Название: Władcy czasu
Автор: Eva Garcia Saenz de Urturi
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Исторические детективы
Серия: Trylogia Białego Miasta
isbn: 978-83-287-1332-1
isbn:
Nie było go dłuższą chwilę. Zeskoczyłem z konia, rozprostowałem zdrętwiałe członki. Czyżby już padał śnieg? Klimat Victorii był surowy i tacyż byli jej mężowie i niewiasty: pancerz zamiast skóry.
Za żadnym miejscem nie tęskniłem tak bardzo.
A co z Onnecą? Może już śpi?
Przyjdzie poczekać jeszcze trochę, pomyślałem. Cierpliwości, Diago. Na pewno się doczekasz.
Wykonałem powierzone zadanie, więc nadszedł wreszcie czas, aby żyć.
Chłopak wrócił po chwili.
– Donna Lyra mówi, żebym otworzył bramę. Uważa, że wasza miłość żyje, senior. Czeka na was na patio przed waszą kuźnią.
Zostawiłem za sobą otwartą przestrzeń, odwróciłem się, żeby jeszcze raz spojrzeć na ciche i spokojne włości.
– Yñigo – zwróciłem się do chłopaka – jeśli dziś w nocy albo o świcie ktoś będzie chciał wejść do grodu, nie otwierajcie bram. I uprzedźcie też wartowników przy Bramie Południowej i Bramie Armería.
Młodzieniec pokiwał głową i poszedł ostrzec strażników pełniących wartę przy innych bramach Villa de Suso. Objechałem cmentarz i skręciłem ku domowi rodzinnemu przy ulicy Astería.
Nasza kuźnia wciąż dumnie stała na miejscu. Dwieście lat wcześniej padła ofiarą płomieni podczas najazdu Saracenów, którzy zmienili ją w dymiące zgliszcza. Moja rodzina odbudowała ją, zastąpiwszy drewno kamieniem, więc konstrukcja stała się lepsza, mocniejsza, i pracowaliśmy dalej.
Moja rodzina zawsze dawała sobie radę, nawet w trudnych czasach.
Zbudowaliśmy pierwsze mury na tyłach naszego domu, dziewięćdziesięciu sąsiadów pomagało nam przez całe dziesięć lat. Wioska się zaludniła, na czwartkowy targ przed naszą kuźnią tłumnie ciągnęli kupcy, wieśniacy i służba z czterech stron świata. Potem wybudowano kościół Najświętszej Marii Panny, również przytulony do muru.
Po hejnale obwieszczającym zamknięcie bram w grodzie panowała cisza. Czarne niebo wirowało białymi piórkami, płatkami łagodnego śniegu, który nie zamarzał jeszcze na dachach. Wszedłem na patio za kuźnią w poszukiwaniu siostry.
Zobaczyłem ją z daleka, liczne pochodnie pozatykane na kolumnach rzucały słabe światło na podwórze. Lyra często ćwiczyła się w sztuce fechtunku, mistrzostwem w posługiwaniu się swoim skramsaksem o zakrzywionej klindze starała się skompensować nikły wzrost i posturę. Tej nocy jednak rzucała toporkami, jak ludy nordyckie. Zwróciłem uwagę na ten szczegół, czy to możliwe, że mój wspaniały Gunnarr…?
Poczułem, jak bardzo się za nią stęskniłem przez te dwa lata. Podszedłem i objąłem ją z tyłu z całej siły.
– Moja kochana siostro, jak bardzo mi cię brakowało – powiedziałem.
Nie spodziewałem się tego, co nastąpiło później. Walenia dziobem, szarpania szponów wydzierających mi włosy z głowy, furii stworzenia, które zjawiło się nie wiadomo skąd. A właściwie wiadomo: sfrunęło z dachu.
– Munio, przestań, błagam, sprowadzisz na mnie nieszczęście! – krzyknął obcy głos.
Kobieta, którą przytuliłem, nie była Lyrą, zmyliły mnie jej niski wzrost i drobna budowa. Nie zobaczyłem nic więcej, bo starałem się z całych sił, żeby ten piekielny ptak nie wydłubał mi oczu.
