Opowiadania kołymskie. Варлам Шаламов
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Opowiadania kołymskie - Варлам Шаламов страница 56

Название: Opowiadania kołymskie

Автор: Варлам Шаламов

Издательство: PDW

Жанр: Документальная литература

Серия: Historia

isbn: 9788381887113

isbn:

СКАЧАТЬ o rzecz błahą – aby zamiast cho­rego „fra­jera”, wycień­czo­nego pracą ponad siły, bez­sen­no­ścią i biciem, poło­żyć do szpi­tal­nego łóżka roz­ro­śnię­tego pede­ra­stę, mor­dercę i wymu­si­ciela. Poło­żyć i trzy­mać go w tym łóżku, dopóki sam łaska­wie nie zgo­dzi się wypi­sać.

      Cho­dzi wła­ści­wie o nie­wiele: aby regu­lar­nie zwal­niać błat­nia­ków od pracy, by mogli „potrzy­mać króla za brodę”.

      Aby posy­łać ich ze skie­ro­wa­niami do innych szpi­tali, jeśli tego im trzeba dla „wyż­szych” błat­niac­kich celów.

      Aby kryć symu­lu­ją­cych – a wszy­scy oni to symu­lanci i kre­ato­rzy cho­rób, z ich wiecz­nymi „mostyr­kami” wrzo­dów wyho­do­wa­nych na gole­niach i bio­drach, z lek­kimi, ale robią­cymi wra­że­nie, czę­stymi ranami brzu­cha i temu podob­nymi.

      Aby czę­sto­wać błat­nia­ków „pro­szecz­kami”, „kode­inką”, „kofe­inką”, wydzie­la­jąc cały apteczny zapas nar­ko­ty­ków i roz­two­rów spi­ry­tu­so­wych na uży­tek „dobro­czyń­ców”.

      Przez sze­reg lat przyj­mo­wa­łem etapy w wiel­kim łagro­wym szpi­talu. Sto pro­cent symu­lan­tów, któ­rzy przy­by­wali na pod­sta­wie skie­ro­wań lekar­skich, to byli zło­dzieje. Albo prze­ku­py­wali, albo zastra­szali swo­jego leka­rza i ten pro­du­ko­wał fał­szywy doku­ment medyczny.

      Bywało czę­sto i tak, że miej­scowy lekarz lub naczel­nik łagru, chcąc pozbyć się dokucz­li­wego, a przy tym nie­bez­piecz­nego ele­mentu ze swo­jego „gospo­dar­stwa”, wysy­łał błat­nia­ków do szpi­tala w nadziei, że jeśli nawet nie znikną, to „gospo­dar­stwo” tro­chę odpocz­nie.

      Jeżeli lekarz był prze­kupny – to źle, to bar­dzo źle. Nato­miast jeżeli był zastra­szony, można mu było wyba­czyć, bo pogróżki błat­nia­ków to wcale nie puste słowa. Do ambu­la­to­rium kopalni „Spo­kojna”, gdzie było wielu błat­nia­ków, odde­le­go­wano mło­dego leka­rza, a co naj­waż­niej­sze – mło­dego sta­żem aresz­tanta Suro­wego, który nie­dawno ukoń­czył Moskiew­ski Insty­tut Medyczny. Kole­dzy odra­dzali mu. Można było odmó­wić i pójść na „roboty ogólne”, nie podej­mu­jąc się jaw­nie nie­bez­piecz­nej pracy. Lecz Surowy tra­fił do szpi­tala wła­śnie z robót ogól­nych i oba­wia­jąc się powrotu, zgo­dził się poje­chać do kopalni, aby pra­co­wać w swoim zawo­dzie. Kie­row­nic­two dało mu instruk­cje, ale nie pora­dziło, jaką ma przy­jąć postawę. Tyle że kate­go­rycz­nie zabro­niło mu skie­ro­wy­wać do szpi­tala zdro­wych zło­dziei. Po upły­wie mie­siąca został zabity w trak­cie przyj­mo­wa­nia cho­rych – na jego ciele nali­czono pięć­dzie­siąt dwie rany zadane nożem.

      W kobie­cej zonie innej kopalni star­sza już lekarka o nazwi­sku Szi­cel została zarą­bana topo­rem przez wła­sną sani­ta­riuszkę, błat­niaczkę „Kru­szynkę”, która wyko­nała wyrok błat­nia­ków.

      Tak w prak­tyce wyglą­dał ,,Czer­wony krzyż” w tych przy­pad­kach, gdy leka­rze nie byli ugo­dowi i nie brali łapó­wek.

