Ścisk przed świątynią już ustał. Część łódek była wewnątrz, inne, nie znalazłszy miejsca, powróciły do miasta. Czekało tylko kilka parowców na tych, co w świątyni na galeriach się pomieścili. Jacek minął je i z wolna zwrócił się ku brzegowi. Nie chciało mu się skrzydeł rozpinać ani puszczać w ruch motoru, płynął więc z lekkim wiatrem od Arabii wiejącym, kołysany drobną, cicho pluszczącą falą.
Niedaleko brzegu zdawało mu się, że ktoś zawołał nań po imieniu. Obejrzał się zdumiony w tę stronę – pusto tam było i cicho, od miasta daleko, jeno w Księżycu trzy palmy wyniosłe rysowały na niebie smukłe swe kibicie. Już miał dalej popłynąć, gdy znów ów głos wołający go usłyszał, czy uczuł raczej…
Przybił do brzegu i wyskoczył na ląd. Pod palmami siedział człowieczek na wpół nagi, bo burnusem jeno zniszczonym odziany, z gołą głową, której długie czarne włosy na barki mu spadały. Trwał nieruchomy, z oczyma w gwiazdy zapatrzonymi, z zaplecionymi na piersiach rękoma.
Jacek nachylił się i spojrzał mu w twarz.
– Nyanatiloka!
Dziwny człowiek odwrócił z wolna głowę i uśmiechnął się przyjaźnie, nie okazując zdziwienia.
– Tak. To ja.
– Co tutaj robisz? Skąd się bierzesz? – wołał Jacek.
– Jestem. A ty?
Młody uczony nie odparł nic – czy nie chciał odpowiedzieć… Po chwili dopiero zagadnął znowu:
– Skąd wiesz, że ja tu jestem?
– Nie wiedziałem.
– Wołałeś na mnie. Dwukrotnie.
– Nie wołałem. Myślałem tylko o tobie w tej chwili.
– Słyszałem twój głos.
– Myśl moją słyszałeś.
– To jednak dziwne – szepnął Jacek.
Hindus uśmiechnął się.
– Czy więcej dziwne niż wszystko, co nas otacza? – rzekł.
Jacek usiadł w milczeniu na chłodnym piasku. Buddysta nie patrzył nań, ale on miał wrażenie mimo to, że go widzi, więcej nawet, że przegląda na wskroś jego myśli. Było to uczucie aż gnębiące. Poznał był niedawno tego niepojętego człowieka w jednej ze swoich częstych wędrówek i on, który posiadł całą wiedzę współczesną, on, który miał w rękach moc, jak mało kto na świecie, i z samotnej wieżycy swego ducha z pogardą mimowolną na ludzki tłum poglądał, czuł się dziwnie onieśmielonym w obecności tego wtajemniczonego pustelnika o duszy przepaścistej a prostej na pozór jak dusza dziecka. Ale równocześnie pociągało go coś ku niemu nieprzeparcie…
Od czasu pierwszego poznania spotykał go często i w sposób zgoła niewytłumaczony w różnych stronach świata. I dzisiaj to dziwne spotkanie nad Nilem…
Nyanatiloka uśmiechnął się i nie zwracając głowy, rzekł, jakby odczuł jego zdumienie:
– Przybyłeś tutaj samolotem, jak widzę?
– Tak.
– Dlaczego przybyłeś?
– Bo chciałem.
– Czemu się więc dziwisz, że ja tu jestem, gdy ja także mogłem chcieć?
– Tak, ale…
– Ja nie mam samolotu, myślisz?
– Tak.
– Czymże jest maszyna? Czyż nie środkiem tylko, za pomocą którego wola twoja wywołuje zmiany w położeniu twego ciała i w obrazach, które widzą twe oczy?
– Zapewne.
– Czy nie sądzisz, że wola może sprawić to samo bez sztucznych środków i zawiłych?
Uczony skłonił głowę.
– Wszystko, co wiem, kazałoby mi powiedzieć: „nie!”, a jednak, odkąd poznałem ciebie i tobie podobnych…
– Dlaczego nie chcesz sam spróbować siły swojej woli bezpośrednio?
– Nie wiem, jakie są jej granice.
– Nie ma granic.
Milczeli przez pewien czas obaj, patrząc na Księżyc płynący w górę i coraz jaśniejszy. Po chwili Jacek ozwał się znowu:
– Widziałem już dziwne rzeczy, które robiłeś. Przewracałeś oczyma czarę pełną wody i przechodziłeś przez drzwi zamknięte… Jeśli potęga woli nie ma granic, powiedz, czy mógłbyś tak samo ten Księżyc na niebie w inną pchnąć drogę lub przebyć bez ochrony i środków pomocniczych przestrzeń, która nas od niego dzieli?
– Tak – odpowiedział Hindus spokojnie, ze zwykłym na ustach uśmiechem.
– Więc czemu tego nie robisz?
Nyanatiloka zamiast odpowiedzi zapytał Jacka z kolei:
– Nad czym pracujesz teraz?
Uczony ściągnął brwi.
– Mam w swej pracowni wynalazek przedziwny i straszny. Zabijam to skupienie sił, które nazywają materią. Znalazłem prąd, który przepuszczany przez jakiekolwiek ciało rozluźnia jego atomy na pierwotne ich części składowe i unicestwia je po prostu…
– Robiłeś próby?
– Tak. Z niesłychanie drobnymi cząstkami miligrama. Taki pyłek, rozluźniając się, powoduje wybuch, jak garść spalonego dynamitu…
– Ale z tą samą łatwością mógłbyś zmusić do rozluźnienia się większe masy? Wysadzić i unicestwić dom, miasto, ląd?
– Tak. To jest przedziwne właśnie, że z tą samą zupełnie łatwością. Dość by mi było przepuścić prąd ów…
– Dlaczego tego nie robisz?
Jacek powstał i przechadzał się jakiś czas pod palmami.
– Pytaniem mi na pytanie odpowiadasz, ale to nie jest to samo – rzekł. – Ja szkodę bym tym sprowadził, zniszczenie…
– A ja – odparł Nyanatiloka – nie sprowadziłbym zamieszania we wszechświecie, który snadź[45] musi być takim, jak jest, gdybym rzucał gwiazdy na inne drogi?
– Wiem ja – ozwał się znowu po chwili – wy się śmiejecie z wyzwolonych, że robią jeno sztuczki drobne i zabawne… Nie przecz! Jeśli ty się nie śmiejesz, to śmieje się wielu innych uczonych zarówno СКАЧАТЬ
45