Żal po stracie. Ewa Woydyłło
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Żal po stracie - Ewa Woydyłło страница 4

Название: Żal po stracie

Автор: Ewa Woydyłło

Издательство: PDW

Жанр: Здоровье

Серия:

isbn: 9788308071762

isbn:

СКАЧАТЬ głupie i zbyteczne. Ja ten film zapamiętam jako fabułę przypominającą mi, za co w moim życiu mogę czuć wdzięczność. Mądrość życiową pomagającą pielęgnować pogodę ducha można czerpać niekoniecznie z osobistych doświadczeń.

      Powtarzamy nie bez przyczyny łacińską sentencję nihil novi sub sole – nic nowego pod słońcem. To jedno z najgłębszych upomnień humanizmu. Człowieku, nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś wyjątkowym i należą ci się szczególne względy lub przywileje. Cokolwiek cię spotyka, już było. Nic nowego pod słońcem. Filozof albo teolog powiedziałby, że w tej sentencji zawiera się istota pokory. Pokora nie oznacza bowiem, że ktoś jest gorszy od innych i zasługuje na cięższą dolę. Oznacza, że nikt nie jest lepszy i nie należy mu się lżejsza dola.

      Co ja takiego zrobiłam, że muszę tak cierpieć?

      Nawyk samobiczowania w obliczu bolesnych strat został nam wpojony w dzieciństwie przez dorosłych.

      Taka myśl, takie myśli przychodzą nam do głowy, gdy spada na nas duże nieszczęście. Czy uczy tego nasza religia? Czasem, faktycznie, tak się pojmuje „karę za grzechy” wymierzaną w ramach bożej sprawiedliwości. W ten sposób przecież kilkadziesiąt lat temu niektórzy komentowali epidemię AIDS, która przetaczała się przez USA, potępiając zakażonych za niemoralność; potem, całkiem niedawno, komentowano podobnie pożar katedry Notre Dame w Paryżu, uważając go za karę za bezbożnictwo Francuzów. W takiej atmosferze nietrudno przypisywać sobie własny udział w osobistym nieszczęściu.

      Ukłucie winy po doznaniu ciosu dotyka nie tylko osoby religijne. Odruch szukania w sobie potajemnej nieuczciwości lub złych intencji jawi się jak należne wymierzenie sprawiedliwości. Prawdopodobnie jest to pozostałość dziecinnego wyobrażenia, że wszystko, co nam się przytrafia, ma na celu nas wyróżnić – raz dać nagrodę, a raz karę. Infantylne myślenie egocentryczne i przyczynowo-skutkowe wzmacniają dodatkowo komentarze w rodzaju: „Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu” lub „Widocznie na to zasłużyłaś”.

      W ten sposób zdarzenia stanowiące nieodłączną część każdego losu, czyli straty i nieszczęścia oraz cierpienia z ich powodu, podkopują poczucie wartości osoby poszkodowanej. Mechanizm jest prosty: uświadomienie sobie krzywdy, choroby, straty czy nawet błahej porażki, w rodzaju złapania przez kontrolera podczas jazdy na gapę, wywołuje odruchowe pytanie: „Co ja takiego zrobiłam, że mnie to spotyka?”; „Za coś przecież musi być ta kara, skoro mi ją – ktoś? coś? – wymierza”.

      Gdy zacznie się szukać winy w sobie, to się ją znajdzie. Następuje wówczas efekt „aha”: Aha, to dlatego zgubiłam portfel, że w niedzielę poskąpiłam na tacę; dlatego dopadła mnie choroba, że brałam lewe zwolnienia; dlatego go już nie ma, że mu nieraz życzyłam, aby go szlag trafił – no i trafił... Dlatego, dlatego, dlatego – na różne sposoby staramy się „logicznie” (choć to nie znaczy, że racjonalnie) uzasadniać swoje nieszczęścia, gdyż bez tego utracilibyśmy poczucie kontroli nad własnym losem.

      Poczucie winy nie jest jednak takim sobie jednym z wielu uczuć, które ot, czasem nachodzi i potem samo odchodzi. Poczucie winy, zwane też „wyrzutami sumienia”, odgrywa w rozwoju moralnym ważną rolę. Jednak wyrzuty sumienia z powodu winy niezawinionej niczego nie uczą, nie zmniejszają cierpienia, nie uzdrawiają moralnie ani nie pokazują, jak lepiej żyć. Wina wmówiona sobie to emocjonalna trucizna.

      Nawyk ten zaszczepiają nam ci, którzy mają nad nami władzę – autorytety, figury dominujące wiekiem, siłą, przewagą i znaczeniem. W pierwszej kolejności rodzice, potem nauczyciele, potem osoby uzależniające nas od siebie. Dlaczego to robią i po co? Dobre pytania. Najpierw pierwsze – „dlaczego?”. Ponieważ przeważnie sądzą, że wzbudzając poczucie winy, skuteczniej pomogą nam odróżniać dobro od zła. Temu również ma służyć zawstydzanie: „Jak mogłaś?!”; „Spójrz na siebie!!”; „Nie wstyd ci?!”.

