Sfora. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 16

Название: Sfora

Автор: Przemysław Piotrowski

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381436052

isbn:

СКАЧАТЬ od pani.

      Winnicka słuchała cierpliwie, ale inspektor widział, że jego twarda postawa zdecydowanie nie jest jej na rękę. Zawsze miała opinię stanowczej i bezkompromisowej prokurator, która dążyła po trupach do celu i pragnęła mieć nad wszystkim całkowitą kontrolę. Ale jego reputacja z pewnością też nie była jej obca i musiała zdawać sobie sprawę, że tym razem będzie musiała nieco spuścić z tonu. Mimo to doceniał gest. Winnicką można było lubić bądź nie, ale z pewnością nie można było jej odmówić zaangażowania w prowadzone śledztwo.

      – Pana renoma nie jest przesadzona, inspektorze – rzekła po chwili, po czym wstała i poprawiła spódnicę.

      – Tak jak i pani, pani prokurator.

      – Jestem pewna, że nasza współpraca będzie udana.

      – Podzielam pani przekonanie, pani prokurator.

      Winnicka wzięła torebkę i z gracją założyła na ramię. Wyciągnęła zadbaną dłoń w stronę inspektora. Ich spojrzenia się spotkały.

      – Pan naprawdę myśli, że to robota kolejnego psychopaty?

      – Odpowiem wymijająco. Nie tylko wilki przyłożyły się do śmierci tej kobiety.

      – Cóż… wilków oskarżać nie mam zamiaru.

      – Tak też myślałem.

      Atmosfera nieco się rozluźniła, a inspektor chyba po raz pierwszy dostrzegł na twarzy Winnickiej coś, co mogłoby przypominać uśmiech. Odpowiedział równie wymuszonym grymasem, mimo to poczuł, że oboje wybrnęli z tego starcia z podniesionym czołem. Ponieważ też opuszczał biuro, po drodze do samochodów zamienili jeszcze kilka słów.

      Parkując pod blokiem, odebrał telefon od ulubionej profilerki Elżbiety Pałki. Tę kobietę wręcz ubóstwiał, bo nie dość, że miała najwyższe kwalifikacje, to potrafiła myśleć nieszablonowo, a do tego była obdarzona wyjątkową charyzmą.

      – O sprawie usłyszałam w schronisku. A w Bieszczadach słabo z zasięgiem – tłumaczyła się Pałka. – W końcu udało mi się złapać sygnał, więc oddzwaniam. I tak, biorę to. Chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego.

      – Dlatego od razu pomyślałem o tobie.

      – Słabo cię słyszę, Romek. Tu naprawdę jest kicha, jeśli chodzi o zasięg. Słyszysz, co mówię?

      – Tak.

      – W każdym razie możesz na mnie liczyć. Już załatwiłam sobie transport do Rzeszowa. Powinnam zdążyć na pociąg przed północą, to jutro przed południem będę w Zielonej Górze.

      – W moich czasach to byłoby niemożliwe. Zwłaszcza w zimie.

      – Wiesz… – prychnęła Pałka. – Polska wstaje z kolan czy jakoś tak.

      – Podobno. – Inspektor zaśmiał się do słuchawki.

      – Przyślij mi tylko wszystkie informacje. W podróży się z nimi zapoznam.

      – Oczywiście.

      – Romek? Ale naprawdę wilki? To nie jakaś kaczka dziennikarska?

      – Powiedzmy, że odegrały w tym pewną rolę.

      – Jasny gwint. Ro… tu, w tej dziczy, ale po… Górą? Dobra, kończę, bo …acę zasięg. Widzimy się jutro.

      – Dziękuję i do zobaczenia, Elu.

      – Pa, Romek.

      Chwilę później Czarnecki padł na kanapę i gdyby nie musiał w nocy wstać do toalety, pewnie przespałby w ubraniu aż do rana. Krótko po pierwszej umył zęby, przebrał się w piżamę i usnął w sypialni.

      Teraz z parującym kubkiem kawy w dłoni analizował wydarzenia poprzedniego dnia i zastanawiał się, na co położyć nacisk na pierwszym spotkaniu grupy. Cieszył się, że odpadła mu kwestia prokurator, której postawa zdawała się potwierdzać powiedzenie, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Pozostawił sobie jednak drobny margines, gdyż nauczony doświadczeniem nie mógł wykluczyć absolutnie niczego. Nawet tego, że ta wysoka, zadbana i pachnąca kobieta nie trzyma w lodówce peklowanych słoików z kawałkami ciała siostry Teresy.

      Z zamyślenia wyrwał go sygnał telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił podinspektor Grzegorz Zimny.

      – Cześć, Grzegorz.

      – Cześć, Romek. Mamy nowe tropy.

      – Mów.

      – Zgłosił się kolejny świadek. Mówił, że widział siostrę Teresę przy Pileckiego w wieczór jej zaginięcia.

      – Jest w komendzie?

      – Tak. Jeśli chcesz, to możesz z nim pogadać nawet zaraz.

      – Dzięki, Grzegorz. Już jadę.

      – Poczekaj. To ta dobra wiadomość.

      – Grzegorz…

      – Jest jeszcze jeden świadek, jakiś bezdomny, ale nie z tych koczujących przy śmieciowisku. Przemarznięty na kość, a do tego pijany jak bela. I chyba gada bez sensu.

      – Co mówi?

      – No wiesz… To samo co tamci.

      – Chcesz mi powiedzieć, że bredzi o wilkołaku?

      – Bredzi to dobre słowo. Twierdzi, że oddał mu swój płaszcz i buty.

      – Ty nie żartujesz, prawda?

      – Chciałbym.

      – Niech ktoś doprowadzi go do porządku. Będę na komendzie za pół godziny.

      – Na razie.

      – Cześć.

      Czarnecki odłożył smartfon na stół i wbił wzrok w ścianę. Przez chwilę tępo gapił się przed siebie, po czym dopił kawę i zaczął się ubierać. Zamykając drzwi mieszkania, pomyślał, że na własne życzenie wdepnął w to bagno.

* * *

      – Jak się pan nazywa?

      – Jestem… jestem… łowcą trolli.

      – Nie pytam, czym się pan zajmuje, tylko jak się pan nazywa?

      – Barbara mówiła… ona… to znaczy, gdy żyła jeszcze ta stara kurwa… ona mówiła, że Wiechu… Ale powiem szczerze, że to nie… nie… nie jest prawda, bo świętej pamięci mamusia dała mi Rysiek… a koledzy wołali…

      Czarnecki wstał od stołu i westchnął ciężko. Mężczyzna, którego przesłuchiwał, nawet nie podniósł wzroku. Miał czerwone policzki, sine usta СКАЧАТЬ