Название: Ostatni Krzyżowiec
Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-257-0651-7
isbn:
Hieronim uklęknął w jednej z ławek z tyłu nawy. Trochę się modlił: za ciotkę Anę, Ramóna, padre Velę, jako że staruszek często go o to prosił. Również za señora Prévosta, który ukazywał mu nowy świat pełen urodziwych ludzi i pięknych gmachów. Wreszcie za przeora, który dawał im gościnę.
W chwili, gdy zaczynał się modlić za siebie, wkroczyli gęsiego zakonnicy, zajęli miejsca na chórze i zaczęli śpiewać. I zdawało się, że śpiew fizycznie porywa jego słowa i niesie je na dach, gdzie czeka na nie Bóg.
Nie mógł jakoś w ogóle pozbyć się wyobrażania sobie Boga oczekującego na dachu kościoła. Powiedział o tym kiedyś księdzu Veli, lecz starzec potrząsnął głową:
– Bóg nie przebywa na dachu. To niedorzeczne, chłop-cze. Pan Bóg mieszka w tabernakulum, nie pamiętasz, jak ci mówiłem?
– Wiem, proszę księdza. Ale ja modliłem się do Boga Ojca.
– Bóg Ojciec jest wszędzie.
– Jeżeli jest wszędzie, to musi być również na dachu, prawda?
Padre Vela skapitulował.
Bóg na dachu musiał wysłuchiwać wielu życzeń i myśli. Równie często bywało, że Hieronim modlił się najpierw za drugich, inaczej bowiem by ich opuścił.
Śpiewy nadal unosiły się w powietrzu niczym ptaki wypuszczone do lotu – nie tylko na dach, lecz aż do tronu samego Boga.
Powinno być pięknie tak siedzieć pośród tych mnichów i śpiewać z nimi w każdym dniu życia, na chwałę i cześć Boga i Błogosławionej Dziewicy. „Nikt nie jest tak potężny jak kapłan – powiedział padre Vela. – Bo kapłan może sprawić, że Bóg zstępuje na ziemię każdego ranka, który Bóg stworzył”.
Wtem bez wyraźnego powodu Hieronim odwrócił głowę. Za nim siedział starzec. Przez moment myślał, że to sam Bóg. Stary człowiek o białych włosach i takiejże brodzie. Miał oczy największe, jakie Hieronim kiedykolwiek widział, i uśmiechał się nimi. Ubrany był zupełnie tak samo, jak zakonnicy.
Hieronim skłonił mu się lekko z uszanowaniem – trudno było się ukłonić z odwróconą głową – i starzec odwzajemnił tę uprzejmość swego rodzaju poważną wesołością. Lecz dał dyskretny znak, jakby chciał powiedzieć: „Nie sądzisz, że lepiej byłoby, gdybyś zwrócił się w stronę ołtarza?”.
Hieronim tak uczynił. Po kilku minutach mnisi podnieśli się i wyszli dwójkami, z przeorem kroczącym z tyłu.
Hieronim również wstał i ruszył ku wyjściu. Starego mężczyzny, który siedział za nim, już nie było.
Udał się ponownie do ogrodu i położył na trawie, wpatrując się w aksamitnie błękitne niebo aż ów młody mnich o radosnym obliczu przyszedł zabrać go do refektarza. Zjawili się tam akurat, by dołączyć do odpowiedzi na wezwania modlitwy przed posiłkiem, zainicjowanej przez przeora.
Kolacja smakowała: trochę ryby, warzywa, chleb, ser, a nawet puchar czerwonego wina, mieszanego stopniowo z coraz większą ilością wody, tak iż zmieniło barwę z krwistej na przypominającą mały ametyst, który señora Massy nosiła w dni świąteczne.
Señor Prévost był również obecny. Nigdzie jednak nie mógł dostrzec starca, który siedział za nim w kościele.
Zrazu czuł się trochę skrępowany, lecz zakonnicy siedzący po jego prawej i lewej stronie szybko się nim zajęli, tak iż zaczął jeść z apetytem.