Gwizdnęła jak urwis i wyciągnęła rękę. Wielka biała sowa usiadła na niej, postraszywszy mnie na koniec ostrym krzykiem.
– Przepraszam, panie – sumitowała się dziewczyna.
Jeśli była panną, nie pochodziła z wioski, gdyż u nas kobiety niezamężne nosiły krótkie włosy z dłuższymi pasmami tylko przy uszach. Nie miała też czepca jak mężatki. Jej pszeniczne włosy sięgały do ramion, co nieczęsto zdarzało się w naszych stronach.
– Munio wychował się ze mną, odkąd przyszliśmy na świat, i jest we mnie zakochany. To zdarza się niektórym udomowionym ptakom. Uważa mnie za swoją żonę i nie pozwala zbliżyć się do mnie żadnemu mężczyźnie – wyjaśniła.
– Jak się nazywasz, pani?
– Alix, jestem kowalką.
– Kowalką? Kiedy wyjeżdżałem, mistrzem kowalskim był Angevín de Salcedo.
– Mój świętej pamięci ojciec. Moi starsi bracia też pomarli na skrofuły, ostatnie lata spędziłam w klasztorze, dokąd posłał mnie ojciec, chociaż całym sercem kocham kowalstwo, a w moich żyłach płynie roztopione żelazo.
– Więc jesteś pani zakonnicą wojowniczką? – Uśmiechnąłem się, widząc, jak chwyta topór.
– Byłam nowicjuszką, ale ktoś musiał bronić klasztoru przed złoczyńcami udającymi pielgrzymów na Szlaku Jakubowym.
– Ja ją przywiozłem, drogi kuzynie. Lyra prosiła mnie o to, kiedy została sama i chciała zająć się kuźnią – odezwał się jakiś głos w ciemności.
– Gunnarr?! To naprawdę ty? Myślałem, że przewozisz pielgrzymów na Szlaku Świętego Jakuba z angielskich portów.
Podbiegłem, żeby go uściskać.
Olbrzym z białymi brwiami wyszedł z mroku, śmiejąc się. Podniósł mnie, jakbym był wróbelkiem, chociaż na dworach, które odwiedziłem, przewyższałem prawie wszystkich o dwie głowy. Gunnarr Kolbrunson należał do pochodzącej z duńskich ziem gałęzi naszego rodu, ale wielu w Victorii sądziło, że jest potomkiem gigantów zaludniających niegdyś nasze ojczyste góry.
– Wiedziałem, że żyjesz. Jak miałbyś umrzeć ty, który przeżyjesz nas wszystkich? – szepnął mi na ucho, a w jego głosie wyczułem wzruszenie.
– Kto rozpuścił pogłoskę, że nie żyję? – zapytałem już po raz drugi tej nocy.
– O to musisz zapytać swojego brata. Tak naprawdę przybyłem do Victorii na zaślubiny Nagorna. Już są po przysiędze, Diago. Nagorno już wniósł wiano – powiedział ponurym tonem, jakby składał mi kondolencje. – Teraz trwają pokładziny. Nagorno i ojciec panny młodej zażądali świadków na próbie dziewictwa. Lyra odmówiła, ja też nie poszedłem przez wzgląd na ciebie. I nie chcę też, żeby przez całą noc bolały mnie klejnoty. Ty zdecyduj, zaczęli jakiś czas temu.
Moja siostra wyszła z twarzą poplamioną sadzą. Miała na sobie ten sam kowalski fartuch, co w dniu, w którym się rozstaliśmy. Od tamtej pory wiele razy tęskniłem za naszymi wspólnymi wieczorami w ciszy przy kominku.
– Tak jest, bracie. Ja nie idę – oświadczyła Lyra z zatroskaną miną.
Zląkłem się najgorszego, czegoś, czego nigdy sobie nie wyobrażałem, czegoś zupełnie przeciwnego niż to, co СКАЧАТЬ