Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba. Фэнни Флэгг
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nie mogę się doczekać… kiedy wreszcie pójdę do nieba - Фэнни Флэгг страница 14

СКАЧАТЬ do tego stopnia dość chodzenia na pogrzeby, że nie wiem, co zrobię.

      Ruby, która była trochę starsza od niej, westchnęła.

      – Kiedy będziesz w moim wieku, wszystkie wesela, chrzciny, pogrzeby zaczną się zlewać. Za jakiś czas przywykniesz.

      – Nie ma mowy. Nie chcę przywyknąć. – Tot odwróciła się i spojrzała przez kuchenne okno na puchate białe obłoki, które płynęły po błękitnym niebie. – Taki ładny dzień.

      Irene Goodnight

11:20

      Irene źle się poczuła po zakończeniu rozmowy. Popatrzyła na bukiecik żonkili, które stały w słoiku po dżemie. Elner przyniosła je kilka dni temu. Zalała ją ogromna fala smutku, gdy uświadomiła sobie, że za parę tygodni Wielkanoc, a jej przyjaciółki już nie będzie ani w tym roku, ani nigdy. Odkąd tylko sięgała pamięcią, zabierała do niej dzieci, a później wnuki na poszukiwanie wielkanocnych jajek. Co roku Elner malowała ponad dwieście jaj i chowała je w różnych miejscach. Zawsze organizowała wielkanocne poszukiwania dla dzieciarni z sąsiedztwa. Pięcioletnie bliźniaczki, małe Bessie i Ada Goodnight, wnuczki Irene, raz znalazły złote jajo. Co w tym roku zrobią rodzice i dzieci bez Elner? Co się stanie z Klubem Zachodzącego Słońca? Co ona zrobi bez Elner? Znała ją od dziecka i pamiętała, jak Elner trzymała kury na podwórku. Matka posyłała ją po jajka, a Elner dawała jej dodatkowo torbę fig. Kiedyś przykazała: „Powiedz mamie, że moje kury ostatnio znoszą jaja z podwójnymi żółtkami, niech ma to na uwadze”, i naprawdę w tuzinie było pięć sztuk z podwójnymi żółtkami. Kiedy Irene była młodsza, znała Elner jako panią od jajek i fig, a potem, gdy dorosła i spędzała z nią więcej czasu, zaczęła ją uważać po prostu za Pannę Elner z sąsiedztwa. Panna Elner zawsze miała w zapasie mnóstwo zabawnych historyjek, głównie o sobie. Irene pamiętała tę o przygodzie w czasie burzy śnieżnej w pierwsze Boże Narodzenie po jej przeprowadzce ze wsi. Elner czekała, aż mąż Normy przyjedzie zabrać ją do nich na świąteczny obiad, kiedy więc przed jej domem zwolnił zielony samochód, pomyślała, że to Macky, wybiegła i wskoczyła na przednie siedzenie. Okazało się, że jakiś nieznajomy krążył i szukał ulicy Trzeciej, gdy nagle rosła grubaska gwałtownie otworzyła drzwi i wskoczyła do jego wozu. Podobno wystraszyła go tak okropnie, że mało brakowało, a rozbiłby samochód. Irene i Elner śmiały się do rozpuku, aż łzy spływały im po policzkach. Były to głupiutkie historyjki, jak ta o jej mężu Willu, który pewnego razu połknął leżący na nocnej szafce guzik z macicy perłowej, bo myślał, że to aspiryna. Elner nigdy nie powiedziała mu prawdy. Nieważne, jak bardzo Irene była przygnębiona, Elner zawsze umiała ją rozbawić. Smutno będzie przechodzić obok starego domu w Pierwszej Alei Północnej i nie widzieć jej na werandzie, i mieć świadomość, że już nigdy się jej nie zobaczy. Irene jednak z upływem czasu odkryła, że takie niestety jest życie, że coś, co istniało przez lata, znika w jednej chwili. Jednego dnia Elner siedzi na werandzie, nazajutrz zostaje tylko pusta huśtawka, kolejne puste krzesło, kolejny pusty dom czekający na ludzi, którzy przyjdą i zaczną wszystko od nowa. Zastanawiała się, czy domy tęsknią za ludźmi, którzy odchodzą, albo czy meble w ogóle coś wiedzą. Czy krzesło wie, że siedzi na nim zupełnie inna osoba? A łóżko? Westchnęła. Śmierć – o co w tym wszystkim chodzi? Chciałaby wiedzieć.

