Asystentka. S.K. Tremayne
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Asystentka - S.K. Tremayne страница 16

Название: Asystentka

Автор: S.K. Tremayne

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381432962

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      Stając przy drzwiach, czuję na plecach litościwe i przerażone spojrzenie Deborah. Przekraczam próg i wchodzę do suchego i ciepłego wnętrza, mijając po drodze sterty porozrzucanych jak jesienne liście śliskich ulotek knajpek z curry, pizzerii i sieciowych burgerów.

      Głęboki wdech. Jeśli mam się z tym zmierzyć, muszę zrobić to szybko albo wcale. Wszedłszy po schodach, staję przed drzwiami do mojego mieszkania, drzwiami Tabithy; nadal nie czuję, że to miejsce jest w jakikolwiek sposób moje. Chyba już nawet nie chcę być z nim zbyt blisko związana.

      Co zaraz zobaczę? Wyobrażam sobie najróżniejsze rodzaje niedorzecznych technologicznych potworów i bełkoczących elektrycznych widm. Albo kogoś martwego. Mojego zmarłego ojca. Tata będzie siedział w rogu i mówił do mnie, a z ust będzie mu ciekła ślina.

      Przestań. Uspokój się.

      Klucz, obrót.

      Otwieram drzwi. Widzę dobrze oświetlone mieszkanie. Uporządkowane i normalne. Ściany pomalowane na czerwono, obwieszone obrazami i zdjęciami z licznych podróży Tabithy. Część z nich pstryknęłyśmy razem, większość zrobiła ze swoimi partnerami, no i Arlem.

      Ceramiczna meksykańska czaszka upamiętniająca Dzień Zmarłych. Mała, autentyczna statuetka ze starożytnego Egiptu – mężczyzna z głową psa.

      Wchodzę do przedpokoju i zaglądam do salonu. Cisza brzęczy jak wnętrze medytacyjnej misy.

      Nic się nie zmieniło. Widzę kawałek wulkanu z Etiopii. Piękne, na swój sposób melancholijne muszle z Sanibel na Florydzie. Regały, a na nich należące do Tabithy powieści i książki na temat historii naturalnej; pod nimi moje thrillery, kryminały, historia sztuki i długi rząd poradników dla scenarzystów.

      Cokolwiek działo się ze światłami, cokolwiek robili z nimi asystenci, przestali. Wyglądam przez okno, Deborah zniknęła. Podobnie pozostali. Ulica jest pusta. Widzieliśmy zwykłą usterkę czy coś więcej?

      Jedyną dziwną rzeczą jest przejmujące zimno. Ogrzewanie wysiadło. Nie powinno. Inteligentne ogrzewanie miało utrzymywać temperaturę na poziomie dwudziestu stopni Celsjusza, nawet kiedy mieszkanie stoi puste – w ten sposób byłyśmy pewne, że rury nie pękną od mrozu. Ale na zewnątrz jest lodowato, a tutaj chyba jeszcze zimniej. Jak w lodówce.

      Okej, okej. Muszę zachować spokój. I spróbować nie myśleć o Liamie. O tym, co powiedział. Jakkolwiek dziwne by to było. Musiał mieć swój powód, który nie miał nic wspólnego ze mną.

      Po włączeniu aplikacji Electry na telefonie wybieram „Funkcje” i sprawdzam „Oświetlenie” oraz „Ogrzewanie”. Wygląda na to, że światła były ustawione tak, by włączyć się o dwudziestej trzeciej, kiedy wrócę do domu. Ale jednocześnie miały nie włączać się przez całą noc, gdybym wróciła później. Aha. Czyli to po prostu moja wina? Nie mogę sobie przypomnieć, żebym bawiła się tymi ustawieniami w pubie; byłam nieco pijana i rozkojarzona. Czyżbym sama wprowadziła asystentów w błąd?

      Nie mam pojęcia. Jedyne, co wiem, to, że zimno powoli staje się nie do zniesienia.

      – Electra, nastaw ogrzewanie na dwadzieścia dwa stopnie.

      Diadem dzwoni i Electra odpowiada:

      – Ogrzewanie zostało włączone na dwadzieścia dwa stopnie Celsjusza.

      – Dzięki, Electro!

