Wygrane marzenia. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wygrane marzenia - Diana Palmer страница 8

Название: Wygrane marzenia

Автор: Diana Palmer

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия: Wyoming Men

isbn: 978-83-276-4691-0

isbn:

СКАЧАТЬ po niej wzrokiem, jakby ją badał wszędobylskimi dłońmi. Jej dżinsy przylegały we wszystkich właściwych miejscach. Miały klasyczny fason, ale nie maskowały kształtnej figury. Podobnie jak jej zielony sweter, który wręcz uwydatniał jędrne drobne piersi. To, jak zareagował na ich widok, wprawiło go w zakłopotanie.

      – Janey wróciła ze szkoły – oświadczył, szybko się odwracając. – Chce jechać na lodowisko.

      – Tak, panie Torrance.

      Wyszła za nim zażenowana, że straciła poczucie czasu. Szef był niecierpliwym człowiekiem. Miała nadzieję, że kiedyś do tego przywyknie. Przypominał jej dawnego trenera, którego ona i Paul zatrudnili przed kilkoma laty. Uchodził za najlepszego z najlepszych, ale okazał się apodyktycznym furiatem. Gnębił ich niemiłosiernie, stresował i beształ za każdy błąd, który był tego efektem. Znosili jego obelgi przez prawie dwa lata, bo bali się go zwolnić i szukać następcy. Wreszcie przez inny duet łyżwiarski poznali duńskiego trenera, który sprawiał wrażenie miłego, a przede wszystkim nie wrzeszczał, i namówili go, żeby zaczął ich trenować. To dzięki jego pomocy i choreografii zdobyli złoto na mistrzostwach świata. Karina pamiętała, ile nerwów ich kosztowało, żeby powiedzieć swojemu dręczycielowi, że odchodzą. Był wściekły, kiedy się dowiedział, miotał jeszcze gorsze przekleństwa i obelżywe słowa. To było ciężkie rozstanie. Ale musieli to zrobić; nie mogli rozpocząć współpracy z nowym trenerem, dopóki go o tym nie poinformowali. Takie były zasady.

      To doświadczenie pozostawiło po sobie trwałe blizny, a Torrance niewiele się różnił od tamtego człowieka. Był tak samo nerwowy, tak samo… warkliwy. Tak, to dobre słowo!

      – Warkliwy – wymamrotała pod nosem, maszerując na zimnym wietrze ku werandzie.

      Torrance odwrócił się i zmierzył ją wzrokiem spod ronda kapelusza.

      – Warkliwy?

      Zaczerwieniła się.

      – Tak sobie tylko… głośno myślę – wydukała.

      – Warkliwy. – Prychnął, odwrócił się i podszedł do drzwi. – Gdzie masz płaszcz? – spytał.

      – Nie lubię płaszczy – odpowiedziała. – Zimno mi nie przeszkadza.

      Obrzucił ją wzrokiem. Przypominała figurę wyrzeźbioną w lodzie. Posągowa, pełna wdzięku i tajemnic. Ta elegancja – tak, to dobre słowo! – wydawała się wrodzona, zupełnie jakby w jej żyłach płynęła królewska krew. Była niczym lodowa księżniczka, spokojna i niezłomna. Dziwne, że tak ją postrzegał. W dodatku nie przestawała się rumienić. Ile mówiła, że ma lat? Dwadzieścia trzy? Czy to możliwe, żeby w tym wieku była jeszcze niewinna?

      Nie wiedział, skąd te myśli. W końcu był zaręczony, a jego narzeczona, z pozoru chłodna i oficjalna, była ognistą kobietą. Nie powinien tak patrzeć na inną.

      Ta dziwna fascynacja jej osobą tylko go rozzłościła.

      – Lodowisko znajduje się tuż za miastem. Jest otwarte do dwudziestej pierwszej, więc zaraz potem wracajcie do domu – poinstruował Karinę. – Masz komórkę?

