Wygrane marzenia. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wygrane marzenia - Diana Palmer страница 7

Название: Wygrane marzenia

Автор: Diana Palmer

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия: Wyoming Men

isbn: 978-83-276-4691-0

isbn:

СКАЧАТЬ A ty to kto? – chciała wiedzieć nieznajoma.

      Karina zawahała się, ale skoro kobieta weszła ot tak, jak do siebie, to pewnie nie była nikim obcym.

      – Nazywam się Karina Carter – odparła. – Pan Torrance zatrudnił mnie do opieki nad córką.

      – Ach, ty jesteś tą nową nianią.

      Karina rozciągnęła usta w uśmiechu.

      – Zgadza się.

      – Ja jestem Lindy Blair – przedstawiła się.

      – Aaa, narzeczona pana Torrance’a – powiedziała Karina, kiedy dotarło do niej, z kim rozmawia. – Miło mi poznać.

      Lindy Blair wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, mierząc ją wzrokiem. Wreszcie złagodniała na twarzy, jakby uznała, że nowa pracownica w niczym jej nie zagraża.

      – Micah miał dziś ze mną lecieć do Los Angeles na spotkanie biznesowe.

      Karina nie wiedziała, co powiedzieć, więc tylko skinęła głową.

      – Pójdę go poszukać – stwierdziła Lindy. – Pewnie siedzi w oborze z tym cuchnącym bydłem. – Skrzywiła się. – Ma tyle pieniędzy, a pomaga wyciągać rodzące się cielaki. Do czego to doszło…

      Wyszła, nadal mamrocząc.

      Zatem to jest jego narzeczona, pomyślała Karina.

      Sprawiała wrażenie inteligentnej i wyglądała jak bizneswoman. Karina właśnie tak wyobrażała sobie przyszłą żonę bogacza. Lindy była też bardzo ładna i miała zgrabną figurę. Zdawało się jednak, że Janey za nią nie przepada. Może dla dzieci była mniej przyjemna niż dla niej. To oczywiste, że nie zachwyciła jej obecność drugiej kobiety w domu, ale chyba nie widziała w niej zagrożenia.

      Dobre sobie, pomyślała w duchu.

      Torrance, owszem, był przystojny, ale nic nie wiedziała o mężczyznach i nie po to tu przyjechała. Miała się zająć Janey i obmyślić jakiś plan na przyszłość, gdy już wyleczy kostkę.

      Na ranczu było cielę, wymagające specjalnej opieki. Karina odkryła je już w pierwszym tygodniu pracy. Brygadzista Danny jakiś tam okazał się bardzo pomocny, kiedy spytała, czy może jej pokazać, co jeszcze trzymają w stodole oprócz ciężkiego sprzętu, którym rozwozili paszę i objeżdżali pastwiska.

      – Tego używamy do transportu tych wielkich bel siana – wyjaśnił, pokazując palcem w dal. – A tym – wskazał dziwacznego pikapa – zaganiamy bydło albo szukamy zwierząt, które odłączyły się od stada.

      – Myślałam, że ranczerzy zatrudniają w tym celu kowbojów, którzy jeżdżą konno.

      – To prawda, ale stosujemy też inne metody. – Zaśmiał się. – Jeśli chodzi o szefa, to i tak nie do końca jego bajka. W pierwszej kolejności jest biznesmenem i nafciarzem, a ranczo dostał w spadku. Trochę to trwało, ale w końcu je pokochał. Tęskni za wielkim miastem, to widać. Mieszkał tam aż do śmierci ojca, który zostawił mu ten majątek. Zamierzał to wszystko sprzedać, ale wystosowano delegację.

      – Delegację?

      – Wszyscy kowboje, brygadziści, weterynarz, kowal, a nawet okoliczni mieszkańcy zebrali się i przyszli błagać, żeby ranczo zostało w rodzinie. Wokół niego ukształtowała się nasza społeczność. To nasze główne źródło utrzymania, a na tym odludziu trudno o dobrze płatną pracę. Dzięki ranczu mamy co włożyć do garnka. Gdy szef to zrozumiał, wycofał ofertę, i od tamtej pory tu mieszka. To było dziesięć lat temu. Można powiedzieć, że zdążył się zadomowić – stwierdził, lecz zaraz się skrzywił. – Ale teraz przymierza się do ślubu z tą rozrzutną blondyną. Pewnie w rok doprowadzi go do ruiny. Jej ostatni mąż wylądował na jakiejś karaibskiej wyspie i oprowadza turystów, bo po rozwodzie ona dostała wszystko. Miała naprawdę dobrego prawnika – dodał ze śmiechem.

      – Sprawia wrażenie przyjaznej – wydukała Karina.

      – Tak jak kobra… z daleka – zripostował z krzywą miną. – Nie powtarzaj nikomu, że tak powiedziałem. Rozumiesz, tuż przed zimą trudno o nową pracę.

      – Nie wydam cię. Jedziemy na jednym wózku. Też byłoby mi trudno coś znaleźć.

      – Nie przeszkadza ci to odosobnienie? – spytał, prowadząc Karinę utwardzonym przejściem przez część służącą za oborę.

      – Wcale – skłamała. – Ładnie tu – dodała, mijając kilka niewielkich boksów.

      Ona również tęskniła za światłami wielkiego miasta, tylko że te, które miała na myśli, biły z reflektorów na wielkich lodowych arenach w różnych zakątkach świata. Bardzo jej tego brakowało. Tych świateł, tych braw i tej muzyki… Och, ta muzyka!

      – Mamy młodego byczka – przerwał jej rozmyślania. – Został porzucony przez mamę. Trzymamy go tutaj i karmimy butelką, dopóki nie będzie gotowy na wybieg.

      – Och, jest przeuroczy! – wykrzyknęła Karina. Miał czarno-białą sierść i wielkie ślepia, którymi się w nią wpatrywał. – Mogę go pogłaskać?

      – Pewnie. Jest już oswojony i potulny.

      – Jak ma na imię? – Spojrzała na niego z figlarnym uśmieszkiem.

      – Clarence. – Lekko się zaczerwienił i odchrząknął. – Nie mów szefowi. Nie cierpi, gdy nadajemy imiona bydłu mięsnemu.

      – Bydło mięsne, aj. – Skrzywiła się.

      – Możemy wystosować delegację – zasugerował, a Karina wybuchnęła śmiechem.

      Usiadła na sianie obok malucha i pogładziła go ręką po łbie. Cielak położył jej głowę na kolanach, rozkoszując się czułym dotykiem.

      Tymczasem Micah Torrance wrócił do domu i zdziwił się, nie mogąc znaleźć nowej pracownicy. Burt, jego kucharz i złota rączka, który przyjechał niedawno z zakupami, widział, jak Karina idzie za dom. Zaśmiał się i wskazał szefowi stodołę. Danny właśnie stamtąd wracał.

      – Widziałeś nianię? – spytał go Micah.

      – Tak. Jest w stodole z Clarence’em. – Urwał i przygryzł wargę na widok rozbawionej miny szefa.

      – Z Clarence’em. Na litość boską, nie prowadzimy tu minizoo – rzucił krótko.

      – Wiem, proszę pana.

      – Clarence – prychnął Micah.

      Minął Danny’ego, który ewakuował się do swojego wozu, i ruszył w stronę stodoły. Wszedł do środka i stąpając bezszelestnie po ceglanej ścieżce, dotarł do ostatniego boksu. Karina siedziała na sianie i głaskała małego byczka po łbie, obsypując go czułościami.

      Z jakiegoś powodu СКАЧАТЬ