stówę mi dasz.
– Mnie nigdy nie jest głupio.
– Nie szkodzi. Tak to obrazują normalni ludzie.
Rzeczywiście tak było, ale nie miała zamiaru tego przyznawać. Koncepcja z tłuczeniem ofiary znacznie bardziej do niej przemawiała.
– Na ile realnie liczymy? – spytał Oryński.
– Na mendel.
– Nie jestem oblatany w staropolskim.
– Rzeczywiście – przyznała. – Zapomniałam, że znacznie lepiej posługujesz się mową lokalsów ze Zbawiksa.
– Mówiłem ci, że nikt już tak…
– Ja cały czas to słyszę.
– Może to jakieś głosy w twojej głowie?
Rzucił tę uwagę lekko, niemal mimowolnie, a jednak było w niej coś, co świadczyło, że ma do niej pretensje. Nie dziwiła się. Na jego miejscu w ogóle nie podjęłaby się wspólnego prowadzenia sprawy. Co więcej, pewnie zerwałaby na dobre wszystkie kontakty.
– Tuzin to dwanaście, tyle pewnie wiesz – odezwała się. – Mendel piętnaście.
– Mhm.
– Kopa sześćdziesiąt, czyli pięć tuzinów lub cztery mendle. A gros to sto czterdzieści cztery, czyli tuzin tuzinów. Wszystko proste.
Oryński pokiwał głową z nadzwyczajną wdzięcznością.
– Dzięki – rzucił. – Znając już staropolskie miary, mogę spokojnie umierać.
– Spokojnie. Poczekaj na koniec sprawy Tesarewicza. Potem popełnisz jakieś efektowne prawnicze seppuku czy co tam masz w planach.
Ona też rzuciła uwagę luźno, ale na dobrą sprawę jego blada cera, podkrążone i przekrwione oczy pasowały do wizerunku osoby, której przynajmniej chwilowo przyszło do głowy, żeby ze sobą skończyć.
Szybko odsunęła tę absurdalną myśl. Przesadzała, a wszystko przez niepotrafiące się uspokoić hormony. Uznała, że najwyższa pora skupić uwagę na sprawie. Swoją i Zordona.
– Kormak wyczarował coś z tych cyfr? – spytała.
Oryński drgnął nerwowo, jakby powiedziała coś niepokojącego albo wyrwała go z głębokiego zamyślenia. Najwyraźniej nie ona jedna miała problemy ze skupieniem się. A on z deficytem snu odpływał zapewne jeszcze bardziej.
– Nie – powiedział. – Mogą właściwie odnosić się do czegokolwiek. Od oznaczenia uszczelki samoprzylepnej do drzwi i okien aż po kod pocztowy pewnej gminy w południowo-wschodnim Meksyku.
Chyłka zabębniła palcami o blat.
– Trzeba to zawęzić – odparła.
– Jak?
– Zapytać Tesarewicza, co mówią mu te liczby.
– Może nic.
– Nie – zaoponowała stanowczo. – Nieprzypadkowo znaleziono je przy młodym.
– Nieprzypadkowo, to znaczy…
– Dostaliśmy je jako wskazówkę, Watsonie.
Oryński spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Coś ci nie pasuje? СКАЧАТЬ