      – Po to tu jestem!

      Patrzę na nią – obojętną czarną kolumnę pełną procesorów i przewodów. Wewnątrz mnie rodzi się wrogość, prawdziwy gniew. Bo jestem pewna, że ktoś – lub coś – robi mi coś chorego i paskudnego. Najpierw ich teksty, potem muzyka, teraz światła? No i Liam, który prawie mi groził.

      „Ktoś umrze”.

      Mam jakieś dowody, coraz więcej, ale dalej nie mogę nic z nimi zrobić, a już na pewno iść na policję. Z powodu przeszłości. Z powodu wysokiego, dobrze zbudowanego i przyjaznego Jamiego Trewina, który stawiał wszystkim piwo. I jego okropnej śmierci w spazmach i wymiotach, z oczami wywróconymi białkami do góry. Wszystko to z naszej – mojej i Tabithy – winy.

      Dość tego. Jestem zmęczona. W mieszkaniu jest już wyraźnie cieplej niż przed chwilą. Muszę jutro wstać i usiąść do pracy, wrócić do normalnego życia – spotkać się ze znajomymi, poznać kogoś, mieć przyjaciół. Po umyciu zębów i zwilżeniu twarzy wkładam piżamę i idę do sypialni. Gdy wskakuję do łóżka, proszę asystentów o wyłączenie świateł.

      Ciemność zapada posłusznie, jakbym wlokła ją za sobą; imperatorowa, za którą podążają służący gaszący świece. Wszystko działa tak, jak powinno. Nie dzieje się kompletnie nic dziwnego. Mało brakuje, żebym zasnęła od razu, jak tylko przykładam głowę do poduszki. Ale zanim zamknę oczy… Zdaję sobie sprawę, że słyszę Hoppípollę.

      Wydaje mi się. Jestem półprzytomna.

      Nie, jednak mi się nie wydaje. HomeHelp, kremowoszare strusie jajo w mojej sypialni, wiruje kotylionem małych świateł i cicho wygrywa Hoppípollę.

      – Przestań – mówię. – Przestań grać tę piosenkę, masz jej nigdy więcej nie włączać.

      HomeHelp posłusznie przestaje. Ale wtedy słyszę Hopppípollę z innego miejsca. Z kuchni. Mały kuchenny asystent włączył się do zabawy. Wyskakuję z łóżka i idę tam, a po drodze sama włączam światła – w tym momencie nie ufam asystentom. Piękna melodia, przywołująca znienawidzone obrazy z przeszłości, rozbrzmiewa z czarnego urządzenia, miniaturowej wersji Electry wielkości krążka hokejowego.

      – PRZESTAŃ. Electra, PRZESTAŃ.

      Ustawiony nad mikrofalówką asystent milknie. Cisza panuje przez kilka sekund. Potem piosenka odzywa się znowu. Dużo głośniej. Dzięki Bogu mieszkanie Fitza na dole wciąż stoi puste, a moi bogaci sąsiedzi z góry nawet nie myślą o powrocie z niekończących się wakacji. W innym wypadku na pewno wszyscy mieliby już dość narastającego hałasu, dobiegającego najpierw z łazienki, potem z pokoju Tabithy, korytarza i gabinetu. Dźwięki są ogłuszające, wybuchają na zmianę i ryczą, a ja biegam między nimi w szlafroku, krzycząc „Stop, stop, stop”, dopóki ostatni z asystentów nie zamilknie. Dość nagle.

      Cisza.

      Tym razem czekam. Wiem już, że to jeszcze nie koniec.

      Mam rację. Słyszę głosy. Są cichsze niż łoskot muzyki, ale nadal głośne i wyraźne. Niektóre są męskie, niektóre żeńskie, część ma brytyjski akcent, pozostałe – amerykański. Asystenci mówią do mnie albo do siebie, albo jeszcze do kogoś innego.

      Ich słowa są takie dziwne…

      Electra w salonie odzywa się pierwsza:

      – Doskonałość jest straszna, nie ma potomstwa.

      Co?

      Inny asystent odpowiada:

      – Potop krwi jest potopem miłości.

      Salon wtrąca rytmicznie:

      – Doskonałość СКАЧАТЬ