Sfora. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sfora - Przemysław Piotrowski страница 13

Название: Sfora

Автор: Przemysław Piotrowski

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788381436052

isbn:

СКАЧАТЬ i przeczytałem, że jeśli nie są specjalnie szkolone do polowań czy walki, instynktownie unikają jakiegokolwiek kontaktu z tymi zwierzętami.

      – Kto odpowiada za psy tropiące?

      – Podkomisarz Bogdan Barański.

      – Będę chciał z nim porozmawiać. Coś jeszcze?

      – Pierwsze wyniki z laboratorium powinnam mieć jutro rano i wtedy będę wiedzieć więcej – oznajmiła Borucka.

      – Ja zapraszam do prosektorium – dodał Krzywicki. – Ciało już powinno tam być, więc jak tylko coś przekąszę, to mogę rzucić okiem.

      – Ja przekażę rozkazy Warszawskiemu i dopilnuję tych przesłuchań – dorzucił Zimny.

      – Dobrze. Ja wysonduję panią prokurator i… – Czarnecki skierował spojrzenie na patomorfologa – …o której planujesz zabrać się do sekcji?

      – Tak jak mówiłem. Dopiero jutro, ale jeśli ciało dostarczono, to chętnie poznam bliżej siostrę Teresę już dzisiaj.

      – Umówmy się na miejscu za dwie godziny.

      – Okej, będę miał trochę czasu, aby pobyć z nią sam na sam i…

      – Nie kończ, Robert.

      – Przecież nic takiego nie…

      – Po prostu zachowaj to dla siebie. A teraz do roboty.

      Zebrani wstali od stołu i ruszyli do wyjścia. Gdy inspektor Czarnecki został sam, wziął szklankę i stanął przy oknie. Otworzył je, aby trochę przewietrzyć. Spojrzał na ośnieżony plac przed komendą i bajkowy krajobraz pobliskiego parku. W milczeniu dopił nieco wystudzoną już kawę i pomyślał o tym, czego z pełną premedytacją nie poruszył na spotkaniu. Bo co będzie, gdy media dowiedzą się o rozszarpanych przez wilki zwłokach, a następnie dotrą – a prędzej czy później dotrą na pewno – do zgłoszeń mieszkańców, którzy w noc zaginięcia siostry Teresy widzieli wilkołaka?

      Inspektor odstawił szklankę na parapet i potarł dłonią skronie. Miał złe przeczucia. Bardzo, bardzo złe.

      ROZDZIAŁ 7

      Rana ropiała.

      Kobieta leżała pod cuchnącym kocem i walczyła z bólem. Jej ciałem wstrząsały kolejne spazmy, a kończyny wykręcały się koszmarnie, jakby straciła władzę nad własnym ciałem. Miała gorączkę i silną biegunkę.

      Krzyknęła, gdy uderzyła kolejna fala koszmarnego bólu. Zwinęła się w kłębek, wbijając resztki zębów w przedramię. Głęboko, aż do krwi. Nauczyła się oszukiwać organizm. Jeden ból potrafiła zastąpić drugim. Zwłaszcza w ostatnim czasie, gdy podjęła taką, a nie inną decyzję. Nie wiedziała, ile będzie ją ona kosztować. Nikt jej tego nie nauczył. Działała instynktownie, aby chronić życie, na którym tak bardzo jej zależało. Nawet jeśli było ono pasmem kolejnych upokorzeń i niewyobrażalnego cierpienia.

      Chwyciła fragment rozbitego lustra i przejrzała się w brudnym szkle. Wyglądała inaczej niż kiedyś, gdy chłopcy wodzili za nią wzrokiem i po kątach łapali ją za krągłą pupę i duże, jędrne piersi. Zwykle nie oponowała, bo – choć przez całe życie nikomu się do tego nie przyznała – bardzo to lubiła. Nie wzbraniała się też z innego powodu, który wszyscy znali i z pełną premedytacją wykorzystywali.

