Modernizm polski. Kazimierz Wyka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Modernizm polski - Kazimierz Wyka страница 19

Название: Modernizm polski

Автор: Kazimierz Wyka

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nim twarz moja zblednie jak chusta,

      nim zimne wstrząsną mię dreszcze,

      słodka dziewczyno, daj mi twe usta,

      jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze214.

      Na aktualne zawsze pytania o sens życia jednostki, pytania, w których melancholijne rozdarcie pokolenia najlepiej się mogło pomieścić, odpowiada Tetmajer ciągle to samo, ale w ciągle innych, świeżych sytuacjach symbolicznych. Posiada skalę tematyczną, którą można by obdzielić paru liryków, a jeszcze pozostaliby niezłymi poetami. Umie rozprowadzić wiersz na wielkim porównaniu, spojonym jednolitością uczuciowego tonu (np. Zwątpienie, S. II), umie z szeregu drobiazgów o podobnej wartości emocjonalnej wydobyć nieokreślony nastrój, spojony z przyciszoną skargą, umie wreszcie rzecz najtrudniejszą – szarpnąć bezpośrednią skargą, gdzie obrazowanie zostaje przez hamulec liryczny ograniczone do ascetycznego ubóstwa:

      Nie mam już dziś przy sobie nikogo, nikogo,

      pusto jest w mojej duszy i pusto dokoła – —

      idę mą głuchą, smutną i męczącą drogą

      bez kierunku, bo nikt mię i nic mię nie woła215.

      We wszystkich tych wypadkach wynikiem uczuciowości modernistycznej, przefiltrowanej przez wszystko, co rzeczywistość przynieść może, jest rozproszenie wewnętrzne, zatrata norm przewodnich, niepewność celów. Jakże częstym i jakże znamiennym jest tu obraz drogi, wiodącej nie wiadomo dokąd, czy rozdroża, na których wędrowiec modernistyczny trwa zafascynowany tym, że wolno mu nie wybierać drogi, że w nieoznaczonym rozdrożu uczuć wolno mu widzieć swoją wyższość.

      Pokolenie znajdowało w liryce Tetmajera nie tyle więc uzasadnienie, ile poszerzenie. Program znużenia i melancholii wynikał tu zewsząd, nie było dlań granic. Z podobnych stanów niewiele można wydobyć urozmaicenia poetyckiego, rychło grozi powtarzanie motywów i monotonia. Nie ustrzegła się jej większość modernistów. Wyjątkami bracia Brzozowscy, częściowo Słoński i Dębicki. Ale właśnie ów zanik indywidualności (o ile ona istniała) na rzecz wierności wspólnym nakazom uczuciowym świadczy o sile modernizmu, jak również i to, że te nakazy znajdujemy u pisarzy debiutujących pod koniec modernizmu (np. Miciński) czy pragnących wyrazić afirmację życia, jak Staff. Powszechnie dorabiano sobie216 postawę dusz silnych i rozczarowanych, którym przejrzenie filozoficzne i doznane w walce zawody dają prawo do bezwoli. Ale naprawdę o tych pomniejszych lirykach, tak znamiennych dla omawianego ogniwa modernizmu, można by bez zmiany powtórzyć słowa Stanisława Lacka o Dębickim:

      „To smętny marzyciel, który goni za złudą, to słodki pesymista, który poznał całą głębię życia (nie wydaje mu się ona zbyt głęboka) i widzi jego bezcelowość, to sceptyk, który na analizie swego ja stracił siłę i świeżość młodzieńczą i teraz na próżno szuka szczęścia i słodyczy w swoich marzeniach i we wszystkim, co go otacza. Ale sny wiodą go nieustannie ku źródłom smutków217”.

      W tych skargach zachodzą jednakże liczne sprzeczności i niekonsekwencje, bez których charakterystyka uczuciowości modernistycznej byłaby niekompletna. Jednolite i pozbawione sprzeczności wewnętrznych są takie odczucia, jak rozproszenie wewnętrzne, zatrata kierunków przewodnich, niechęć wobec wszystkiego, co by zmuszało do przyjęcia określonej normy. Znużenie przedwczesne jako forma obrony przed możliwością nowych zawodów. Rozczarowanie bezwolne, starość młodzieńcza, smutek niepragnący usprawiedliwień, pesymizm łagodnymi falami zatapiający całą rzeczywistość. Lecz już przy bezwolnym smutku wynikającym z tego pesymizmu, smutku, który w ogóle nie szuka pociechy i trwa w osmętniałym bezruchu, napotykamy niekonsekwencję. Istnieje pochopność do skarg, za którymi nie kroczy wola poprawy, lecz zgoda z tym stanem:

      I byłem wtedy jako człowiek chory,

      Co swą chorobę ukochał – i woła,

      Że nie tak właśnie chorzy – to potwory,

      I już nie umie wyjść z tych rojeń koła.

      Modli się owszem – niby do anioła,

      Do swej choroby

      – tymi słowy świetnie wskazuje Lange ten stan zatopienia się i lubowania w uczuciach bezwolnych i smętnych.

      Od tej antynomii licząc rozpoczyna się stan pełen sprzeczności, niedomówień, pozornej obrony przed bolesną rzeczywistością i równoczesnego lubowania się we wszystkim, czym rzeczywistość potwierdza programowe rozczarowanie. Niewiara w drugich, przekonanie o nieuniknionej samotności, połączone z dużym ekshibicjonizmem skarg; patrzcie, jak cierpię, i chociaż tak cierpię, nie pomoże mi współczucie wasze, chcę i będę cierpiał sam, bez winy mojej i pociechy waszej. Skarga ciągła na rozdarcie dusz złamanych wielkim zawodem i równocześnie powtarzanie, że w niczym się nie pokłada nadziei, nic nowym rozczarowaniem nie uderzy w poetę, bogatego doświadczeniem bólu. Żal nad sobą i duma wobec tych, których nie stać na głębię bolesnych doznań.

