Название: Nasze niebo
Автор: Sylwia Kubik
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8201-052-7
isbn:
– No to właśnie podczas takiego spotkania z klasą mogłabyś im się pokazać z innej strony... Przecież fajna z ciebie dziewczyna... Na pewno byś się z nimi zakumplowała... – drążył dalej, patrząc jej głęboko w oczy.
– Ale ja nie chcę! Zrozum wreszcie! Po co mi to? Jak w podstawówce bimbałam i olewałam naukę, to mnie krytykowali, że na wszystko mam wylewkę, i wyśmiewali od nieuków i patologii. Jak się uczę, to też źle. Teraz nagle stałam się kujonem, dziwolągiem i nie wiadomo czym jeszcze. Wiesz, gdzie mam ich zdanie? – zapytała ze złością.
– Wiki, bo ty tak ze skrajności w skrajność. U ciebie nie ma nic pomiędzy. Albo nic nie robisz, albo angażujesz się na maksa. Czasami trzeba trochę wyluzować. Klasa też jest ważna...
– To sobie luzuj! Mnie po prostu musi się udać. Nie mogę pozwolić sobie na poprawki czy zostanie na drugi rok. Jak zawalę, to matka nie pozwoli mi chodzić dalej do technikum – odpowiedziała ze złością. – Myślałam, że przynajmniej tobie nie muszę tego tłumaczyć!
– Przepraszam... Po prostu... – nie dokończył, bo Wiktoria gwałtownie mu przerwała.
– Skończmy tę rozmowę, okej? Zaraz będzie dzwonek, a przecież masz lekcję w drugim budynku. Idź już – powiedziała obcesowo i odeszła w stronę swojej klasy. Była na Tomka wściekła. Kto jak kto, ale on powinien rozumieć więcej, a zachowywał się dokładnie tak, jak ta rozpieszczona dzieciarnia z jej klasy.
Tomek niechętnie odszedł w stronę wyjścia. Zachowanie Wiktorii dało mu do myślenia. Chyba faktycznie się zagalopował. Nie spodziewał się, że nawet taki nastoletni związek to taka trudna sprawa. A przecież znał sytuację Wiki i powinien być dla niej bardziej wyrozumiały. Jak mantrę powtarzał sobie słowa mamy, która radziła mu, żeby swoją dziewczynę wspierał i starał się zrozumieć. „Jak to wszystko ogarnąć?”, zastanawiał się, kiedy siedział już w klasie i bezmyślnie wpatrywał się w tablicę. Z lekcji nie zapamiętał nic. Jedyne, do czego doszedł, to to, że kobiety są skomplikowane. Postanowił jednak nie odpuszczać i porozmawiać z Wiktorią na spokojnie po lekcjach. Miał nadzieję, że do tego czasu foch jej minie i będzie bardziej otwarta na racjonalne argumenty.
Po zajęciach poszedł pod budynek internatu i cierp-liwie czekał, aż Wiktoria spakuje torbę i wyjdzie. Było przyjemnie ciepło, więc wystawił twarz ku jesiennym promieniom słońca. Lubił piątkowe powroty, bo w perspektywie miał weekend. A w weekend istniała szansa na choć krótkie spotkanie z Wiki. Co prawda przez całą sobotę walczyła z bałaganem we własnym domu, starając się jakoś ogarnąć młodsze rodzeństwo, ale przynajmniej część niedzieli mieli już dla siebie. Wiki z ulgą wyrywała się na spacer czy do kościoła.
Zresztą i on chętnie wychodził z domu. Babka Weronika na dobre się już u nich zakotwiczyła. Jeszcze kilka tygodni temu łudził się, że babcia zostanie tylko na kilka dni, ale rozgościła się na stałe, tłumacząc swoją obecność koniecznością pomocy mamie. Oczywiście nie było takiej potrzeby, bo sami sobie świetnie radzili, ale babka jak zwykle wiedziała lepiej. Naprawdę podziwiał mamę, że wytrzymuje z nią całymi dniami. On, podobnie jak jego młodsza siostra Dominika, przez większość dnia był w szkole, a tata – na gospodarstwie. Mama ze względu na ciążę całe dnie spędzała w domu w towarzystwie gderliwej babki.
– Daj tę torbę – zaproponował, gdy tylko ujrzał wychodzącą z internatu Wiktorię. Od razu zapomniał o swoich domowych problemach. Teraz liczyła się tylko Wiki. – Przepraszam cię za to na przerwie. Nie pomyślałem, że...
– Wiem. Nie ma o czym gadać – zbyła go krótko.
