Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 22

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ a kiedy spojrzały w jego odprężoną, teraz spokojną twarz, wiedziały już wszystko.

      Julek odszedł. Cichutko, spokojnie, w swoim łóżku, otoczony przedmiotami, które znał i kochał. Czując obecność i miłość najbliższych mu osób.

      Leżącej na jego piersi Milki nie dało się usunąć. Uciekła dopiero wtedy, gdy przyszedł lekarz, żeby stwierdzić zgon.

      ***

      Na pogrzeb przyszło mnóstwo ludzi. Znajomy ksiądz, który kiedyś udzielał ślubu Matyldzie i Julkowi, pięknie mówił o zmarłym podczas mszy w kaplicy na Cmentarzu Rakowickim, ale Matylda nie zapamiętała z tego ani słowa. Od chwili, kiedy zorientowała się, że mąż nie żyje, nie uroniła nawet jednej łzy. Nie mogła, miała wrażenie, że wszystko to dzieje się gdzieś obok niej, a ona sama przebywa za przezroczystą zasłoną, która odgradza ją od świata.

      Tu była jeszcze z Julkiem, na zewnątrz już go nie było.

      Nie uroniła żadnej łzy.

      Oparta na ramieniu Weroniki, z kamienną twarzą wpatrywała się w trumnę, spuszczaną na linach do otwartego rodzinnego grobu. Z letargu zbudził ją dopiero głuchy odgłos zamarzniętej ziemi spadającej na wieko. Zapiekły ją łzy w kącikach oczu, ale nadal nie była w stanie zapłakać. Wiedziała, że prawdziwa żałoba przyjdzie dopiero podczas porządkowania rzeczy męża, kiedy zaczną powracać wspomnienia z całego ich długiego życia. Z dzieciństwa, które spędzili razem, i z czasów małżeństwa.

      Po pogrzebie wszyscy spotkali się na wspólnym obiedzie w domu. Nie było ich dużo. Tylko Matylda, Weronika z dziećmi, Joasia, Paweł oraz pani Maria. Zawiadomiona o śmierci Julka Ivonne nie mogła przyjechać, bo sama już nie najlepiej się czuła. Podobnie było z Pascalem. Taka daleka podróż była ponad ich siły. Rodziny z Wiednia nie zawiadamiano, bo i tak nikt z nich nie znał Julka. Wuj Stefan, nawet jeśli go spotkał przed laty, z pewnością nie zapamiętał. Poza tym, jak pisał Janek w jednym z ostatnich listów, Stefanek też się postarzał i nawet jego sentymentalna podróż do Krakowa na grób siostry stała pod wielkim znakiem zapytania. Właściwie nie wychodził już z domu. Matylda wysłała mu więc zdjęcie grobu mamy, żeby chociaż w ten sposób mógł go zobaczyć.

      – Jak ja teraz mam żyć? – Po raz pierwszy załamał jej się głos. – Całe życie, od dzieciństwa byliśmy razem. To była moja podpora, opoka…

      – Mamo – Weronika objęła ją, starając się nie rozpłakać – pomyśl o tym inaczej. Tata zawsze był dla ciebie podporą, prawda? Czuł się w tym domu, zasłużenie zresztą, najważniejszy. Pomyśl, jak by się teraz czuł, gdyby ciągle był zdany na twoją czy naszą pomoc we wszystkim? Nie mógłby sam jeść, ubrać się czy nawet pójść do toalety. Czy nie byłoby to straszne dla tak dumnego człowieka?

      – Tak, ale przecież mógłby wrócić do formy. Ludzie nie z takich dolegliwości wychodzą.

      – Owszem, lecz zanimby się to stało, przeżywałby złość i upokorzenie. Obawiam się, że dla niego byłoby to znacznie gorsze niż śmierć.