      Przejażdżka windą

      Elner zastanawiała się, kiedy ta winda wreszcie stanie i pozwoli jej wysiąść. W życiu nie korzystała z bardziej zwariowanej windy! Jechała nie tylko w górę, ale zygzakowała, obracała się i kołysała. Gdy wreszcie kabina znieruchomiała, Elner nie miała pojęcia, gdzie jest. Nic nie wyglądało znajomo. Boże, pomyślała, ta obłąkana winda musiała mnie wywieźć do jakiegoś innego budynku. To zdecydowanie nie był szpital, wnętrze wyglądało dość przyjemnie, ale nie miała pojęcia, dokąd trafiła. O ile się orientowała, mogła być po drugiej stronie miasta, w gmachu sądu.

      – No tak, teraz na pewno się zgubiłam – powiedziała do siebie, idąc korytarzem w poszukiwaniu kogoś, kto pomógłby jej wrócić do szpitala. – Halo! – krzyknęła. – Jest tu kto?

      Szła jakiś czas, gdy nagle zobaczyła śliczną niebieskooką blondynkę, która pędziła w jej stronę z czarnymi butami do stepowania i białym boa w rękach.

      – Cześć – powiedziała Elner.

      – Witam, jak się masz?

      Kobieta uśmiechnęła się do niej, ale przemknęła tak szybko, że Elner nie zdążyła zapytać, gdzie jest. Parę sekund później pomyślała, że gdyby nie to, że wie swoje, przysięgłaby, że widziała Ginger Rogers! Dokładnie wiedziała, jak wyglądała Ginger Rogers, bo była ona jej ulubioną gwiazdą filmową, a w Szkole Tańca i Stepowania Dixie Cahill, gdzie tańczyła Linda, wisiało wielkie zdjęcie aktorki. Jednakże im dłużej o tym myślała, tym większą miała pewność, że jeśli nawet ta kobieta była podobna do Ginger Rogers jak dwie krople wody, to przecież nie mogła nią być. Co, u licha, Ginger Rogers miałaby robić w Kansas City w Missouri? To nie miało żadnego sensu. Potem nagle przypomniała sobie, że przecież Ginger Rogers pochodziła z Missouri, może więc Elner widziała jej krewną?

      Po drodze Elner podziwiała nieskazitelnie czyste białe marmurowe ściany i podłogi. Norma powinna to zobaczyć, pomyślała. Ten gmach przypadłby jej do serca. Tak czysto, że można by jeść z podłogi – Norma tak mówiła, choć Elner nie miała pojęcia, dlaczego ktoś miałby chcieć to robić. Parę minut później dostrzegła jakby cętkę daleko na końcu korytarza, a gdy się zbliżyła, zrozumiała, że to osoba siedząca za biurkiem przed drzwiami.

      – Cześć! – zawołała.

      – Cześć – usłyszała w odpowiedzi.

      Gdy wreszcie przemierzyła korytarz do końca, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Za biurkiem siedział nie kto inny, jak jej młodsza siostra, matka Normy, Ida! Ida we własnej osobie, wyfiokowana, ubrana w futro z lisów, w kolczykach i z długim sznurem pereł na szyi.

      – Ida? To naprawdę ty?

      – Naprawdę – odparła Ida, patrząc z dezaprobatą na siostrę, ubraną w stary brązowy szlafrok w szkocką kratę.

      Elner osłupiała.

      – Wielkie nieba… Do licha, co robisz w Kansas City? Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz. Dobry Boże, skarbie, wyprawiliśmy ci pogrzeb i tak dalej.

      – Wiem.

      – A skoro jesteś tutaj, to kogo pochowaliśmy?

      Ida natychmiast zrobiła minę, z jaką obnosiła się zawsze wtedy, gdy była niezadowolona, czyli przez większość życia.

      – Mnie wszystko się zgadza – odparła. – I może pamiętasz, że moje ostatnie słowa do Normy brzmiały następująco: „Normo, kiedy umrę, to, na miłość boską, nie pozwól, żeby czesała mnie Tot Whooten”. Podałam jej nawet numer swojej fryzjerki i z góry zapłaciłam za usługę, a co zrobiła Norma? Oczywiście natychmiast po mojej śmierci pozwoliła, żeby Tot Whooten zrobiła mi włosy!

      O matko kochana, pomyślała Elner. W owym czasie obie z Normą uznały, że Ida nigdy się o tym nie dowie, ale najwyraźniej nie miały racji.

      – Uważam, СКАЧАТЬ