– Chyba nie do końca wiesz... Bo to nie jest tak, że ja w ogóle nie pomyślałem. Ja cały czas o tobie myślę. – Mocno chwycił jej dłoń i na chwilę się uśmiechnął. – Tylko pewne rzeczy trudno mi zrozumieć. Na przykład to, że ktoś mógłby mi zabronić się uczyć – tłumaczył się, niezrażony jej chłodnym tonem.
– Tomek, ja to wiem. I nawet ci tego zazdroszczę. Tak pozytywnie zazdroszczę. Cieszę się, że nigdy nie musiałeś myśleć o takich rzeczach, o jakich ja muszę cały czas pamiętać. No i ciągle to ocenianie... Cokolwiek zrobię, to zawsze źle.
– Nie oceniam cię, Wiki!
– Ty nie, ale cała reszta świata... Naprawdę tego nie widzisz?
– Widocznie jestem idiotą i nie widzę. Może ktoś inny by to ogarnął, ja wymiękam.
– Dobra, daj już spokój. Nie mam zamiaru kłócić się jeszcze z tobą. Mam dość problemów. – Przewróciła z irytacją oczami i przyśpieszyła kroku. – Chodź szybciej, bo spóźnimy się na autobus.
Tomek mimo oschłości w jej głosie nie puścił dłoni Wiki. Bez słów szli w kierunku przystanku. W jego głowie kotłowało się tysiące myśli. Latem, w czasie wakacji wszystko było prostsze. Mimo że każde z nich miało swoje obowiązki – on na gospodarstwie i przy żniwach, a Wiki w domu przy dzieciakach – jakoś udawało im się odcinać od tego wszystkiego, co ich otacza, i po prostu cieszyć się swoją obecnością i wspólnie spędzonym czasem. Wraz z nadejściem roku szkolnego problemów przybyło i Tomek zaczął się obawiać, że będzie tylko gorzej.
*
– Piątek, piąteczek, piątunio – podśpiewywała Karolina, wracając do domu. Wokół panowała typowa polska złota jesień. Drzewa powoli nabierały rdzawopomarańczowych kolorów, które cudownie kontrastowały z bezchmurnym, intensywnie błękitnym niebem. Wciąż było dosyć ciepło i właściwie trudno było uwierzyć, że zaczął się październik. Karolina uwielbiała jesień, jednak nie tylko ze względu na takie widoki. Umówiła się na jutro z Krysią na grzyby. Ponieważ sołtyska nie bardzo znała się na grzybach, zawsze towarzyszyła w grzybobraniu Karolinie, która od dzieciństwa była grzybową ekspertką. Mimo licznych obowiązków jesienią niemal codziennie znajdowała chwilę na wizytę w lesie. Specjalnie wybierała wczesne popołudnie. Ludzie najczęściej chodzą na grzyby rano, twierdząc, że później wszystko jest wyzbierane. Wytrawny grzybiarz taki jak Karolina wie jednak, że to nieprawda. Grzyby wciąż są. Ukryte pod listkami, otulone mchem, schowane za konarem albo w polanie wrzosowej. Lubią skryć się też pod jagodzinami czy paprocią. Wszyscy się z niej śmiali, że ma grzybowego rentgena w oczach i znajdzie każdy okaz, który ma więcej niż pięć milimetrów. I mieli sporo racji. Karolina kochała las i kochała grzyby. I tak koszyk po koszyku zapełniała piwnicę. Wojtek z dziewczynkami już nie mogli patrzeć na grzyby, a w tym roku akurat był wysyp podgrzybka brunatnego, więc piwniczne zapasy każdego dnia się powiększały. Jeszcze na początku zbiorów z uznaniem oglądali, wąchali i głaskali aksamitne kapelusze, ale po piątym koszu przestali się zachwycać znaleziskami. Po dziesiątym głęboko wzdychali, a po kolejnym... Po kolejnym Karolina udawała, że nie słyszy ich docinków. Żartowali z niej, że jest uzależniona od grzybów. Była. Od ich zapachu, struktury, smaku. Mogła godzinami zbierać. Nawet czyszczenie i przerabianie jej nie denerwowało. Próbowała zaszczepić swoją grzybową pasję w córkach, ale niestety wdały się w ojca. Na grzybobranie wybierali się z nią raz, góra dwa razy w sezonie. Pochodzili, pozbierali i po godzinie marudzili, że chcą wracać do domu. Dlatego córki do lasu zabierała jedynie rekreacyjnie, żeby nauczyć je przynajmniej rozpoznawania grzybów, a swoją pasję pielęgnowała w samotności. Nie bała się chodzić sama po lesie. Nie obawiała się ani ludzi, ani zwierząt.
Tak się rozmarzyła, СКАЧАТЬ