      Naiwni medycy szu­kali wyja­śnie­nia sprzecz­no­ści u ide­olo­gów błat­niac­kiego świata. Jeden z takich filo­zo­fów-przy­wód­ców leżał w tym cza­sie w szpi­talu na oddziale chi­rur­gicz­nym. Dwa mie­siące wcze­śniej, znaj­du­jąc się w „izo­la­to­rze” i pra­gnąc stam­tąd wyjść, zasto­so­wał zwy­kły i pewny, ale nie­zu­peł­nie bez­pieczny spo­sób: nasy­pał sobie do oczu proszku z ołówka che­micz­nego. Tak się zło­żyło, że pomoc lekar­ska przy­szła z opóź­nie­niem i błat­niak oślepł; leżał w szpi­talu jako inwa­lida, przy­go­to­wu­jąc się do wyjazdu na „kon­ty­nent”. Ale podob­nie jak ów słynny sir Wil­liams z Rocam­bole, mimo śle­poty uczest­ni­czył w opra­co­wy­wa­niu pla­nów prze­stępstw, a już w „sądach hono­ro­wych” był wprost nie­pod­wa­żal­nym auto­ry­te­tem. Na pyta­nie leka­rza o „Czer­wony krzyż” i zabój­stwa leka­rzy doko­ny­wane przez zło­dziei w kopal­niach „sir Wil­liams” odpo­wie­dział, zmięk­cza­jąc samo­gło­ski po dźwię­kach syczą­cych, jak czy­nią to błat­niacy:

      – W życiu mogą się zda­rzyć różne sytu­acje, w któ­rych prawo nie znaj­duje zasto­so­wa­nia.

      Ten „sir Wil­liams” był dia­lek­ty­kiem.

      Dosto­jew­ski we Wspo­mnie­niach z domu umar­łych z roz­rzew­nie­niem zwraca uwagę na postę­po­wa­nie „nie­szczę­śli­wych”, któ­rzy zacho­wują się jak „duże dzieci” – zaba­wiają się teatrem, po dzie­cię­cemu, bez gniewu sprze­cza­jąc się. Dosto­jew­ski nie spo­ty­kał i nie znał ludzi z praw­dzi­wego świata kry­mi­na­li­stów. W sto­sunku do tego świata nie pozwo­liłby sobie na wyra­ża­nie żad­nego współ­czu­cia.

      Trudno wyli­czyć wszyst­kie zło­dziej­skie zbrod­nie w łagrze. Robo­cia­rze to nie­szczę­śni ludzie, któ­rym zło­dzieje wydzie­rają resztki odzie­nia, ostat­nie pozo­stałe pie­nią­dze. Boją się oni poskar­żyć, bo widzą, że zło­dziej jest sil­niej­szy od wła­dzy. Zło­dziej bije robo­cia­rza i zmu­sza go do pracy; dzie­siątki tysięcy ludzi zostało na śmierć pobi­tych przez zło­dziei. Setki tysięcy ludzi, któ­rzy byli więź­niami, zostało zde­pra­wo­wa­nych przez zło­dziejską ide­olo­gię i prze­stało być ludźmi. Coś błat­niac­kiego na zawsze osia­dło w ich duszach – zło­dzieje ze swoją moral­no­ścią zosta­wili na zawsze w świa­do­mo­ści każ­dego z nich ślad nie do zatar­cia.

      Gru­biań­ski i okrutny naczel­nik, zakła­many łagrowy wycho­wawca, pozba­wiony sumie­nia lekarz – to dro­bia­zgi w porów­na­niu z depra­wu­jącą siłą błat­niac­kiego świata. Tamci to jed­nak ludzie i od czasu do czasu wyj­rzy z nich coś ludz­kiego. Błat­niacy zaś to nie ludzie. Ich wpływ na życie w łagrze jest wszech­stronny i nie ma gra­nic. Łagier to w całej pełni nega­tywna szkoła życia. Nikt nie wynie­sie stam­tąd niczego, co potrzebne i może przy­nieść korzyść – ani sam wię­zień, ani jego naczel­nik, ani straż, ani mimo­wolni świad­ko­wie owego życia, inży­nie­ro­wie, geo­lo­dzy, leka­rze, ani kie­rowcy, ani pod­władni.

      Każda minuta życia w łagrze jest tru­ci­zną.

      Jest w nim zbyt wiele tego, o czym czło­wiek nie powi­nien wie­dzieć ani czego widzieć; a jeśli widział, to lepiej mu umrzeć.

      Wię­zień uczy się tam nie­na­wi­ści do pracy i niczego innego nauczyć się nie może.

      Uczy się tam schle­bia­nia, kłam­stwa, drob­nych i więk­szych pod­ło­ści, staje się ego­istą.

      Powra­ca­jąc na „swo­bodę”, spo­strzega, że nie tylko się w łagrze nie roz­wi­nął, lecz jego zain­te­re­so­wa­nia się skur­czyły, stały się nędzne i pro­stac­kie.

      Gdzieś odsu­nęły się bariery moralne.

      Oka­zuje się, że można czy­nić pod­ło­ści i żyć.

      Można СКАЧАТЬ