Asystentka. S.K. Tremayne
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Asystentka - S.K. Tremayne страница 12

Название: Asystentka

Автор: S.K. Tremayne

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381432962

isbn:

СКАЧАТЬ Moje myśli wracają do urządzeń w mieszkaniu, podkopując umiarkowanie dobre samopoczucie i wytrącając z równowagi. I tak rodzą się pytania. Czy to wszystko mogło być dziełem Arla? Czy to jakiś rodzaj cynicznej zemsty? Na pewno jest wystarczająco sprytny, wystarczająco obsesyjny. Prawdopodobnie uznałby to za wyniośle zabawne i odpowiednio kąśliwe. Wykorzystać technologię, którą skrytykowałam, by wmawiać mi, że jestem chora psychicznie.

      W swojej niechęci do mnie, wynikającej częściowo z czystego snobizmu, utwierdziła go moja – tak zwana – dziennikarska zdrada. Na samym początku, kiedy wprowadziłam się na Delancey, wpadł do nas i patrząc na moją marną garderobę, wyrzucił z siebie litanię jadowitych komentarzy na temat tego, jakie miałam szczęście zamieszkać w apartamencie takim jak ten, kiedy mogłam wylądować w pokoju na jakimś zadupiu przy drodze A40, gdzie oddychałabym „czystym dwutlenkiem węgla”. Tak, naprawdę to powiedział. Mimo że wie, jak zginął mój ojciec. A potem, jakby tego było mało, dodał jeszcze: „Zamiast tego możesz mieszkać tutaj, ze smart TV, asystentami, inteligentnym oświetleniem – wystarczy, że poprosisz o muzykę, a ta już płynie przez pokój. Wszystko to wyprodukowane przez te same firmy, których tak bardzo nienawidzisz. Czy to nie… ironiczne?”.

      Patrzę na niego, stojącego na tle modnego ginu, otoczonego przez rozochoconych znajomych. Śmieje się w ten sam surowy sposób co zwykle. Tak jakby uznawał tę reakcję za nieco wulgarną, ale poświęci się dla bliskich przyjaciół i wyświadczy im tę przysługę. Jest przystojny i wysportowany; ma arystokratyczne kości policzkowe, ale jednocześnie w ogóle nie jest seksowny. Przynajmniej dla mnie.

      Tabitha rozładowuje wyczuwalne napięcie, wręczając mi wysoki kieliszek.

      – Szampan, prawdziwy perrier jouët! – Uśmiecha się i kiwa głową w stronę swojego narzeczonego i jego dzianych kumpli. – Trzymasz dystans? Nie dziwię się. Arlo właśnie rozmawia o blockchainie z jednym ze swoich bankierów. Czym, do cholery, jest blockchain? Ktoś mi to wyjaśni?

      Jesteśmy już kilka metrów od grupy stojącej przy barze. Fizycznie zmarginalizowane, symbolicznie umniejszone. Spoglądam na buzujący zachęcająco złoty alkohol. Czy powinnam czuć się winna z powodu opijania Arla, skoro tak bardzo go nie lubię? Niee… Przechylam kieliszek i wypijam całość tak szybko, że odbija mi się bąbelkami. Kieliszek drży, trzęsą mi się ręce. Zdradzam swoje paskudne lęki.

      Tabitha marszczy brwi, patrząc, jak natychmiast odstawiam szkło na pobliską ladę.

      – Hej, w porządku? W domu wszystko okej?

      Idealny moment, żeby o tym wspomnieć. Sama mnie naprowadziła. To moja szansa, żeby wyrzucić to z siebie, podzielić się, poprosić o pomoc, opowiedzieć o asystentach. O możliwych awariach – ich lub moich. Szyderstwach. Muzyce. Całym tym głupkowatym horrorze. A jednak nie mogę. Ponieważ rozmowa natychmiast zeszłaby na prawdziwy temat – śmierć Jamiego Trewina. A przysięgałyśmy sobie nigdy o tym nie wspominać, przysięgałyśmy na życie swoje i swoich rodzin. Do tej pory dotrzymywałyśmy słowa, nie jest to więc coś, co można tak łatwo złamać. Chcę, ale nie mogę. Choćby dlatego, że Tabitha w każdej chwili może mnie wyrzucić z domu, przez co będę musiała zamieszkać przy A40 i oddychać czystym dwutlenkiem węgla.