      – Tak, proszę pana.

      – Naładowaną? – spytał z błyskiem w oku.

      Jakby zgadł… Karina ponownie oblała się rumieńcem.

      – W samochodzie mam ładowarkę.

      – To zrób z niej użytek – warknął. – Mam nadzieję, że w tej samobieżnej trumnie, którą nazywasz autem, masz jakieś koce, łopatę i wodę.

      Odetchnęła głęboko, nim odparła:

      – Nie, ale będę mieć.

      – Billy Joe cię zaopatrzy. Jeśli utkniesz w śniegu, a tu, wiadomo, sypie już w październiku, to zadzwoń na ranczo i ktoś po ciebie przyjedzie. Tylko naładuj tę komórkę – przypomniał i spojrzał na zegarek. To był rolex. Karina od razu rozpoznała markę. – Muszę jechać po Lindy i na lotnisko. Mamy spotkania w Los Angeles. Opiekuj się moją córką.

      – Ma się rozumieć.

      Mruknął coś ochryple i wszedł do domu.

      – Cześć, tato! – wykrzyknęła Janey i go uściskała. – Znowu wyjeżdżasz? – spytała ze smutnym westchnieniem.

      – Jeśli nie będę pracował, nie będziemy mieli co jeść – zauważył. – No i kto nakarmi Billy’ego Joe? Bez niego Dietrich nam zdziczeje i pożre nas wszystkich we śnie.

      Janey parsknęła śmiechem.

      – Nie zrobiłby tego. Prawda, słodziaku? – zwróciła się do psa, który prawie nigdy jej nie odstępował.

      – Bądź miła dla jak-jej-tam – rzucił, spoglądając na Karinę, żeby wiedziała, że nie jest dla niego na tyle ważna, by zapamiętał jej imię.

      Owszem, zrozumiała aluzję. Była zwykłym meblem.

      – Bezpiecznej podróży! – powiedziała z szerokim uśmiechem.

      – Tak tylko mówisz, a po cichu pewnie mi życzysz, żebym się potknął o moje wielkie stopy i wylądował twarzą w błocie – odparł uszczypliwie. – Ale nie licz na to. Do zobaczenia. Pewnie jakoś w przyszłym tygodniu. Lindy chce się jeszcze załapać na show w nowym nocnym klubie w LA.

      – Pa, tato!

      Uśmiechnął się do córki, a potem z narzuconą sobie obojętnością spojrzał na Karinę i wyszedł.

      – Jedziemy na lodowisko? – spytała z ekscytacją Janey, gdy ojciec zniknął za drzwiami. – Nie mogę się już doczekać!

      – Wspominałaś wcześniej, że jeszcze nie masz trenera, tak? – spytała w roztargnieniu Karina.

      – To prawda – potwierdziła z westchnieniem. – Ale Lindy czasami mnie uczy. – Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie.

      Karina odwróciła się do dziewczynki i posłała jej uśmiech.

      – Potrzebujesz trenera, który pomoże ci opanować podstawy. Czy Lindy nauczyła cię podstawowych elementów? Jazdy na wewnętrznej i zewnętrznej krawędzi, chassé, toe-loopów…? – Urwała, bo Janey patrzyła na nią, jakby mówiła po chińsku. – Nic a nic?

      Janey wykrzywiła twarz.

      – Każe mi robić ósemki na lodzie. O co chodzi z tą wewnętrzną i zewnętrzną krawędzią?

      O rany! – pomyślała Karina.

      Lindy uczyła Janey starych, obowiązkowych figur. Nie było w tym nic złego, ale do niczego się nie przydadzą, gdyby Janey zaczęła startować w zawodach, nawet takich, które organizowano dla dzieci posiadających zaledwie elementarne umiejętności. Może Lindy, podobnie jak ojciec Janey, uważała, że dla niej to tylko zabawa i sytuacja nie jest na tyle poważna, żeby trzeba było angażować СКАЧАТЬ