Название: Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
Серия: Joanna Chyłka
isbn: 978-83-7976-713-7
isbn:
– Może was tak wodzić za nos, aż osiągnie cel?
– Nie wiem, jaki to miałby być cel.
– Ja też nie – przyznała Chyłka. – Co nie znaczy, że go nie ma.
– Może chłopak jest po prostu chory.
Oryński pomyślał, że właściwie pasowało to do wersji, którą niedawno przedstawiła Joanna. Argumentowała, że albo Lewicki zwariował, kradnąc samochód, by przejechać nim z Targówka na Wolę, albo kryje się za tym dużo, dużo więcej. Pierwsza wersja wydawała się teraz znacznie prawdopodobniejsza.
Psycholog zdawał się z tym zgadzać.
– Brzytwa Ockhama – powiedział. – W naszym zawodzie sprowadza się do poszukiwania jak najmniejszej liczby przyczyn wystąpienia symptomów.
– Nie tylko w waszym – odbąknęła Joanna. – Choć u was funkcjonuje dobra odmiana brzytwy, a raczej jej antyteza.
Psycholog uniósł brwi, jakby pierwszy raz o tym słyszał.
– Maksyma Hickhama – wyjaśniła. – Lekarza, który uznał, że… pozwoli pan, że zacytuję: „pacjent może mieć tyle chorób, ile mu się, kurwa, podoba”.
– Nie słyszałem o tej maksymie.
– Szkoda, bo oddaje rzeczywistość znacznie lepiej niż brzytwa.
– Polemizowałbym.
Kordian uśmiechnął się w duchu. Chyłka pokierowała tą rozmową w taki sposób, że właściwie uzyskała potwierdzenie wstępnej diagnozy. A przynajmniej tak podpowiadała logika, jeśli wziąć pod uwagę, że psycholog zaczął bronić koncepcji Ockhama.
Joanna najwyraźniej doszła do podobnego wniosku, bo przeniosła wzrok na Szczerbińskiego, uznając temat za zamknięty.
– Miał przy sobie jakieś dokumenty?
– Nie.
– Pieniądze?
– Też nie.
– Coś, dzięki czemu mógł ukraść… – Urwała i popatrzyła na Oryńskiego. – Wybacz, Zordon. Coś, dzięki czemu mógł dokonać zaboru pojazdu?
Szczerbaty pokręcił głową.
– To może chociaż telefon? Kartę debetową, bilet miesięczny albo klucze do mieszkania?
– Nie.
– Do cholery, Szczerbaty. Miał cokolwiek oprócz ubrania?
– Jedynie świstek papieru – odezwał się lekarz, najwyraźniej czując się nieco pominięty. – Nic poza tym.
Oryński przypuszczał, że zobaczy na twarzy policjanta niezadowolenie, ale najwyraźniej informacja była na tyle nieistotna, że ten nie miał obiekcji, by przekazać ją prawnikom.
– O jakim świstku mowa? – spytała Joanna. – Paragon? Bilecik parkingowy?
Powiodła wzrokiem od jednego do drugiego.
– Naprawdę muszę wszystko z was wyciągać? Prędzej czy później i tak to zobaczę.
Lekarz spojrzał wymownie na Szczerbińskiego, a policjant nabrał głęboko tchu.
– To skrawek papieru wielkości listka gumy – powiedział. – Do niczego ci się nie przyda.
– Ale z jakiegoś powodu chłopak go miał.
– Czy ja wiem…
– Co było na tym świstku?
– Nic, co podsunęłoby nam jakikolwiek trop – odparł ciężko Szczerbaty. – Kilka cyfr. Siedem, sześć, siedem, pięć, pięć.
Kordian zamarł.
Przez moment miał wrażenie, że tylko śni. Potem poczuł, jak uginają się pod nim nogi.
8
Gabinet Chyłki, Skylight
W kancelarii czuła się lepiej niż w domu. Choć może powinna w ten sposób określać to miejsce, a mieszkanie przy Argentyńskiej jako sypialnię. Wprawdzie w ostatnim czasie zaszyła się właśnie tam, ale gdyby to zależało wyłącznie od niej, wybrałaby raczej swój gabinet w Skylight.
W otoczeniu kodeksów i komentarzy, w minimalistycznym, biurowym wnętrzu czuła się najlepiej. Rzadko wprawdzie sięgała po któreś tomiszcze, ale sam fakt, że ją otaczały, wiązał się z komfortem.
Chyłka otworzyła laptopa i weszła na portal „Rzepy”. Prognoza medialnej pogody na dziś była jednoznaczna – nadciągał huragan Tadeusz. Dzień po wizycie na komendzie wszystkie redakcje wprost oszalały. Nad Polską znalazł się front masowego rozgrzeszania byłego opozycjonisty, a największe opady niechęci zanotowano nad prokuraturą i policją.
Był to przyjemny klimat. Przynajmniej dla niej. Wszystko wskazywało na to, że po perturbacjach związanych z Al-Jassamem jej życie znów wychodziło na prostą. Joanna na moment zamyśliła się, zawieszając wzrok za oknem. Z odrętwienia wyrwało ją pukanie do drzwi.
Zerknęła na zegarek. Minuta po dwunastej.
Oznaczało to, że ktokolwiek przyszedł, orientował się w jej rozkładzie dnia. Jeszcze sześćdziesiąt sekund wcześniej gość naraziłby się na burę, bo Chyłka pozwalała zawracać sobie gitarę dopiero od południa.
– Włazić! – poleciła.
Drzwi się otworzyły, w progu stanął Oryński. Znów wyglądał, jakby całą noc nie zmrużył oka.
– Egzaminy już oblałeś, Zordon – powitała go. – Nie musisz dłużej ślęczeć do białego rana z nosem w książkach.
Rozpiął guzik marynarki i opadł ciężko na krzesło przed biurkiem, zupełnie jakby to on nosił dodatkowy balast.
– Do kolejnej próby został ci rok, zdążysz jeszcze opanować podstawy.
– Nie wiem nawet, czy…
– Podejdziesz do egzaminów, to oczywiste.
Nie odpowiedział.
– I będziesz to robił do skutku. Od wejścia w życie ustawy Gosiewskiego nie ma limitu, możesz dobijać się do zawodu, ile wlezie.
– A jednak…
– W twoim wypadku strzelałabym na jakieś… – urwała i zmrużyła oczy. – Trzy, cztery podejścia. W końcu się uda.
Słowa same wychodziły z jej ust. Zdawała sobie sprawę, że doszło do zauważalnego regresu w ich relacjach. СКАЧАТЬ