      Wieczorem, kiedy już została sama w pokoju, Matylda wyjęła z szuflady przy łóżku pudełko ze zdjęciami. Dawno już ich nie oglądała. Błyszczące, czarno-białe fotografie z ząbkowanymi brzegami przedstawiały różne momenty ich wspólnego życia. Tutaj – Matylda podniosła zdjęcie do oczu, gdyż ostatnio wzrok znacznie jej się pogorszył – ona sama z maleńką Weroniką na rękach. Julka wówczas z nimi nie było. Smutek na jej twarzy przypominał, jak bardzo martwiła się wtedy o niego. Trwała wojna, Matylda nawet nie wiedziała, czy mąż jeszcze żyje. Tutaj, już z Julkiem, mała Weronika, która musiała się przyzwyczajać do nieznanego jej wcześniej ojca, sztywna i wyraźnie niechętna w jego ramionach. A to, już po latach, Julek z nastoletnią już Nikusią. Oboje przytuleni, roześmiani i szczęśliwi.

      Córeczka tatusia.

      Tak było, ale Matylda nie czuła zazdrości. Nie wyobrażała sobie, że ktoś mógłby nie pokochać jej Lulka.

      Jedna z fotografii, najbardziej zniszczona, wyśliz­nęła się ze stosu i upadła na podłogę. Matylda podnios­ła ją i zbliżyła do oczu. Zdjęcie przedstawiało grupkę dzieci przed starą chałupą, obsadzoną wysokimi malwami. Tak, to było w Mogile. Z trudem rozpoznała siebie i Julka wśród innych dzieci, najprawdopodobniej z sąsiedztwa. Nie pamiętała, kiedy zostało zrobione. W uchylonych drzwiach widać było niewyraźną sylwetkę wychodzącej z domu kobiety. Poznała ją bez trudu po białej zapasce.

      Przecież to babcia Michalska, pomyślała, delikatnie gładząc czubkiem palca fotografię. A tu Lulek, jeszcze nieśmiały, niedawno przygarnięty przez dziadków z ochronki w Krakowie. Ale ona, Matylda, już stała obok niego, gotowa bronić swego przyszywanego brata przed wszystkimi. Jej Lulek. Miłość jej życia od zawsze.

      I na zawsze.

      Poczuła pod powiekami łzy. Zbierały się tam od kilku dni. Ale wciąż nie mogła zapłakać. Nie uroniłam ani jednej łzy, pomyślała z goryczą. Kim się stałam? Oziębłą starą babą? Ale czuła też w sobie spokój, jakby mąż stał obok i gładził ją po włosach, szepcząc słowa pocieszenia. Weronika miała rację, dla dumnego Julka niedołężność i zależność od innych byłyby gorsze niż śmierć.

      To prawda. Tylko dlaczego musiał odejść tak młodo?

      Ktoś delikatnie uchylił drzwi sypialni.

      Emilka.

      A za nią Milka, która od śmierci swego pana straciła apetyt i snuła się po mieszkaniu jak cień kota.

      – Babciu – nieśmiało odezwała się dziewczynka. Była już w piżamie. – Przyniosłam ci rysunek.

      – Tak, kochanie? A co narysowałaś?

      – Dziadziusia.

      Matylda poczuła, że coś ściska ją w gardle. Szybko przełknęła ślinę, żeby się nie rozkleić przy dziecku.

      – No to pokaż mi go natychmiast – poleciła z wymuszonym uśmiechem.

      Emilka podeszła i wyciągnęła przed siebie kartkę z bloku, na której widniał zabawny człowieczek ziemniak o twarzy przypominającej Order Uśmiechu, z rękami i nogami jakby zrobionymi z drutu, odmalowany we wszystkich kolorach tęczy. Każda kredka z zestawu, jaki Emilia dostała na urodziny, miała swój udział w jej dziele. Obok człowieczka narysowana była Milka, cała na czarno, w porównaniu z dziadkiem trzy razy większa niż w rzeczywistości, z wąsami długimi i cienkimi jak ręce Julka.

      Na dole był wypisany dużymi, drukowanymi literami wierszyk:

      DZIADZIUŚ POSZEDŁ DO NIEBA

      NICMU WIĘCEJ NIE CZEBA

      JEST WESOŁY

      BO SPOTKAŁY GO W TYM NIEBIE ANIOŁY

      ALE MILKA SIĘ SMUCI

      BO WIE ŻE DZIADZIUŚ JUŻ NIGDY NIE WRÓCI

      – Wspaniała para. I wspaniały wierszyk.

      – СКАЧАТЬ