Название: Immunitet. Joanna Chyłka. Tom 4
Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
Серия: Joanna Chyłka
isbn: 978-83-7976-511-9
isbn:
– Nie podróżuję per pedes, panie prezesie.
– W takim razie proszę zaparkować gdzieś przy Marszałkowskiej. Numery od dziesięć do szesnaście.
– Niech będzie. Kiedy?
– Mogę tam być za pół godziny.
– W takim razie do zobaczenia – odparła Joanna i się rozłączyła. Wrzuciła komórkę do torebki i aplikantowi przemknęło przez myśl, że ta zaginęła gdzieś w odmętach tego tunelu czasoprzestrzennego.
Chyłka spojrzała na niego z ukosa.
– Coś nie tak?
– Nie. Po prostu już wiem, dlaczego czasem odebranie telefonu zajmuje wam tyle czasu.
Zignorowała przytyk.
– Wiesz, gdzie jest ten Prasowy?
– Oczywiście.
Minęli szlaban, wypatrując ochroniarza. Nie było go w budce, jego miejsce zajął inny mężczyzna. Słuszna decyzja, uznał Oryński. Gdyby nieszczęśnik został na posterunku, nic dobrego by go nie spotkało.
– Co w tym takiego oczywistego? – odezwała się Joanna, gdy wsiadali do bmw. – To jakieś miejsce hipsterskich spotkań, o którym nie wiem?
– To bar mleczny.
– Że co proszę?
– Funkcjonujący od pięćdziesiątego czwartego. Fajny retro klimat.
– Retro, Zordon, to jest klimat z dwudziestolecia międzywojennego. Lata pięćdziesiąte to…
– Twoja młodość?
Szturchnęła go, ale zaśmiała się pod nosem, doceniając przytyk. Potem rozmowę zagłuszył Bruce Dickinson i wtórujące mu gitary Harrisa, Smitha i Murraya. W końcu Zordon zaryzykował i ściszył nieco muzykę.
– Zapewne mają jadłospis zamiast menu – bąknęła Chyłka. – A mleko pije się tam w czynie społecznym.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– A alkohol podaje się wyłącznie z daniem garmażeryjnym – dodała z uśmiechem.
– Widzę, że wspominasz tamte czasy z rozrzewnieniem.
– Niezupełnie.
Nagle spoważniała w sposób, który zdawał się przeczyć wszystkiemu, co o niej wiedział. Zapatrzyła się gdzieś przed siebie, odpłynęła daleko myślami. Zobaczył w jej oczach ból, którego nigdy wcześniej nie dostrzegł. Chyłka nie zwykła pogrążać się w trudnych wspomnieniach, ale najwyraźniej nawet jej się to zdarzało. Oryński nie miał wątpliwości, że myśli o ojcu. Mogła odsuwać myśli o nim, ile chciała, ale ostatecznie musiała się z nimi zmierzyć.
Coś z tyłu głowy podpowiadało mu, by o niego zapytać. Szybko jednak doszedł do wniosku, że to najgorsze, co może zrobić. Od razu zbyłaby temat, a jemu by się oberwało. Znacznie lepiej będzie umówić się na spotkanie z Magdaleną. Z nią dało się porozmawiać, z Chyłką niekoniecznie.
Nieco spóźnieni, zaparkowali przy Marszałkowskiej, ale dopiero za polikliniką. I tak należało uznać, że mają szczęście, znajdując wolne miejsce. Szybkim krokiem skierowali się w stronę placu Unii Lubelskiej i po chwili weszli do Prasowego. Henryk Garłoch siedział przy oknie, patrząc na nich bez wyrazu.
Na stołach były ceraty, nad wejściem czarno-białe zdjęcie dawnej Marszałkowskiej, a obok plakaty z epoki. Menu na czarnej tablicy nad ladą było wypisane krojem przywodzącym na myśl dworzec kolejowy.
Wymienili uścisk dłoni z prezesem i usiedli przy stoliku. W barze większość klienteli stanowili młodzi, co niespecjalnie Kordiana dziwiło. Ci, którzy mieli już trochę lat na karku, niechętnie przesiadywali w miejscach, które przypominały czasy słusznie minione.
– Czy wiedzą państwo, gdzie on jest? – zapytał od razu sędzia.
Chyłka podniosła jadłospis, Oryński poprawił krawat. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie powiedziałby, że kiedyś będzie siedział przy jednym stoliku z prezesem Trybunału Konstytucyjnego. Właściwie nie mógł wyobrazić sobie większego splendoru.
– Nie – odparła Joanna, czytając menu. – Ale mają tu niezły wybór. Gołąbek mięsny, kluski śląskie, twarożek z rzodkiewką, zupa mleczna…
– To tylko brzmi tak strasznie.
– Z pewnością.
– Proszę wziąć żeberka. Nie pożałuje pani.
Powoli podniosła wzrok znad menu.
– Panie prezesie – zaczęła. – Czuję, że się dogadamy.
Posłał jej blady uśmiech, a potem złożyli zamówienie. Kordian musiał przyznać, że darzył tego człowieka niejaką sympatią. Nie był jednym z tych prawników, którzy nadymali się faktem, iż znajdują się na samym szczycie polskiej judykatury. Przeciwnie, sprawiał wrażenie osoby pełnej skruchy, jakby czuł się winny nieuzasadnionego respektu, który mu okazywano.
– Do picia proponuje pan maślankę? – zapytała.
– W żadnym wypadku. Ale polecam kompot.
Oboje wzięli sobie po wieloowocowym napoju.
– Dlaczego uciekł? – zapytał sędzia.
– Odpowiedź wydaje się prosta. Bo jest winny.
– A jednak pani w to nie wierzy.
– Nie. Podobnie jak pan.
Prezes nie dał po sobie poznać, czy w istocie tak jest. Napił się kompotu i spojrzał na plakat wiszący pod sufitem. Przedstawiał kadr z komiksu Papcia Chmiela, może nawet sporządzony na użytek baru, bo Tytus mówił coś o Prasowym.
– Żeby mu pomóc, musimy wiedzieć absolutnie wszystko, panie prezesie.
– Nie spotkaliśmy się po to, bym pomagał wam w obronie sędziego Sendala.
– Nie, oczywiście, że nie.
Na moment zaległo milczenie.
– Tak czy siak potrzeba nam informacji.
– Pytajcie – powiedział konstytucjonalista. – Udzielę wam odpowiedzi, jeśli tylko będę je znał.
– Zacznijmy od tego, kim była ofiara.
Henryk Garłoch nabrał głęboko tchu i rozejrzał się, jakby wyszedł z założenia, że nie może przejść do konkretów dopóty, dopóki nie zaczną jeść. Odczekał chwilę, nim talerze znalazły się na stole. Oryński niepewnie СКАЧАТЬ