Название: Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Joanna Chyłka
isbn: 978-83-7976-511-9
isbn:
– Na razie to tyle – oznajmiła. – A teraz wracaj na Szucha i zacznij węszyć.
– Węszyć?
– Ktoś wziął cię na celownik, Sendal. Rozeznaj się w temacie, żebym wiedziała, do kogo sama mam wymierzyć.
Chwilę później opuścił salę, a Chyłka wezwała pielęgniarkę. Oznajmiła, że wychodzi na własne żądanie i będąc w pełni władz umysłowych, domaga się dostarczenia jej odpowiednich dokumentów.
Formalności załatwiła w dyżurce pielęgniarek. Kiedy wróciła do sali, zobaczyła, że ktoś wstawił chwasty od Sendala do niewielkiego flakonu. Zainteresowało ją jednak co innego. Tuż obok stał drugi wazon, a w nim pojedyncza czarna róża. Nietypowy prezent, choć dla kobiety uwielbiającej Iron Maiden być może adekwatny.
Podeszła do kwiatka i zobaczyła, że tuż obok leży złożona na pół kartka papieru. Otworzyła ją i przebiegła wzrokiem krótką wiadomość. Sprowadzała się do jednego zdania.
„Zostaw tę sprawę, jeśli nie chcesz problemów”.
2
Skylight, ul. Złota
Nikt się chyba nie spodziewał, że Chyłka tak szybko znów pojawi się na korytarzu kancelarii. A z pewnością nie Kordian, kiedy bowiem widział ją ostatnim razem, była nieprzytomna i podłączona do kroplówki. Wyszedł ze szpitala wieczorem, miał zamiar wrócić tam tuż po odsiedzeniu obowiązkowych ośmiu i teoretycznie nadobowiązkowych czterech godzin w Żelaznym & McVayu.
Tymczasem teraz patrzył, jak dawna patronka sprawnie lawiruje między kłębiącymi się na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight pracownikami kancelarii. Brakowało jej zwyczajowej gracji, ale i tak radziła sobie z przebijaniem się przez tłum znacznie lepiej niż on.
– Chyłka? – zapytał.
– Niektórzy twierdzą, że raczej odchyłka.
– Co takiego?
– Nic. Chodź do mojego biura, Zordon. Mamy sprawę.
– Oszalałaś?
Minęła go, zmierzając w kierunku gabinetu. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami, a on stanął za nią. Skrzyżował ręce na piersi i czekał. Wiedział, że nie będzie zadowolona z tego, co zastała.
– Co to jest, do kurwy nędzy? – zapytała.
– Tabliczka z imieniem, nazwiskiem i zajmowaną funkcją.
Wymierzyła palcem wskazującym w kawałek metalu na drzwiach.
– To ma stąd zniknąć.
– Zapewne zniknie, ale wątpię, żeby osoba, która siedzi w środku, równie łatwo…
Zanim zdążył dokończyć myśl, Joanna już złapała za klamkę. Popchnęła drzwi z całej siły i wpadła do środka jak huragan. Mężczyzna siedzący za biurkiem poderwał się na równe nogi.
– Wynoś się stąd – rzuciła.
Prawnik otworzył szeroko oczy.
– Ale…
– To mój gabinet – oznajmiła, rozglądając się. – Szoruj stąd.
Przez moment trwała ciężka cisza. Kordian pomyślał, że dobrze byłoby zażegnać konflikt, zdusić go w zarodku, zanim dojdzie do eskalacji. Należało jednak mieć na uwadze, że Chyłka została partnerem. Na dobrą sprawę mogła wyrzucić z biura każdego, poza tymi, którzy w kancelaryjnej hierarchii znajdowali się na równi z nią. A takich było tylko kilku – i nieszczęśnik, który trafił do tego gabinetu, z pewnością do nich nie należał.
Joanna wbiła wzrok w regał z książkami.
– Co to jest? – zapytała. – Gdzie moje Waltosie?
– Jakie…
– Opracowania Hofmańskiego i Waltosia z prawa karnego.
Oryński odchrząknął.
– Kolekcjonuje je – wyjaśnił. – Każde wydanie ma inny kolor.
– Ale ja zajmuję się prawem cywilnym… – odparł bezradnie pechowiec.
Joanna prychnęła.
– Tym bardziej powinieneś stąd znikać.
Kordian miał już przygotowaną formułkę, którą zamierzał przekonać mężczyznę, by jak najszybciej uciekł z pola walki, ale nie zdążył jej użyć. Prawnik szybko zrozumiał, że już nie znajduje się w swoim biurze. Zabrał kilka teczek, zamknął laptopa i wsunął go pod pachę, a potem czym prędzej wyszedł na korytarz.
Oryński zamknął za nim drzwi.
– Chwilę mnie nie ma i Waltosie znikają – bąknęła Chyłka, podchodząc do biurka. Oparła się o blat, jakby nagle zabrakło jej sił.
Kordian podszedł do niej. Przez moment chciał ją podtrzymać, ale kiedy obejrzała się przez ramię i posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, w mig zrezygnował. Znali się na tyle dobrze, by rozumieć się bez słów.
Joanna obeszła biurko i ciężko opadła na fotel.
– Ostrzegam, Zordon. Nie patrz tak na mnie.
– Jak?
– Jak na raroga.
Usiadł na niewygodnym krześle po drugiej stronie biurka i uniósł brwi.
– Kolejny frazeologizm, którego nie znasz, co?
– Mhm – potwierdził.
– Sprawdzisz sobie w Google – rzuciła, a potem odsunęła papiery na skraj blatu. – Ale najpierw wyszukasz mi wszystko, co się da, na temat immunitetu sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Znów popatrzył na nią, jakby zobaczył ducha. Mimo wszystkiego, co działo się wczoraj, nie umknęła mu wiadomość o tym, że prokuratura zamierzała postawić zarzuty Sebastianowi Sendalowi. Właściwie nikomu taki news nie mógł umknąć – była to sprawa bez precedensu. Sam fakt, że oskarżyciele mówili o tym publicznie, kazał sądzić, że coś jest na rzeczy.
– Dlaczego cię to interesuje? – spytał.
– Bo Sendal do mnie przyszedł.
– Ale…
– Odwiedził mnie w szpitalu. Dał mi jakieś chwasty.
– Co?
– Kwiaty. Wiesz, СКАЧАТЬ