Название: Władcy czasu
Автор: Eva Garcia Saenz de Urturi
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Исторические детективы
Серия: Trylogia Białego Miasta
isbn: 978-83-287-1332-1
isbn:
– O czym ty mówisz? Żeby pozwolić rodom sprawującym władzę w sąsiednich wioskach pobierać opłaty w grodzie? Jakim prawem?
– Sam wiesz, że nie podobają im się prawa nadane przez króla Sancha. Wieśniacy z Avendaño przenoszą się do Nowej Victorii, a wioska się wyludnia. Podobnie dzieje się w Adurzie, Arechavalecie i Olárizu. Seniorowie chcieliby wystąpić zbrojnie przeciw nam. Ci z Avendaño zaatakowali nas już dwa razy. Spalili dachy dwóch domów przy ulicy Ferrería i żuraw przy ulicy Anglesa, nieopodal pieca chlebowego. Czemu nie potrafisz spojrzeć w przyszłość? Przekazując kontrolę nad bramami rodom, które o to proszą, zmienimy ich w przyjaciół.
– Nie, jeśli będą uciskać innych, Onneco. Co mówią przekupki?
Przekupki dbały o zaopatrzenie w mieście jak dobra gospodyni dba o swoją spiżarnię. Jeśli brakowało solonych ryb na Wielki Post albo żniwa były marne, sprowadzały ryby, zamawiały ziarno z wybrzeży Bałtyku, żeby nikt nie przymierał głodem. Podobnie z oliwą, świecami, sardynkami… Rada grodu miała pieczę nad cenami i nakładała kary, jeśli zaniedbały zaopatrzenia. Onneca zaś zaglądała do domów i na stragany i rozmawiała z kobietami ze wszystkich cechów. Docierała do nich wszystkich: do tych milczących i do plotkarek, do tych sprytnych i prostodusznych, do gadatliwych i wesołkowatych, i tych melancholijnych. Siadały przy kominku i wspólnymi siłami tkały tę sieć, która utrzymywała jedność Nowej Victorii. Onneca wiedziała dobrze, kto pije, kto chodzi na dziwki, kto się kompromituje, która chciała odbić innej męża, chociaż było to karane grzywną pięćdziesięciu solidów. Znała pracowite niewiasty i próżniaków mieszkających w tym ulu zaułków i uliczek, bram i podwójnych murów.
– Jeśli nadal będą zarabiać, nie poskarżą się.
– Co innego słyszałem, Onneco. Dlaczego skazano Joanę Balmasedę na wygnanie?
– Popełniła oszustwo, handlując świecami.
– O tym wiem, ale czemu się tego dopuściła? Miała dwoje małych dzieci, była wdową. Czemu zaryzykowała, skoro mogła stracić wszystko? Nie są chyba tak zadowolone, jak twierdzisz. Nie podoba mi się to wszystko, Onneco. Nie podoba mi się to, na co pozwala Nagorno, twój ojciec też się z tym nie zgadzał, wyznał mi to w dniu swojej śmierci.
– Ojca już nie ma. I póki mój brat nie wróci z ziem niewiernych, ja jestem głową rodu Maestu. Podejrzewam, że zechcesz odzyskać swój tytuł i Nagorno nie będzie już dłużej hrabią Velą.
– Tak jest. Jutro skryba sporządzi dokumenty, powołam na świadków burmistrza, namiestnika i urzędnika sądowego.
– Więc byłam hrabiną Velą zaledwie parę dni – westchnęła.
– Za to od wczoraj Nagorno jest hrabią de Maestu.
– Jeszcze i to – powiedziała.
– Jeszcze i to.
Tak zwykliśmy kończyć kiedyś nasz kłótnie. Oboje uparci.
– Nasz potomek będzie z rodu Maestu i z rodu Vela. A jeśli ty nie będziesz miał dzieci, kto wie, może zostanie przyszłym hrabią Velą?
Nie miałem już ochoty ciągnąć tej rozmowy. Chyba dwa lata nieobecności to zbyt długo. A może jeden Nagorno to zbyt wiele.
Wyszliśmy z młyna. Powiew lodowatego wiatru niosącego drobniutki grad uderzył nas w twarz. Usłyszeliśmy rżenie konia i odwróciliśmy się. Mój brat Nagorno patrzył na nas, stojąc nieopodal. Nie był sam. Towarzyszył mu cudowny wierzchowiec, najpiękniejsza klacz, jaką dotychczas widziałem. Czyste złoto, równie złote jak oczy Onneki.
– Zaczęło padać, więc musieliśmy poszukać schronienia – skłamała Onneca.
– Wiem – odparł mój brat ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nie widział nas – szepnęła mi dyskretnie na ucho. – Nie wie, co robiliśmy.
To Nagorno, droga Onneco. Uwierz mi, chciałem jej powiedzieć. Wie lepiej niż ty i ja, co właśnie zrobiliśmy.
10
WIEŻA NOGRARO
UNAI
Wrzesień 2019
– Co się stało twojej matce? – zapytałem zdenerwowany, wychodząc na korytarz.
– Spadła ze schodów na naszej klatce schodowej. Schodziła, żeby zostawić Debę z Germanem. Jest na stole operacyjnym, chyba złamała sobie biodro.
– Już tam jadę.
– Gdzie teraz jesteś? – zapytała.
Opowiedziałem jej o naszej wizycie w Malatramie i o wieży Nograro.
– Skończ spokojnie rozmowę, a potem przyjedź. Deba jest z twoim bratem, a dziadek jedzie z Villaverde, będzie na miejscu przed tobą. Ja pędzę do szpitala, ale operacja potrwa co najmniej trzy godziny. Odbierz Debę, kiedy przyjedziesz do Vitorii. Będziemy w kontakcie, powiadomię cię, jeśli dowiem się czegoś nowego. Tu na razie nie pomożesz.
– Dobrze, skończę tutaj i jedziemy. Estíbaliz też na pewno będzie chciała odwiedzić twoją mamę.
– Wiem, zobaczymy się wkrótce.
– Nie martw się o nią. Jest silna, będziemy na nią chuchać i dmuchać.
Wróciłem do sali i korzystając z tego, że miałem w ręku telefon, dyskretnie zrobiłem zdjęcie Ramira Alvara. Pan wieży otwierał okna. Poczułem powiew świeżego powietrza. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzało zimno, Esti natomiast zapięła pod szyję swoją wojskową kurtkę.
Ramiro Alvar usiadł na fotelu z białej skóry za ogromnym biurkiem i obserwował nas wzrokiem, w którym malowała się wesołość.
– A po cóż potomek Lopezów de Ayala przybywa do domostwa Nograrów?
– Jako inspektor Wydziału Kryminalnego komisariatu w Vitorii. Chcielibyśmy z panem porozmawiać i zadać kilka pytań. To inspektor Estíbaliz Ruiz de Gauna…
– Ruiz de Gauna, doprawdy to się robi coraz bardziej interesujące. Wiedziała pani, że Aestibalis to łacińskie słowo? Oznaczało wiejskie posiadłości, do których wyjeżdżało się na lato.
– Nie miałam pojęcia – przyznała.
Chyba rozbawiła go ta odpowiedź, bo zawiesił wzrok na Esti, jakby była jakąś kunsztowną rzeźbą.
– A więc co państwa tu sprowadza? Nie przychodzi mi do głowy miejsce bardziej absurdalne dla stróżów porządku. Tu nic się nie dzieje. Nigdy. Jestem tylko ja i ta dziewczyna przysłana przez rajcę.
– Zatrudniona przez urząd gminy, chciał pan СКАЧАТЬ