Nie można było rozmawiać podczas kolacji. Zamiast tego jeden z braci, który spożył kolację pół godziny wcześniej, czytał fragment z pism świętego o imieniu Bonawentura. Hieronim słuchał, ale niewiele z tego rozumiał. Raz i drugi czuł na sobie baczne spojrzenie przeora. Czyżby za dużo jadł?
Gdy posiłek się skończył, przeor znowu odmówił modlitwę, po czym bracia podjęli śpiew – radosny hymn dziękczynienia. Cały czas śpiewając, opuszczali refektarz, przechodząc następnie przez długi korytarz prowadzący z powrotem do kościoła.
Przeor położył swą pulchną rękę na ramieniu Hieronima.
– Czas na kompletę – odezwał się. – Nie sądzę, żebyś miał ochotę pójść z nami, co? Mógłbyś udać się do celi, gdzie będziesz spał dzisiaj w nocy; jest tam: druga z prawej. Porozmawiasz sobie trochę z panem Prévostem. Ostatecznie nie jesteś zakonnikiem.
To powiedziawszy, odszedł, by dołączyć do pozostałych.
Kompleta, czyli ostatnia modlitwa dnia. Znał ją, chociaż nigdy przedtem w niej nie uczestniczył. Podobali mu się radośni bracia i ich śpiew. A może ów starzec pojawi się w kościele. Chciał go znowu zobaczyć.
Poszedł dalej, minął celę, gdzie miał spać i prześliznął się przez drzwi do kościoła.
Teraz było całkiem ciemno, a on nie znał drogi. Nawet gdyby był tutaj starzec, nie byłby w stanie go dojrzeć.
Słuchał, jak bracia śpiewali na chórze. Brzmiało to tym razem smutnie, niemal żałośnie. Nastała noc i następny dzień może nadejść tylko z Bożej łaski. Gdy obchodził drobnymi kroczkami wielką kolumnę, mógł ich dojrzeć – niczym duchy w mrocznym świetle kilku świec. Po chwili jednak wstali i ruszyli zbiorowo, ale nie żeby wyjść z kościoła, tylko przejść obok głównego ołtarza i dotrzeć do kaplicy Matki Boskiej. I jeszcze raz poszedł za nimi.
Śpiewali po raz ostatni tego dnia: „Sal-ve Regi-na...”.
Pozdrowienie Królowej Nieba, najbardziej godnej czci ze wszystkich istot ludzkich – tylko ludzkich, Matki Chrystusa, a od momentu Golgoty – Matki całej ludzkości.
– Matko – powiedział Hieronim wolno i z uszanowaniem. – Matko, Orędowniczko nasza, one miłosierne oczy swoje ku nam zwróć, a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twego, po tym wygnaniu nam okaż.
Gdyby tylko mógł Ją choć raz zobaczyć, tylko przez małą chwilę – taką jak wtedy, gdy widział pałac księżnej regentki. Ale w tym celu musiałby czekać aż do końca swych dni na ziemi. Tylko święci, i to niektórzy, widzieli Ją, zanim umarli.
Wszyscy inni musieli zadowolić się swoimi matkami ziemskimi – jeżeli je mieli.
Hieronim zacisnął wargi. On nie miał matki innej niż Królowa Nieba.
„Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko, abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.”
Służba dla cesarza pociągała za sobą wiele uciążliwości, jednak dola mnicha była znacząco gorsza. Łóżkiem Prévosta była drewniana deska pokryta cienką warstwą słomy. Dzbanek z wodą, stojący w kącie, służył zarówno do picia, jak i mycia. Dzwony budziły w środku nocy akurat w momencie, gdy po godzinach rzucania się i przewracania na tym łożu, zapadał wreszcie w sen. Całe szczęście, nie było karaluchów. To już dużo. Śniadanie też nie było najgorsze, СКАЧАТЬ