      Ten ciąg sprzeczności, rozdarcia i tęsknoty za jednością można by pomnożyć o niejedną jeszcze parę przeciwstawnych i niezgodnych uczuć, istniejących w świadomości pokolenia. Nie chodzi jednak o wyczerpanie ilościowe tych dwoistości, lecz o dobitne podkreślenie faktu, jaki uwidaczniał się w cytowanych już wyznaniach: w świadomości modernistów nie było jednolitych reakcji, lecz reakcje spierające się ze sobą, które niemożnością poprzestania na jednej z nich pogłębiały ból i rozdarcie. Tak być musiało, skoro brakło wspólnej, powszechnej normy przeżyć, nadanej pokoleniu jako wynik obiektywnie istniejącego przeżycia pokoleniowego. Tym razem również refleksjonista Lange przyjdzie nam z pomocą w ustaleniu zakresu tych sprzeczności:

      W piersi naszej Chrystusy żyją i Nerony,

      W piersi naszej bogowie żyją i bydlęta;

      I duch nasz przebaczeniem cały przepełniony,

      Nieraz się nienawiścią – jak burza – rozpęta.

      I bluźnim, choć ku bóstwu dążym w nieśmiertelność,

      I usta wykrzywiamy w cyniczną weselność.

      Ale nasze bluźnierstwo to tylko modlitwa

      Rozpaczliwa i groźna jak ostatnia bitwa.

      Nasz śmiech – to najboleśniej krwawych łez posoka,

      Jakie płynęły kiedy z człowieczego oka.

      A życie tak kochamy, jak wiosenne szumy

      I jak usta dziewicze – i jak wieszczów dumy,

      A modlim się do grobu – nicestwa – i dżumy.

      I milczym jak umarłych bezpotomne próchno,

      Ale patrzym, czy kresu nie będzie wieczorem,

      Jak ci, co długo milczą, aż w końcu wybuchną

      Niby grom218!

      Przyczynę główną tych sprzeczności najlepiej ukazuje liryka Tetmajera i jej rola w pokoleniu. Tetmajer, jak widzieliśmy, w najbardziej dojrzały sposób wyraża uczucia wtórne: znużenie, melancholię, sceptycyzm, te wszystkie stany uczuciowości, od jakich pokolenie rzekomo pragnęło się uwolnić. Czyni to w sposób budzący pociąg do tych stanów, przybierając je we wszystkie powaby swego talentu. Nieuniknionym zjawiskiem, gdy surowiec życia staje się materiałem artyzmu, bywa to, że sztuka wydobywa czar piękna z uczuć, które w postawie życiowej odsuwamy od siebie. Nieszczęście staje się pięknem, zwątpienie СКАЧАТЬ



<p>214</p>

W pożarze słońca (…) jeszcze raz, jeszcze – K. Tetmajer, Poezje, S. II, s. 207. [przypis autorski]

<p>215</p>

Nie mam już dziś przy sobie nikogo, nikogo (…) i nic mię nie woła – K. Tetmajer, Poezje, S. II, s. 165. Próbę nowej waloryzacji techniki artystycznej oraz recepcji Tetmajera przez współczesnych podjąłem w szkicu Macie serc waszych wykładaczy, „Życie Literackie” 1965, nr 15. [przypis autorski]

<p>216</p>

ów zanik indywidualności (o ile ona istniała) na rzecz wierności wspólnym nakazom uczuciowym świadczy o sile modernizmu (…) Powszechnie dorabiano sobie (…) postawę dusz silnych i rozczarowanych – por. Z. Dębicki Ekstaza, Lwów 1898, s. 57, 67, 99–100; Noce bezsenne, Lwów 1900, s. 81; E. Słoński Noc, Warszawa 1902, s. 29, 41–52; S. Brzozowski Nim serce ucichło, Warszawa 1910, s. 30; W. Korab-Brzozowski Dusza mówiąca, Warszawa 1910, s. 47, 58; T. Miciński W mroku gwiazd, Kraków 1902, s. 33; W. Lieder Poezje, Kraków 1889, I, s. 59; A. Lange Poezje, II, s. 3; M. Srokowski Chore sny, Lwów 1899, s. 22; J. Sten Poezje, Warszawa 1899, s. 31; J. Żuławski Poezje, s. 118; K. Sterling Nastroje, Warszawa 1900, s. 10; J. Wroczyński Gawoty gwiezdne, Lwów 1905, s. 51–52. Wszyscy ci poeci na swój sposób powtarzają argumentację, która w pisanych szpilką na bibułce wierszykach Dębickiego brzmi następująco:

Rzucałem się namiętnie w bój,Za prawdę, ideały,Blaski od moich biły zbrój,I niosłem sztandar biały…Dziś – bezcelowej walki syt —Zapadam w sen i ciszę,Nie nęci mnie już prawdy mit,Marzenie nie kołysze…(Ekstaza, 99–100).

[przypis autorski]

<p>217</p>

To smętny marzyciel (…) Ale sny wiodą go nieustannie ku źródłom smutków – S. Lack, Z nowszej poezji, „Życie” 1899, nr 9. [przypis autorski]

<p>218</p>

W piersi naszej Chrystusy żyją i Nerony (…) Niby grom! – A. Lange, Poezje, cz. I, s. 112 (Vox posthuma). [przypis autorski]