Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni Krzyżowiec - Louis de Wohl страница 4

Название: Ostatni Krzyżowiec

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0651-7

isbn:

СКАЧАТЬ – bez żadnej wątpliwości. Lico niehiszpańskie, północne, północno-wschodnie. Niewiadoma, zagadka, może tajemnica... E tam, ludzkie tajemnice przeważnie wyjaśniały się dosyć szybko i okazywały się zwykle prozaiczne. Nieślubne dziecko jakiegoś szlachcica, może kolejne. Jak to często bywa, duch był słaby, a ciało nader żywotne...

      Prévost zdjął kapelusz.

      – Wielebny przeorze, najmocniej proszę o wybaczenie za to wtargnięcie...

      – Jeżeli było co wybaczać, to już to zrobiłem, zapraszając pana do środka, señor Prévost – odrzekł przeor uprzejmie. Oczu jednak nie odrywał od chłopca. – Z pewnością, nie pański syn.

      – Nie, nie, wielebny przeorze, o nie. To syn niejakiego Adriana de Bues, sługi cesarza. Don Luiz Méndez Quixada byłby zobowiązany, gdyby ojciec mógł dać mu gościnę... tylko na parę dni – dodał zaraz, widząc, jak przeor unosi nieco brwi. – A może nawet nie tak długo, chyba że... Lepiej pomówmy w cztery oczy, ojcze przeorze, jeśli łaska.

      Przeor schylił się do chłopca.

      – Jak masz na imię?

      – Hieronim, wielebny przeorze.

      – Wspaniałe imię i wielki święty. Wiesz o nim cokolwiek?

      – Tak, ojcze przeorze. On przetłumaczył Biblię na łacinę i był bardzo niemiły wobec św. Augustyna.

      – Naprawdę? – przeorowi udało się zachować powagę. – Mam nadzieję, że nie będziesz go w tym naśladował. Teraz biegnij i rozglądnij się po naszym ogrodzie, tam na zewnątrz, a jeśli znajdziesz jakieś dojrzałe pomarańcze, to się poczęstuj.

      – Dziękuję, wielebny przeorze.

      Dobry kościec. Dobre nadgarstki i kostki. Z urodzenia, a nie wyrobienia. Hm... don Luiz Quixada? Tajemnica wydawała się rozwiązana, chociaż wyjaśnienie było dosyć zaskakujące. Akurat don Luiz! Chłopiec nie mógł już nic słyszeć.

      – Niech będzie, señor Prévost. Czego życzy sobie od nas don Luiz? Nie wiedziałem, że wrócił.

      – Wcale nie wrócił. Zostawiłem go parę tygodni temu we Flandrii, konkretnie we Flushing. Czy mogę zapytać, czy padre Pedro d’Alcántara już powrócił? Don Luiz powiedział mi, że jakiś czas temu udał się do Rzymu.

      – Tak, poszedł tam na piechotę, boso. I tak samo wróci. – Przeor nie mógł powstrzymać się, by tego nie powiedzieć, chociaż wiedział, że ojciec prowincjał nie byłby zachwycony. – Może tu być lada dzień.

      Prévost nagrodził go, cmokając ze zdumienia i podziwu, ale wydawał się zawiedziony.

      – Otóż, wielebny przeorze, don Luiz... chłopiec... don Luiz chciałby się bardzo dowiedzieć, czy chłopiec nadawałby się do życia zakonnego.

      – Niewątpliwie jest trochę młody...

      – O, nie chodzi o podejmowanie decyzji teraz. Don Luiz chciałby tylko wiedzieć, czy chłopiec ma jakiekolwiek inklinacje w tym kierunku. Miałoby to znaczenie dla jego przyszłej edukacji.

      – Rozumiem. – Było zrozumiałe, że don Luiz potrzebował zdania samego ojca prowincjała. Widać też było, że przywiązuje dużą wagę do sprawy. – Dobrze, señor Prévost, zatrzymamy tutaj chłopca przez krótki okres. A co z panem?

      – Mam polecenie, żeby zabrać go stąd na zamek, jak tylko Wasza Wielebność wyda opinię.