      Wstydziła się mówić. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego Bóg pokarał ją w ten sposób, ale od zawsze wysławiała się niewyraźnie, przez co zwykle stawała się obiektem drwin. Ale choć nie grzeszyła inteligencją, nie przeszkadzało jej to być jedną z najpopularniejszych dziewczyn, bo pan Bóg w zamian wynagrodził ją ponadprzeciętną urodą. Uwielbiała chłopców i mężczyzn, którzy potrafili docenić jej walory: długie włosy w kolorze letniego słońca, duże niebieskie oczy i jasną, jedwabistą skórę, zwłaszcza zaś niesłychanie kuszące krągłości, które zwykle były tematem zakazanych, ale jakże częstych rozmów jej rówieśników. I nie tylko…

      Teraz z dawnej urody nie pozostało wiele. Przerzedzone i skołtunione włosy straciły wyjątkowy kolor, oczy blask, a skóra jędrność. Ograniczone do minimum racje żywnościowe sprawiły, że zniknęły krągłości, a niegdyś idealne ciało zamieniło się w bezkształtny worek ścięgien i kości obleczony pomarszczoną, suchą jak papier powłoką.

      Ciałem wstrząsnął kolejny gwałtowny skurcz. Kobieta ścisnęła kawałek szkła, który przeciął skórę wewnętrznej części dłoni. Skuliła się w pozycji embrionalnej. Trwała tak przez chwilę, a gdy skurcz minął, jej oczy wypełniły się łzami.

      Spojrzała na gnijącą ranę. Żółtawy płyn nie przestawał się sączyć. Potwornie cuchnął.

      Wtedy go usłyszała. Lata spędzone w mroku wyostrzyły jej słuch. Wyłowiła odgłosy kroków. Trzaskające gałązki i skrzypiący pod stopami śnieg. Był tuż-tuż.

      Otworzyły się drzwi starej, rozpadającej się chaty. W progu stanął zgarbiony mężczyzna w sięgającym ziemi płaszczu i kapturze na głowie. W jednej ręce trzymał worek nadgniłych ziemniaków, a w drugiej odrąbaną ludzką rękę. Łzy spłynęły po jej brudnych policzkach. Nie chciała tego. Zamknęła oczy.

      Chwilę później kobieta poczuła na ropiejącym kikucie ciepły język.

      ROZDZIAŁ 8

      – Jesteś pewny, że tego właśnie chcesz? – spytała Zawadzka, gdy Brudny w końcu, wymuszając pierwszeństwo, wcisnął się w wiecznie zakorkowaną Świętokrzyską.

      – Słyszałaś, kim jest ofiara.

      – Zakonnicą. I co z tego?

      – No właśnie to z tego. – Brudny wcisnął hamulec, aby nie wjechać w tył nowiutkiego mercedesa. – Jesteś policjantką i naprawdę nie widzisz w tym nic podejrzanego?

      – Na siłę wszystko można jakoś uargumentować, ale popatrz… – Zawadzka wyciągnęła dłoń i zaczęła wyliczać. – Po pierwsze, Nietków to zamknięty rozdział. Po drugie, ten chujek Lis trafił do aresztu i czeka na proces, po trzecie, po śmierci siostry Gwidony do tej placówki wprowadzono kuratora i z tego, co wiem, to mają ją wkrótce zamknąć. A ofiara, według wstępnego raportu Czarneckiego, nie ma nic wspólnego z żadną z tych spraw. Nie znała ani prokuratora, ani Gwidony, ani prawdopodobnie nikogo z pracowników sierocińca. To kobieta od blisko dwudziestu lat pracująca w tej jednej parafii… jakiej tam?

      – Podwyższenia Krzyża Świętego, chyba…

      – No właśnie. Wcześniej urzędowała w jakimś kościele na drugim końcu Polski. I co najważniejsze – ty też jej absolutnie nie kojarzysz.

      – No nie…

      – Powiedz mi w takim razie, jaki może mieć związek z tamtą sprawą? Albo jeszcze lepiej – z tobą?

      – Nie mam pojęcia, ale właśnie dlatego chcę się СКАЧАТЬ