.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 12

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ i nie w klasztornym zestarzał się murze.

      Miał on nad prawém uchem, nieco wyżej skroni,

      Bliznę, wyciętéj skóry na szerokość dłoni,

      I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału;

      Ran tych niedostał pewnie przy czytaniu mszału.

      Ale nie tylko groźne wejrzenie i blizny,

      Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołniersczyzny.

      Przy mszy, gdy z wzniesionemi zwracał się rękami

      Od ołtarza do ludu, by mówić: «Pan z wami»,

      To nie raz tak się zręcznie skręcił jednym razem,

      Jakby prawo w tył robił za wodza roskazem,

      I słowa liturgji takim wyrzekł tonem

      Do ludu, jak oficer stojąc przed szwadronem;

      Postrzegali to chłopcy służący mu do mszy.

      Spraw także politycznych był Robak świadomszy,

      Niźli żywotów świętych, a jeżdżąc po kweście,

      Często zastanawiał się w powiatowém mieście;

      Miał pełno interessów: to listy odbierał

      Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał,

      To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co

      Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą

      Do dworów Pańskich, s szlachtą ustawicznie szeptał,

      I okoliczne wioski do koła wydeptał,

      I w karczmach z wieśniakami rosprawiał nie mało,

      A zawsze o tém, co się w cudzych krajach działo.

      Teraz Sędziego który już spał od godziny

      Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny.

      KSIĘGA DRUGA

      ZAMEK

      TREŚĆ.

      Polowanie s chartami na upatrzonego – Gość w Zamku – Ostatni z dworzan opowiada historją ostatniego z Horeszków – Rzut oka w sad – Dziewczyna w ogórkach – Śniadanie – Pani Telimeny Anegdota petersburska – Nowy wybuch sporów o Kusego i Sokoła – Interwencja Robaka – Rzecz Wojskiego – Zakład – Daléj w grzyby.

      Kto z nas tych lat niepomni, gdy młode pacholę,

      Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole;

      Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nieutrudza,

      Gdzie przestępując miedzę, niepoznasz że cudza!

      Bo na Litwie myśliwiec jak okręt na morzu,

      Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu

      Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku

      Wiele jest znaków widnych strzeleckiemu oku,

      Czy jak czarownik gada z ziemią, która głucha

      Dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha.

      Tam derkacz wrzasnął z łąki, szukać go daremnie,

      Bo on szybuje w trawie, jako szczupak w Niemnie;

      Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek,

      Również głęboko w niebie schowany skowronek;

      Ówdzie orzeł szerokiém skrzydłem przez obszary

      Zaszumiał, strasząc wróble, jak kometa cary;

      Zaś jastrząb pod jasnemi wiszący błękity,

      Trzepie skrzydłem jak motyl na szpilce przybity,

      Aż ujrzawszy wśród łąki ptaka lub zającu,

      Runie nań z góry jako gwiazda spadająca.

      Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki dozwoli,

      I znowu dom zamieszkać na ojczystéj roli,

      I służyć w jeździe która wojuje szaraki,

      Albo w piechocie, która nosi broń na ptaki;

      Nie znać innych prócz kosy i sierpa rynsztunków

      I innych gazet oprócz domowych rachunków!

          Nad Soplicowem słońce weszło, i już padło

      Na strzechy i przez szpary w stodołę się wkradło;

      I po ciemnozieloném świeżém wonném sianie,

      S którego młodzież sobie zrobiła posłanie,

      Rospływały się złote, migające pręgi

      Z otworu czarnéj strzechy, jak z warkocza wstęgi;

      I słońce usta sennych promykiem poranka

      Draźni, jak dziewcze kłosem budzące kochanka.

      Już wróble skacząc świerkać zaczęły pod strzechą,

      Już trzykroć gęgnął gęsior, a za nim jak echo,

      Odezwały się chorem kaczki i indyki,

      I słychać bydła w pole idącego ryki.

      Wstała młodzież, Tadeusz jeszcze senny leży,

      Bo też najpoźniej zasnął; s wczorajszéj wieczerzy

      Wrócił tak niespokojny, że o kurów pianiu

      Jeszcze oczu niezmrużył, a na swém posłaniu

      Tak kręcił się, że w siano jak w wodę utonął,

      I spał twardo, aż zimny wiatr w oczy mu wionął,

      Gdy skrzypiące stodoły drzwi otwarto s trzaskiem,

      I bernardyn ksiądz Robak wszedł z węzlastym paskiem

      «Surge puer» wołając i ponad barkami

      Rubasznie wywijając pasek z ogórkami.

          Już na dziedzińcu słychać myśliwskie okrzyki.

      Wyprowadzają konie, zajeżdżają bryki,

      Ledwie СКАЧАТЬ