Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4 - Remigiusz Mróz страница 4

Название: Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия: Joanna Chyłka

isbn: 978-83-7976-511-9

isbn:

СКАЧАТЬ to, od kiedy poznał Chyłkę.

      – Widzę, że coś jest wybitnie nie w porządku – odezwała się. – Wyrzuć to z siebie i bierzmy się do roboty.

      – Coś? Wszystko jest nie w porządku.

      – To znaczy? Mnie na to nie wygląda. – Rozejrzała się. – Pomijając znikające Waltosie, rzecz jasna.

      – Dopiero co wyszłaś ze szpitala.

      – Zgadza się.

      – I trafiłaś tam, bo…

      – Zająknij się o tym słowem, a oberżnę ci język, Zordon.

      Pokiwał głową. Nie miał zamiaru informować nikogo o tym, w jakim stanie znalazł ją w jej sypialni, ale w zasadzie nie musiał. Każdy, kto choć trochę znał Joannę, mógł dojść do prawdy poprzez krótką dedukcję. Kordian postanowił jednak zostawić tę myśl niewypowiedzianą.

      Przesunął dłonią po krawacie, patrząc na prawniczkę spode łba.

      – Nie możesz przyjąć nowej sprawy – bąknął.

      – Nie? Kto mi zakazał?

      – Podpisałaś umowę, w której zobowiązałaś się bronić ojca.

      – Nie szkodzi.

      – Pacta sunt servanda.

      Chyłka wbiła w niego wzrok i odgięła się na krześle. Przez moment wyglądała, jakby miała zamiar przyzwać moce piekielne i sprawić, że strawi go ogień.

      – Atakujesz mnie łaciną?

      – Mówię tylko, że umów się dotrzymuje.

      – To wyzwanie.

      – Słucham?

      – Nikt nie atakuje mnie łaciną, wiesz dlaczego? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Bo wszyscy wiedzą, że przegrają w tym starciu. Ale w porządku, skoro rzuciłeś rękawicę, podejmuję.

      – Chyłka…

      – Te futueo et caballum tuum.

      – Nie wiem, co to znaczy.

      – W wolnym tłumaczeniu? Cóż, po polsku nie brzmi tak wzniośle. Pierdolę ciebie i konia, na którym jeździsz.

      Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Poruszył się nerwowo na krześle i rozejrzał, jakby gdzieś w pokoju mógł odnaleźć ratunek. Naraz poczuł się, jakby był w pracy pierwszy dzień. Jakby dopiero co opuścił noręoborę, gdzie w boksach kłębili się praktykanci i stażyści, i po raz pierwszy stawił się przed obliczem patronki.

      A przecież przeszli od tamtej pory długą drogę. Nie było łatwo, zapewne dla żadnej ze stron, ale ostatecznie trudno było nawet powiedzieć, by nauczyli się ze sobą żyć – ich zażyłość wybiegła znacznie dalej. Zbliżyła się do symbiozy.

      – Już odebrało ci mowę? – zapytała. – A to dopiero początek mojego łacińskiego arsenału. Miałam naprawdę dobrego ćwiczeniowca na studiach.

      – Słuchaj…

      – Nie możesz się już wycofać. Rzuciłeś wyzwanie, więc będzie trwało, aż ci odpuszczę.

      – W porządku – odparł, dopiero teraz rozpinając guzik marynarki. – Możesz mówić do mnie po łacinie, ile chcesz, ale…

      – O, żebyś wiedział, że tak będzie. Emily Rose to przy mnie małomówne niewiniątko.

      – Czego nie można powiedzieć o Sendalu.

      – No, do małomównych to on rzeczywiście nie należy.

      – Ale do niewiniątek tak?

      – Tego jeszcze nie wiem – odpowiedziała, unosząc wzrok. – Zresztą wiesz, jakie to ma dla mnie znaczenie.

      – Żadne.

      – Otóż to – przyznała. – W tej chwili interesuje mnie to, czy w tej sytuacji mogą uchylić mu immunitet, czy nie.

      – A jaka jest sytuacja?

      – Dowiemy się tego o piętnastej. Wtedy przyjdzie do Skylight wszystko wyśpiewać. A ty do tej pory staniesz się specjalistą w temacie.

      Spojrzała wymownie w stronę drzwi, a Kordian był na tyle roztropny, by nie protestować. Wiedział wprawdzie, że dawna patronka napyta sobie biedy, ale sama też doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Imienni partnerzy przyjęli ją z powrotem do firmy i awansowali tylko dlatego, że nie mieli innego wyjścia, postawili jednak przy tym warunek. Miała bronić swojego ojca. Ojca, z którym przez długie lata nie utrzymywała kontaktu.

      Oryński nie miał pojęcia, dlaczego tak było – przynajmniej do poprzedniego wieczora. Wtedy z jej pijackiego memłania udało mu się wyłowić jasną deklarację, że nie ma zamiaru reprezentować Filipa Obertała, bo nie broni pedofilów.

      Kordian stanął przed drzwiami. Przez chwilę milczał, nie odwracając się.

      – Załatwię to z Żelaznym – odezwała się Joanna. – To formalność.

      – Nie sądzę.

      – Jeśli chce, żeby kancelaria broniła mojego ojca, niech znajdzie innego prawnika.

      Dopiero teraz Oryński się obrócił.

      – Jemu nie zależy na tym, żeby firma go reprezentowała. Chce, żebyś to ty…

      – Wiem doskonale, czego oczekuje. I mówię ci, że załatwię tę sprawę. – Rozejrzała się, jakby szukała swoich rzeczy, które wcześniej znajdowały się w gabinecie. – A teraz edukuj się, Zordon. O piętnastej kolokwium.

      Pokiwał głową, a potem wyszedł na korytarz. Natychmiast uderzyła go kakofonia głosów. Nawet gdyby chciał wyłowić z niej coś sensownego, poniósłby fiasko. Docierały do niego tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu słowa. Glosa, termin, apelacja, wykroczenie, pokrzywdzony, data stempla… Wszyscy przekrzykujący się prawnicy zdawali się sądzić, że od sprawy, którą prowadzą, zależy los całego świata.

      Oryński stał przez moment przed drzwiami gabinetu Chyłki i wodził wzrokiem za przebiegającymi przed nim pracownikami. W większości byli to praktykanci i stażyści, ale niejeden stary wyjadacz także musiał czasem załatwić coś na ostatnią chwilę, a potem przedrzeć się przez popołudniowy tłum.

      W końcu Kordian potrząsnął głową i ruszył do swojego biura. Było niewielkie, ale zapewniało trochę prywatności w całym tym szalonym kociokwiku. Zamknął drzwi i odetchnął.

      Ile lat będzie to tak wyglądało? Jak długo będzie mógł odetchnąć dopiero za zamkniętymi drzwiami? Najpewniej taki stan rzeczy potrwa aż do emerytury. Ale taką drogę СКАЧАТЬ