.
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 6

Название:

Автор:

Издательство:

Жанр:

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Dopiero się poznajemy. Nie chcę robić Kubie zbędnych nadziei. Co się stanie, jak ci się odwidzi?

      – Nic mi się nie odwidzi. – Westchnął głośno, przytulając ją mocniej do siebie i całując w czubek głowy. – Kocham cię.

      – Skąd możesz to wiedzieć? To wszystko dzieje się za szybko. Na początku zawsze jest pięknie, ale z czasem...

      – Monika, ja wiem, że masz złe wspomnienia z ojcem Kuby, ale nie możesz mierzyć wszystkich mężczyzn jego miarą. Ja podchodzę do naszego związku poważnie i uważam, że właśnie ze względu na Kubę trzeba go jak najszybciej zalegalizować.

      – Sama nie wiem... – wyszeptała, wtulona w jego pierś.

      – Ty nie wiesz, ale ja i Kuba wiemy. A dziecku się nie odmawia... – zażartował, próbując w ten sposób nieco ją otworzyć na tę propozycję.

      – To mają być oświadczyny? Bardziej przypomina to transakcję notarialną niż wyznanie miłości – prychnęła, rozbawiona.

      – Nazwijmy to oświadczynami. Spokojnie, wszystko będzie, jak należy. Kuba mnie dzisiaj wziął z zaskoczenia, ale dopełnię wszelkich formalności.

      – Formalności? – Monika zapytała, nieco zdezorientowana. – Chodzi ci o wizytę w kościele?

      – W kościele? Nie... Chodziło mi raczej o uroczystą kolację i pierścionek. Tak to się zazwyczaj chyba odbywa.

      – Przed chwilą sam mi proponowałeś ślub, a jak ślub to w kościele...

      – Oczywiście, że proponowałem, ale ja myślałem o ślubie cywilnym. Przecież mówimy o zalegalizowaniu naszego związku, a związki legalizuje się w urzędzie...

      – Ale ja nie chcę nic legalizować... – odpowiedziała ostro, wyraźnie akcentując ostatnie słowo, po czym odsunęła się od niego. – Ślub cywilny to tylko papier. Ja myślę o związku na całe życie. Dla mnie liczy się tylko przysięga przed Bogiem, a nie świstek z urzędu.

      – Monika, daj spokój! Przecież ty nawet nie chodzisz do kościoła... Po co ci ten cały cyrk? – Maciej próbował ją ponownie przytulić, ale znów stanowczo się od niego odsunęła.

      – Ślub nazywasz cyrkiem?

      – Oj, przecież wiesz, że nie o ślub mi chodzi, tylko o tę całą szopkę z kościołem, księdzem i tym wszystkim. – Wzruszył ramionami, nieco poirytowany. Nie spodziewał się, że Monika postawi taki warunek.

      – Ślub może być kameralny. I tak nie mam zbyt wielu osób, które chciałabym zaprosić. Ale jeśli mam się z tobą związać, to tylko porządnie. Przed księdzem – nie odpuszczała Monika. Maciej miał rację, mówiąc, że nie była zbyt gorliwą katoliczką. Z Jackiem tyle lat żyła bez ślubu, a Kubusia ochrzciła tylko dlatego, że rodzice nalegali. Podświadomie jednak czuła, że taki ślub kościelny daje większą gwarancję trwałości małżeństwa, a dla niej każdy jeden procent szans, że ich związek przetrwa, był na wagę złota. Nie przyznałaby się do tego na głos, ale sakrament małżeństwa traktowała jako magiczne zaklęcie, które zaczaruje Macieja tak, że nigdy jej nie opuści.

      – Monika, po co się upierasz? Czy musisz wszystko komplikować? – odparł, zniecierpliwiony. Nie tak sobie wyobrażał tę rozmowę.

      – Nie upieram się. Mam po prostu na ten temat swoje zdanie i go nie zmienię – odpowiedziała, rozczarowana, nie patrząc w jego stronę. – Koniec tematu, idę spać. Naprawdę czeka mnie ciężki dzień.

      Monika odeszła do sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Maciej odruchowo spojrzał w kierunku pokoju Kuby, obawiając się, że chłopak się obudzi. Na szczęście spał mocno. Podszedł do kuchni i nalał sobie szklankę wody, choć właściwie miał ochotę na coś mocniejszego. Ślub z Moniką byłby wystarczająco doniosłym wydarzeniem w jego życiu. O tym, żeby zawrzeć go w kościele, nigdy nie myślał i nawet nie zamierzał myśleć.