      No fakt, wstyd. Jak ja mogłam? Jestem okropna.

      A teraz drugie pytanie, po co wpędzać kogoś w poczucie winy, zwłaszcza dziecko, zwłaszcza małe? Myślę, że chodzi o wzmocnienie kary, po prostu. Chodzi o to, aby było ci bardziej przykro. Równanie: wina = kara, stanowi wciąż dla wielu ludzi podstawę wychowawczej tresury. Można je również odczytywać odwrotnie: kara = wina. A wtedy łatwo uznać swoje straty, krzywdy, porażki i nieszczęścia za konsekwencje własnych niegodziwości. Choćby sprawcami naszych strat i nieszczęść były bakterie, czyjaś agresja albo kataklizmy ślepej przyrody, ty będziesz obwiniać siebie. Według tego schematu katowane przez mężów kobiety ukrywają za ciemnymi okularami podbite oczy i mówią, że uderzyły się w szafkę. Wina nieostrożności jest bądź co bądź mniej wstydliwa niż wina bycia złą żoną, zasługującą na razy wymierzane przez sprawiedliwego małżonka...

      Powtórzę – ów nawyk samobiczowania w obliczu bolesnych strat lub krzywd wpajają dzieciom dorośli. Przy odrobinie wspaniałomyślności można wytłumaczyć mechanizm, jakim owi dorośli mogli się kierować. Wcale nie musieli być bezdusznymi treserami. Sami często podkreślali, że zawstydzają cię i obwiniają „dla twojego dobra”. Nie tylko tak mówili, oni naprawdę w to wierzyli. Podejrzewam, a nawet wiem to na pewno, że niektórzy po prostu nie umieją inaczej wychowywać dzieci. Może dlatego, że z nimi też tak postępowano? Faktycznie, dawniej tak było, i niestety wciąż jeszcze gdzieniegdzie tak jest. Współczesna pedagogika, czerpiąca obficie z dorobku naukowego, opiera swoją metodę wychowawczą na teorii pozytywnych wzmocnień. Sformułował ją Burrhus F. Skinner, amerykański psycholog, który zajmował się analizą wpływu na zachowania ludzkie. Jego teoria wzmocnienia pozytywnego opiera się na empirycznie sprawdzalnym zjawisku, ludzie łatwiej i chętniej oduczają się niepożądanych lub niewłaściwych zachowań, gdy krytykę poprzedza podkreślenie pozytywnych cech i czynów delikwenta. Skuteczniej nauczysz dziecko porządku, gdy powiesz: „Podoba mi się, że już umiesz sam spakować plecak do szkoły, na pewno też potrafisz zebrać te zabawki z podłogi”. Według tej prostej skinnerowskiej zasady w biznesie motywuje się dzisiaj pracowników do wyższej wydajności i poprawy wskaźników produkcyjnych. To proste: najpierw doceń człowieka za coś, a potem wskaż, co ma zmienić. (A wszystko dlatego, że bardziej lubimy czuć się dobrze niż niedobrze, gdy więc ktoś sprawi, że poczujemy się dobrze, to posłuchamy go chętniej...).

      Natomiast uwewnętrznione poczucie winy i wstydu wskutek częstego karcenia i powtarzania negatywnych uwag od najmłodszych lat utrudnia ludziom, niekiedy przez całe życie, akceptację zarówno siebie ze wszystkimi niedoskonałościami, jak i doznawanych strat oraz porażek. A znaczą one przecież drogę życiową każdego człowieka. Jak bardzo się nie mylę i nie przesadzam z tą zimną tresurą aplikowaną dzieciom przez dorosłych, przekonała mnie niedawna lektura książki Moniki Sławeckiej pt. Balet, który niszczy. Książka zawiera ponad dwadzieścia rozmów o okrutnym traktowaniu uczennic i uczniów przez nauczycielki i nauczycieli tańca w kilku szkołach baletowych. Traktowanie to można streścić jednym zdaniem: „Jesteście beznadziejni, do niczego się nie nadajecie” (z rozmowy z tancerzem „Jagu”), lub podsumować w paru zdaniach: „Budziłam się rano z niepokojem, co się dzisiaj wydarzy, z jakimi opiniami się spotkam. Byłam już tym wszystkim bardzo zmęczona. Zaczęłam myśleć o przyszłości; wspólnie z rodzicami postanowiliśmy, że powinnam odejść. [...] Ze szkoły baletowej pozostał mi perfekcjonizm i to mnie wyniszcza, bo nawet gdy dostaję dobre oceny czy ktoś mnie komplementuje, wciąż czuję, że to za mało, że mogę więcej. Nigdy nie jestem z siebie zadowolona – z tego, jak wyglądam, co robię”[4].

      Niektórym rzeczywiście przydarza się życie wyjątkowo okrutne. Godząc się z tym, trzeba jednak szukać СКАЧАТЬ