Название: Marysieńka Sobieska
Автор: Tadeusz Boy-Żeleński
Издательство: Public Domain
Жанр: Мифы. Легенды. Эпос
isbn:
isbn:
Pierwszy z istniejących portretów ukazuje Marysieńkę jako – świętą Magdalenę: siedzi na leśnej murawie, z główką wspartą na obnażonej ręce, odziana lekką błękitną draperią, a bardziej splotami pysznych, włosów. Owal twarzy niemal dziecinny, oczy ciemnopiwne, które „nie wiedzą, czy śmiać się, czy dąsać mają”. Święta Magdalena! Jak się dziwić Sobieskiemu, że głowę stracił? Na takie diabelskie miszkulancje, na tę chytrość, która zachowuje wszystkie pokusy grzechu, pozwalając równocześnie modlić się do siebie jak do świętej, ani roztropne instrukcje ojcowskie, ani spartańskie przykazania matczyne nie zawierały żadnego sposobu.
A charakter?
Przechował się w bibliotece Raczyńskich zapisek (z r. 1657) mniszki z klasztoru sióstr benedyktynek w okolicy Poznania, gdzie panna d'Arquien jako dworka królowej miała kwaterę. Było to w czasie wojny szwedzkiej. Z narażeniem zdrowia ustąpiła jej ksieni własnej najlepszej celi. Ale zachowanie się młodej panny nie było budujące:
Przyjechała panna d'Arquien przed samym adwentem do klasztoru naszego. Panna to była najzacniejsza z fraucymeru królewskiego, której wielebna panna ksieni ustąpiła izdebki swojej z wielkim niewczasem swoim i aż w chorobę była wpadła, za czym królestwo słało do niej doktora swego. Było to bycie panny tej poniekąd z niezbudowaniem inszych. W nocy trzeba było doktora puszczać do niej. Senatorów wiele ją nawiedzało i częstym chodzeniem bardzo się uprzykrzali i przez kościół chcieli do niej; nie było pokoju przed nimi. A że łaźni często używała, a że wody w klasztorze nie było, musieli z miasta nosić. Miała swoje sługi i ochmistrzynią, stół jej był z królewskiej kuchni…
Surowy biograf Marysieńki, Waliszewski, widzi w tej notatce całkowitą jej charakterystykę. Egoistka, światowa, niewiele troszcząca się o pozory, zajęta sobą, nieznosząca sprzeciwu, umiejąca łamać przeszkody; oschłość serca, która pozwala iść prosto do celu, odsuwając niebezpieczeństwo wahań i kompromisów.
Stanowczo, zdolny historyk dużo potrafi znaleźć w jednej wannie.
Pośpieszmy dodać, że portret świętej Magdaleny, który wspomniałem wyżej, pokazuje Marysieńkę już o kilka lat starszą, jako młodą panią Zamoyską. Pannie d'Arquien może by nie przystało dać się malować takim kształtem. Bo oto zbliża się pora, gdy przybrana matka – królowa Maria Ludwika – ma postanowić o jej losie. Dotąd nie chciała jej puścić od siebie, mimo że starali się o jej rękę Krasiński, Pac… A Sobieski? – O Sobieskim osobno, to dłuższe dzieje.
Osobliwy to dwór, ten dwór Marii Ludwiki. Pani pobożna, namiętna polityczka, podobno surowa dla swoich dworek, co nie przeszkadza, że samo zjawienie się nowego obyczaju, owej mowy francuskiej, w której – jak powiada Brantôme – słowa miłosne „barziey są w uściech chutliwe, cudniey dźwięczące a sielniey szpik wzruszaiące niżeli ine”, musiało na tym świeżym gruncie polskiego temperamentu wydać bujne owoce. Panny francuskie nadają ton: kontuszowa młodzież kocha się w nich na zabój. Amor – częściej zwany przez poetę Kupido – obiera sobie kwaterę w Warszawie. Wywiódł to zmyślnie pan Andrzej Morsztyn, poeta i dworak, ulubieniec Marii Ludwiki, w naśladowanym z Apulejusza i Marina poemaciku Psyche, pisanym zwinną oktawą. Szukając syna swego, Amora, Wenus przebiega różne kraje. U Włochów znajduje plugawy nierząd; w Niemczech miłość jedynie zimną, jakoby umarłą; bieży z kolei do Francji, ale okazuje się, iż z Francji Amor pociągnął z królową polską do Warszawy – nad Wisłę. Śpieszy tam Wenus, ale ujrzawszy królowę, ten cud, nie ma już siły gniewać się na syna. Tutaj łatwo się domyślić, że poeta-dworak poświęca niejedną oktawę na oddanie hołdu królowej… „Lecz dosyć o niej” – powiada:
… teraz oszak biały,
Jej nimf uważaj; przyznasz to bez sporu,
Że taka pani godna tego dworu.
