Wigilia pełna duchów. Отсутствует
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wigilia pełna duchów - Отсутствует страница 16

Название: Wigilia pełna duchów

Автор: Отсутствует

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия:

isbn: 9788381168618

isbn:

СКАЧАТЬ szerokim kolistym podjeździe nie było ani jednego chwastu; żadnemu drzewu ani pnączu nie pozwolono wyrosnąć przy długiej, wielookiennej frontowej fasadzie mającej po obu stronach boczne skrzydła, gdyż dwór, choć tak odludny, wyglądał jeszcze wspanialej, niż się spodziewałam. Za nim wznosiło się pasmo wzgórz, nieosłoniętych i bezdrzewnych, a po lewej stronie, patrząc od przodu, znajdował się niewielki, staroświecki ogródek kwiatowy, który odkryłam później. Wychodziły nań drzwi zachodniego skrzydła; wytyczono go na skraju ciemnego lasu dla jakiejś dawnej lady Furnivall, lecz gałęzie ogromnych drzew rozrosły się, zacieniły go na nowo i przetrwały tu tylko nieliczne kwiaty.

      Kiedy podjechaliśmy pod wielkie frontowe wejście i znalazłyśmy się w hallu, pomyślałam, że się zgubimy – tak był rozległy, przestronny i okazały. Pośrodku sufitu zawieszono żyrandol, cały z brązu; nigdy takiego nie widziałam i wpatrywałam się weń z zadziwieniem. Na jednym końcu hallu znajdował się wielki kominek, dorównujący rozmiarami ścianom domków w moich okolicach, z solidnymi rusztami i kratami do podtrzymywania drewna, przy nich zaś stały ciężkie staromodne sofy. Na drugim końcu, po lewej, zachodniej stronie od wejścia wbudowano w ścianę organy tak duże, że zajmowały większą jej część. Za nimi były drzwi, a naprzeciw, po obu bokach kominka, inne drzwi prowadzące do wschodniego skrzydła, lecz nigdy nie przestąpiłam ich progu, dlatego nie potrafię wam powiedzieć, co kryło się za nimi.

      Zbliżał się wieczór i hall, w którym nie napalono, wydawał się mroczny i ponury, lecz niedługo w nim pozostałyśmy. Stary służący, który otworzył nam drzwi, ukłonił się panu Henry’emu i poprowadził nas przez kilka mniejszych przedsionków i korytarzy do bawialni w zachodnim skrzydle, gdzie – jak powiedział – zasiadała panna Furnivall. Biedna mała panienka Rosamond tuliła się do mnie mocno, jakby czuła się przestraszona i zagubiona w tym wielkim domu; ja sama zaś znajdowałam się w niewiele lepszym stanie. Bawialnia sprawiała bardzo pogodne wrażenie, buzował w niej ciepły ogień i wypełniały ją ładne, wygodne meble. Panna Furnivall była damą w podeszłym wieku, dobiegającą chyba lat osiemdziesięciu, lecz nie jestem tego pewna. Wysoka i chuda, miała twarz pokrytą siateczką drobnych zmarszczek, jakby nakreślonych koniuszkiem igły. Jej oczy spoglądały bystro i czujnie, równoważąc, jak mniemam, głuchotę, z powodu której zmuszona była używać trąbki. Tuż obok, zajęta wyszywaniem wspólnie dużej makatki, siedziała pani Stark, pokojówka i towarzyszka, niemal równie wiekowa jak jej pani. Zamieszkała z panną Furnivall, gdy obydwie były jeszcze młode, i wydawała się teraz bardziej przyjaciółką niż służącą; sprawiała wrażenie osoby tak zimnej, bezkrwistej i kamiennej, jakby nigdy nie kochała nikogo i przypuszczam, że istotnie nie obchodził jej nikt prócz jej pani, którą z uwagi na znaczną głuchotę pani Stark traktowała niemalże jak dziecko. Pan Henry przekazał wiadomość od lorda, po czym pożegnał nas ukłonem – nie zwracając uwagi na wyciągniętą rączkę mojej słodkiej małej panienki Rosamond – i zostałyśmy z dwiema sędziwymi damami, które przyglądały się nam zza szkieł okularów.

