Название: Krzyżacy, tom drugi
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
A Czech na to:
– Mówiłem już wam, poczesny panie, że kiedy było, nie wiem, a czego się domyślam, na to nie przysięgnę.
– Czego się zaś domyślasz?
– Przeciem ja młodego pana nie odstępował w krzypocie282 i w izbie z nim razem spałem. Raz tylko wieczór kazali mi pójść precz, a potem widziałem, jak do pana poszli: sama miłościwa, a z nią panna Jurandówna, pan de Lorche i ksiądz Wyszoniek. Dziwowałem się nawet, bo panna miała wianuszek na głowie, alem myślał, że Sakramenta będą panu dawać… Może to było wtedy… Pamiętam, że pan kazał, abym go przybrał pięknie jak na wesele, ale myślałem też, że to dla przyjęcia Ciała Chrystusowego.
– A potem jakoże? ostali283 sami?
– I! – nie ostali sami, a choćby i ostali, pan wonczas284 i jeść nie mógł o swej mocy. A już byli po panienkę ludzie, niby od Juranda, i nad raniem285 pojechała…
– Nie widziałże jej Zbyszko od tego czasu?
– Oko ludzkie jej nie widziało.
Nastała chwila milczenia.
– Cóż myślisz – zapytał po chwili Maćko – oddadzą ją Krzyżacy czy nie oddadzą?
Czech począł trząść głową, po czym kiwnął ręką ze zniechęceniem.
– Wedle286 mojej głowy – rzekł z wolna – to ona już przepadła na wieki.
– Dlaczego? – zapytał prawie ze strachem Maćko.
– Bo gdyby mówili, że ją mają, to byłaby nadzieja. Można by się było skarżyć alibo okup zapłacić, alibo siłą ją odbić. Ale oni mówią tak: Mieliśmy jakowąś odbitą dziewkę i daliśmy Jurandowi znać, on zaś jej nie przyznał, a za nasze serce ludzi nam tylu nabił, że i dobra potyczka więcej nie kosztuje.
– To Jurandowi pokazywali jakowąś dziewkę?
– Mówią, że pokazywali. Bóg raczy wiedzieć. Może nieprawda, a może pokazali mu inną. To jeno prawda, że ludzi pobił i że oni gotowi przysiąc, że panny Jurandówny nigdy nie porywali. I to jest okrutnie ciężka sprawa. Choćby mistrz dał rozkaz, to mu też odpowiedzą, że jej nie mają. I kto im dowiedzie? Tym bardziej że dworscy w Ciechanowie mówili o Jurandowym liście, w którym stoi, że ona nie u Krzyżaków.
– A może nie u Krzyżaków?
– Prosim waszą miłość!… Już jeśliby ją zbóje porwali, to przecie nie dla czego innego, jeno dla okupu. A przy tym zbóje nie potrafiliby ni listu napisać, ni pieczęci pana ze Spychowa uczynić, ni zacnego pocztu przysłać.
– Prawda jest. Ale co Krzyżakom po niej?
– A pomsta nad Jurandową krwią? Wolą oni pomstę niż miód i wino, a że przyczyny mają, to mają. Straszny im był pan ze Spychowa, a co w ostattku sił uczynił, to do reszty ich rozjadło287… Mój pan też, słyszałem, na Lichtensteina rękę podnosił, Rotgiera zabił… Mnie Bóg pomógł, żem psubratu ramię skruszył. Hej!… prosim pięknie: czterech było, zatracona ich mać, a teraz ledwie jeden żywie, i to stary. My też zęby mamy, wasza miłość.
Nastała znów chwila milczenia.
– Roztropny z ciebie giermek – rzekł wreszcie Maćko. – A jakoże myślisz, co z nią uczynią?
– Kniaź288 Witold289 – potężny kniaź; mówią, że i cesarz niemiecki w pas mu się kłania – a co uczynili z jego dziećmi? Mało tu u nich zamków? mało podziemi? mało studzien? mało powrozów i pętli na szyję?
– Dla Boga żywego! – zawołał Maćko.
– Daj Bóg, żeby młodego pana nie pochowali, choć z książęcym listem i panem de Lorche pojechał, któren290 jest pan możny i książętom pokrewny. Hej, nie chciałem ja tu jechać, bo tam łatwiej by się potykać zdarzyło. Ale mi kazał. Słyszałem, jako raz mówił do starego pana ze Spychowa: „Zaliście wy chytrzy? – powiada – bo ja chytrością nie wskóram nic, a z nimi tego trzeba! Oj! powiada, stryk Maćko, ten by się tu przydał!” I z tej przyczyny mnie wysłał. Ale Jurandówny to i wy, panie, nie najdziecie291, bo ona może już na tamtym świecie – a przeciwko śmierci by292 i największa chytrość nie pomoże…
Maćko zamyślił się i dopiero po długim milczeniu rzekł:
– Ha! to nie ma i rady! Przeciwko śmierci chytrość nie pomoże. Ale gdybym tam pojechał, a dowiedział się choć tego, że tamtą zgładzili, to Spychów zostałby i tak Zbyszkowi, a sam mógłby tu wrócić i inną dziewkę brać…
Tu odetchnął Maćko, jakby jakiś ciężar zrzucił z serca, a Głowacz spytał nieśmiałym, cichym głosem:
– Panienkę ze Zgorzelic?…
– Ano! – odpowiedział Maćko – tym bardziej że sierota, a Cztan z Rogowa i Wilk z Brzozowej coraz gorzej na nią nastają293.
Lecz Czech zerwał się na równe nogi:
– Panienka sierota? Rycerz Zych?…
– To nie wiesz o niczym?
– Na miły Bóg! cóż się stało?
– Ba, prawda, jakoże masz wiedzieć, kiedyś tu prosto zajechał, a gadaliśmy jeno o Zbyszku! Sierota jest! Zych zgorzelicki po prawdzie nigdy w domu miejsca nie przygrzał, chyba że miał gości. Inaczej zaraz mu się w Zgorzelicach cniło294. Pisał ci tedy295 do niego opat296, że jedzie w gości do księcia Przemka oświęcimskiego297 i jego z sobą prosi. A Zychowi w to graj, ile że z księciem się znał i nieraz się z nim weselił. Przybywa zatem Zych do mnie i powiada tak: „Jadę do Oświęcimia, a potem do Glewic, a wy tu miejcie oko na Zgorzelice”. Mnie zaś zaraz coś tknęło i powiadam tak: „Nie jedźcie! pilnujcie dziedziny i Jagienki, bo wiem, że СКАЧАТЬ
280
281
282
283
284
285
286
287
288
289
290
291
292
293
294
295
296
297