      Poza tym przez ostatni dzień czy dwa asystenci byli cicho. Odkąd dzwoniłam do mamy, nic się nie wydarzyło. To wcale nie pomaga, ponieważ zostaje jeszcze możliwość, że zaczynam mieć schizofrenię, jak mój ojciec.

      To tak przerażające, że nawet nie chcę o tym myśleć.

      Nigdy.

      Nie. Myśl. O. Tym.

      To mnie słucha. To do mnie mówi. Telewizor do mnie mówi. Tak jak podobno mówił do mojego taty. Głosy z ciemności. Wtedy byłam jeszcze zbyt młoda, żeby to zrozumieć, ale teraz już wiem. Był to jeden z pierwszych objawów choroby, która zabiła go kilka lat później.

      Telewizor zaczął mówić do mojego taty tak jak asystent, Electra, zaczął mówić do mnie. Czyli jestem moim tatą? Skończę, zagazowując się w aucie?

      – Jo, wszystko dobrze?

      Otrząsam się. Zawiesiłam się, pewnie przez jakąś minutę nic nie powiedziałam. Mój tata miał tak samo, zanim stał się straszny. Zanim jego gilgotanie zrobiło się agresywne i zaczęłam uciekać do mamy. Zanim jego szaleństwo odebrało mi przyjaciół. Dave’a, Jenny, wielu innych, przerażonych.

      Cóż, przynajmniej wyrosłam na kogoś niezależnego.

      Patrząc na moją współlokatorkę, zmuszam się do uśmiechu.

      – Jest okej, Tabs. Pracuję. Trochę się nudzę. Wiesz, że wróciłaś w najmroźniejszą zimę od czasów Charlesa Dickensa?

      Przebiega ją dreszcz.

      – Zauważyłam. W hali przylotów były pingwiny.

      – No i jak było? Jak film, jak dżungla, jak wycieczka? Jak jest w Amazonii? Zawsze chciałam tam pojechać. Chryste, ale ty masz szczęście.

      Chichocze.

      – Owady.

      – Słucham?

      – To właśnie jest Amazonia, kochanie. Robale. Nie widzisz żadnych dzikich zwierząt, bo dżungla jest za gęsta, stoisz przed ścianą niekończącej się zieleni. Ale wszędzie, Boże, wszędzie widzisz owady. Komary wielkości myszołowów, mordercze stonogi, pająki, które… no, które ociekają jadem.

      – Okej…

      – Mrówki raz dosłownie zaatakowały mój plecak. Poważnie. Chyba próbowały go zjeść. Od jadu zostało na nim mnóstwo białych śladów. No i w nocy to jedyne, co słyszysz.

      – Co?

      – Robale! Krzyczą. One naprawdę krzyczą. – Kończy swój kieliszek. – Są jeszcze gigantyczne szczury. Lois znienawidziła to wszystko. Powiedziała, że następnym razem robimy Grenlandię. Cokolwiek, gdzie nie ma owadów.

      Lois to jej prezenterka. Gwiazda przyrodniczego serialu dokumentalnego, którego Tabitha jest współproducentką.

      – W zasadzie jedyną interesującą rzeczą było to, jak tapir wpadł do basenu.

      Wpatruję się w nią z szeroko otwartymi oczami. Tabitha zawsze przywozi ze sobą opowieści z najrozmaitszych przygód. Kiedyś chętnie razem wyjeżdżałyśmy – z samymi plecakami przemierzałyśmy Boliwię i Kolumbię, oganiałyśmy się od natrętnych tantrycznych masażystów w Indiach. Potem jednak życie nam o sobie przypomniało i musiałyśmy spoważnieć. Ja przestałam podróżować, a ona uczestniczy w wyjazdach z pracy i po powrocie dzieli się ze mną różnymi historiami. Tego wieczoru przydałaby mi się jakaś niezła – tak dla odwrócenia uwagi od tego, co działo się w mieszkaniu. I w mojej głowie.

      – Miałaś basen? Myślałam, że to było coś w rodzaju księżniczki w dziczy otoczonej przez piranie. Czy nie taki był pomysł?

      Tabitha przytakuje, chichocząc.

      – No tak, tak. Ale pod sam koniec tak bardzo znudziły nam się namioty i bąble, że poszłyśmy do jakiegoś hotelu niedaleko Iquitos, który akurat miał basen. Tyle że ktoś postanowił zbudować go na samym skraju dżungli. СКАЧАТЬ