      *

      Przerwy mijały szybko, w przeciwieństwie do lekcji, które zazwyczaj strasznie się dłużyły. Tomek w każdej wolnej chwili biegł do Wiktorii, żeby spędzić z nią chociaż kilka minut. Szkoła mieściła się w kilku budynkach i zdarzało się, że musiał pokonać naprawdę spory dystans, żeby dotrzeć do Wiki. Zawsze witała go szerokim uśmiechem i to była najpiękniejsza nagroda za jego poświęcenie. Żałował jednak, że mogą spędzać ze sobą tak niewiele czasu. Wiki mieszkała w internacie, a on musiał wracać zaraz po szkole do domu, bo później nie było autobusu. Ojciec kilka razy zgodził się przyjechać po niego wieczorem i wtedy mógł z Wiki spędzić więcej czasu. Niestety zdarzało się to rzadko, bo w gospodarstwie jesienią wciąż było dużo pracy, a tata musiał się jeszcze opiekować mamą, której ze względu na ciążę nie wolno się było przemęczać.

      Na szczęście szybko wtopił się w nowe środowisko i złapał dobry kontakt z kolegami z klasy. Dziewczyny omijały kierunki rolnicze, więc w klasie miał samych chłopaków. Wszyscy mieli nadzieję przejąć po rodzicach gospodarstwa i je unowocześnić, tak by przynosiły sensowne zyski. Potrafili godzinami rozmawiać o nowych technologiach i sprzęcie. Od małego pomagali w pracach polowych i przy hodowli zwierząt, nie wyobrażali sobie więc innego życia gdzieś poza wsią. Po co uciekać od tego, co jest dobre?

      Wiktoria podchodziła do swej przyszłości zupełnie inaczej. Początkowo myślała o zostaniu dietetykiem, więc wybrała klasę o kierunku technik żywienia, ale ostatecznie zdecydowała się na technikum informatyczne. Wiedziała, że po informatyce ma szansę na dobrze płatną pracę, a nawet na studia. Mogłaby pracować i się uczyć. Nie myślała właściwie o niczym innym jak o ucieczce ze wsi, bo czuła, że gdy wróci do Brzozówki, na zawsze utknie w swym patologicznym domu, przy matce, jej kolejnych facetach i powiększającej się gromadce dzieci. Nie po to wywalczyła możliwość nauki w technikum, by zaprzepaścić swoją szansę. Niestety szybko okazało się, jak bardzo nie pasuje do swojej klasy. Wszyscy mieli własne komputery i znakomicie radzili sobie z ich obsługą. Co chwilę wymieniali się informacjami o nowinkach technologicznych, o grach i parametrach sprzętu. Ona mogła korzystać wyłącznie ze starego peceta dostępnego w szkolnej bibliotece. Nieustannie musiała się mierzyć z niewybrednymi docinkami na swój temat, ale postanowiła sobie, że nie będzie się tłumaczyć. Wzruszała ramionami i zbywała przytyki kolegów. Nie obchodziły ją ich złośliwości. Tak bardzo cieszyła się, że może uczyć się w technikum, że nie zamierzała się poddawać. Za dużo ją kosztowało przekonanie mamy do tej szkoły. Gdyby nie pani Karolina, pewnie w ogóle by się nie udało.

      – To co, Wiki? – zagadnął Tomek, zerkając na telefon. – Zaraz koniec przerwy...

      – Ale co? – zapytała, rozkojarzona.

      – Nie słuchasz mnie... – Tomek wywrócił oczami. – Pytałem, czy idziesz ze swoją klasą do kina. Podobno macie jakieś wyjście integracyjne.

      – Jadę do domu, dziś piątek – odpowiedziała krótko, wzruszając ramionami.

      – Chyba dobrze byłoby pójść... – stwierdził z troską Tomek, którego dziwiła decyzja Wiktorii. – Przecież mój tata po ciebie na pewno przyjedzie. A jak nie masz kasy, to ci przecież pożyczę – dodał cicho, nie chcąc sprawić dziewczynie przykrości. Dobrze wiedział, że poza brakiem СКАЧАТЬ