I zaczyna się seria lichych concetti51, którymi poeta zaostrza swoje oktawy, poświęcone kolejno każdej z panien. Mlle Bessaine (później wojewodzina Denhoffowa) „popęta serca bez sen i na jawie”. Dla panny Cordon, później swojej żony, znajduje Morsztyn taką aluzję: „to są jej pęta i trwałe Cordony”. Dla panny Mailly, potem kanclerzyny Pacowej: „tak do niej bieżą i wielcy i mali” (au! au!) Arka stanowi aluzję do panny d'Arquien. Ale przytoczmy próbkę strof poświęconych przyszłej Marysieńce:
Ta pierwsza twarzą, choć ostatnia laty,
Zrodzona między grzecznymi Francuzy,
Wolna jest spalić w popiół oba światy.
Od wschodu słońca aż gdzie się zanurzy…
W kupę się zeszły w tym anielskim ciele,
Dowcip i rozum nie mniej pewnie święty,
Zgoła z niebiańskiej poszła parantele52,
Bo wszystkich bogów jest w niej skarb zamknięty;
Stąd wotem serca niosą jej w podarki,
Jak do kościoła i jako do Arki…
Nie są to z pewnością najlepsze strofy, jakie wyszły spod pióra Morsztyna, ot, poezja dworska; chce być pochlebnym, przyzwoitym. Ale w innych wierszykach, które krążyły w odpisach po pałacach i alkowach, znajdzie Morsztyn własny ton, będący swoistym wyrazem tej nowej, z francuska nieco przybranej, ale bardzo polskiej muzy, jaka się rodzi w okolicach warszawskiego dworu. Poezja jego, przymilna, figlarna i zmysłowa, przedsiębiorcza i śmiała w potrzebie („Bo co zakrywa pierzynka – to dla samego Morsztynka”), wznosząc się do rzadkiego naówczas kunsztu formy, niejedną musiała zawrócić główkę. Pochwała jego: „cieniutkaś jak łątka” (z czym rymowały „nadobne drażniątka”!) musiała sprawić małą rewolucję i spowodować pierwsze w Polsce odchudzania się Kachen i Marynek. A co powiedzieć o takiej litanii białości, wyprzedzającej o dwa wieki słynną Symphonie en blanc majeur Teofila Gautier; gdzie, wyszczególniwszy wszystkie rodzaje białości, poeta nasz konkluduje dwornie:
Ale bielsza mej panny płeć twarzy i szyje,
I Nad marmur, mleko, łabęć, perłę, śnieg, lilije!
Tak w Polsce nie umiano przed Morsztynem mówić do kobiet. Tędy przeszła już précieuse53, wychowanka hôtel Rambouillet. Morsztyna zawdzięczamy Marii Ludwice, przynajmniej w jego dystyngowanej postaci. Bo nie daj Bóg, aby do białogłowskich rąk miały się dostać jego fraszki, często nieskromne tak, że dziś jeszcze muszą wydawcy kropkować w nich całe ustępy, ale znowuż nieskromne inaczej niż zwykłe facecje Sarmatów; owe fraszki, o których on sam mówi, że „niech one śmiele, choćbym miał być w winie – rżą jak dryganci54, niech kwiczą jak СКАЧАТЬ
50
51
52
53
54