      Do Villagarcíi! Niewiadoma znowu nabrała nowej głę-bi. Gdyby chłopiec był synem don Luiza, czy pozwoliłby zabrać go do zamku, gdzie mieszka jego żona? Doña Magdalena była klejnotem wśród kobiet, ale jest granica wytrzymałości każdej kobiety.

      – Jeżeli zechce pan zakwaterować się u braci, señor Pré­vost, będzie nam bardzo miło, niemniej jednak obawiam się, że nie uzna pan naszego jadła za godne tego, do czego – jak mniemam – pan przywykł.

      Prévost skłonił się.

      – A co się tyczy pańskiego powozu – kontynuował przeor – zajmą się nim moi bracia.

      – Nie ma takiej potrzeby, Wielebny Przeorze. Zostawiłem go poza miasteczkiem, niedaleko Bramy Balboa. Uznałem, że lepiej będzie wkroczyć do miasta pieszo. Ulice były tak zatłoczone i...

      – A tak, ostatnio wiele się dzieje. Przyjechał tu don Filip, żeby spotkać się z księżną regentką, i przejeżdżali dzisiaj uroczyście głównymi ulicami. Nie widział ich pan?

      – No, nie... my... musieliśmy ich jakoś przeoczyć. – Grubas najwidoczniej czuł się nieswojo.

      – Przeoczyć? Jaka szkoda ze względu na chłopca! Jestem pewien, że podobałby mu się widok.

      – Możliwe – odpowiedział Prévost z miną bez wyrazu.

      Czyżby ten człowiek nie chciał, żeby chłopiec zobaczył rodzinę królewską? A może nie chciał, żeby zobaczono chłopca? O co w tym wszystkim chodzi? Przeor czuł się dziwnie poirytowany. Nie miało sensu dalsze drążenie tej sprawy, a jeszcze bardziej bezsensowne było przejmowanie się jakimś służącym, choć wyższej rangi, który usiłował być tajemniczy.

      Dzisiaj w Valladolid działa się historia. Don Filip, książę Asturii, przybył pożegnać się z księżną regentką Juaną, przed wyruszeniem do Anglii, gdzie miał poślubić królową. Mógł to być, i najprawdopodobniej był, początek nowej chwalebnej ery dla Hiszpanii, dla Anglii i dla świata.

      – Señor Prévost, kwatery braci znajdzie pan w lewym skrzydle głównego budynku. A teraz proszę mi wybaczyć...

      Pomarańcze smakowały; zdecydowanie bardziej od tych w ogrodzie señora Álvareza w Leganés. Ale w ogóle wszystko, gdziekolwiek, wydawało się lepsze niż w Leganés. On już nigdy tam nie wróci.

      Pałac księżnej regentki musi być czymś najpiękniejszym na świecie. Widział go tylko przez moment. Señorowi Prévostowi widocznie bardzo zależało, żeby bardzo szybko przejechać koło niego. Tak wielu ludzi na ulicach było pięknie przystrojonych, nawet ładniej niż señor Prévost, mimo że jego płaszcz uszyty był z materiału równie miękkiego jak policzek cioci Any, gdy całował ją na dobranoc. Zawsze chciała, żeby nazywał ją ciocią Aną, choć nie była jego prawdziwą ciotką. To nieprawda, że tylko dzieci chcą przyjmować role – dorośli również, a przynajmniej niektórzy z nich. Señora Massy grała ciotkę, podobnie jak chłopcy grali w „chrześcijan i Maurów”. Oczywiście była dobrą kobietą, podobnie jak Ramón był dobrym chłopcem, mimo że zawsze musiał grać wodza „Maurów”, gdyż miał dosyć ciemną skórę. Żeby tylko właściwie obchodził się z arkebuzem. To była dobra broń i niełatwo było ją zbudować.

      No, starczy tych pomarańczy. Jedynie dwie pierwsze, lub trzy, smakowały doskonale. Pozostałe były jak... jak szeregowi żołnierze, słuchający oficerów.

      – Chłopcze...

СКАЧАТЬ