      Bardzo byłam rada, kiedy zadzwoniły na starego lokaja, który wcześniej otworzył nam drzwi, i poleciły, by zaprowadził nas do naszych pokojów. Przeszłyśmy zatem z wielkiej bawialni do drugiego salonu, a stamtąd dotarłyśmy szerokimi schodami do rozległej galerii – będącej czymś w rodzaju biblioteki, z książkami po jednej stronie i oknami oraz małymi biurkami po drugiej – aż w końcu zobaczyłyśmy przeznaczone dla nas pokoje i nie zmartwiło mnie wcale, że położone są nad pomieszczeniami kuchennymi, gdyż zaczęło mi się wydawać, iż zabłądzę wśród bezkresnych połaci tego domu. W starym pokoju dziecinnym, zamieszkiwanym w minionych latach przez wszystkich dawnych małych paniczów i panienki, płonął na kominku miły ogień, imbryk grzał się na płycie, a stolik był zastawiony do podwieczorku; tuż za tym pokojem znajdowała się sypialnia z łóżeczkiem dla panienki Rosamond obok mojego posłania. Stary James przywołał Dorothy, swoją żonę, żeby nas przywitała, i obydwoje okazali tak wielką gościnność i życzliwość, że po kilku chwilach poczułyśmy się z panienką Rosamond całkiem swobodnie i zanim jeszcze podwieczorek dobiegł końca, siedziała na kolanach Dorothy i paplała jak najęta. Dowiedziałam się, że Dorothy pochodzi z Westmoreland, co stworzyło dodatkową więź pomiędzy nami; ze świecą szukać poczciwszych ludzi niż stary James i jego żona. James spędził u rodziny lorda prawie całe życie i uważał, że nie ma drugiej równie wspaniałej. Spoglądał nawet nieco z góry na swoją żonę, która – zanim ją poślubił – mieszkała w wiejskiej chacie. Lecz był do niej bardzo przywiązany, na co w pełni zasługiwała. Mieli jeszcze jedną posługaczkę do cięższych prac domowych. Nazywali ją Agnes; i w ten sposób ona i ja, James i Dorothy, razem z panną Furnivall i panią Stark stworzyliśmy rodzinę, nie zapominając o mojej słodkiej małej panience Rosamond! Zastanawiałam się, jak żyli przed jej przyjazdem, jeśli teraz tak ją uwielbiali. Zarówno w kuchni, jak i w bawialni. Surowa, smutna panna Furnivall i oziębła pani Stark wydawały się rade, gdy przybiegała roztrzepotana niczym ptaszek, gotowa do zabawy i figli, z uroczym, radosnym szczebiotem. Jestem pewna, że niejeden raz było im żal, kiedy zmykała do kuchni, choć duma nie pozwalała poprosić, żeby została z nimi; może tylko jej gust budził w nich lekkie zdumienie, acz niewątpliwie, jak stwierdziła pani Stark, nie było się czemu dziwić, zważywszy na pochodzenie jej ojca. Wielki stary dom, pełen zakamarków, stał się dla panienki Rosamond nadzwyczajnym miejscem. Odbywała wędrówki ze mną u boku, zwiedzając wszystko prócz wschodniego skrzydła, którego nigdy nie otwierano i nie pomyślałyśmy nawet, aby tam pójść. Ale w części zachodniej i północnej znajdowało się wiele uroczych pokojów, pełnych rzeczy, które nam wydawały się niezwykłe, choć może nie zostałyby uznane za takowe przez osoby bardziej bywałe. Rozrośnięte gałęzie drzew i bujne pędy bluszczu zacieniały okna, lecz w zielonym półmroku dało się wypatrzeć stare porcelanowe dzbany, rzeźbione szkatułki z kości słoniowej, ogromne, grube księgi, a także przede wszystkim stare obrazy!

      Pamiętam, że pewnego razu mój skarb nakłonił Dorothy, by poszła z nami i opowiedziała, kim są ci ludzie; gdyż portrety przedstawiały członków rodziny lorda, choć Dorothy nie potrafiła nazwać wszystkich po imieniu. Przemierzywszy większość pokojów, dotarłyśmy do dawnej paradnej bawialni przy końcu korytarza i wisiała tam podobizna panny Furnivall, czyli – jak ją wówczas zwano – panny Grace, była bowiem młodszą siostrą. Jakże musiała być niegdyś urodziwa! Lecz miała zacięty, dumny wyraz twarzy, z pięknych oczu wyzierała wzgarda, brwi były lekko uniesione, jakby ze zdziwieniem, że ktoś ma czelność spoglądać na nią, a jej usta wydymały się lekko, kiedy się w nią wpatrywałyśmy. Miała na sobie strój, jakiego nigdy przedtem nie widziałam, bardzo jednak modny w czasach jej młodości, kapelusz obszyty jakimś miękkim białym futrem, zsunięty lekko na czoło, z pękiem pięknych piór spływających z jednej strony, a suknia z błękitnego atłasu odsłaniała w wycięciu z przodu watowany biały stan.

      – Pomyśleć tylko! – rzekłam, napatrzywszy się do syta. – Ciało to marność, powiadają; ale widząc teraz pannę Furnivall, kto by przypuszczał, że była niegdyś taką skończoną pięknością?

      – Tak – odparła Dorothy. – To smutne, jak ludzie się zmieniają. Lecz jeśli ojciec mojego pana mówił prawdę, starsza panna Furnivall była jeszcze piękniejsza niż panna Grace. Jej portret jest gdzieś tutaj, ale jeśli go wam pokażę, nie możecie zdradzić nikomu, nawet Jamesowi, żeście go widziały. Czy sądzisz, że ta mała dama potrafi dochować sekretu?

      Nie miałam co do tego pewności, gdyż to słodkie dziecko było śmiałe i szczere z natury, namówiłam ją więc, żeby się schowała, następnie zaś pomogłam Dorothy odwrócić duży obraz, który nie wisiał razem z innymi, lecz stał przodem do ściany. Bez wątpienia osoba na nim СКАЧАТЬ