Название: Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2
Автор: Zbigniew Nienacki
Издательство: PDW
Жанр: Драматургия
isbn: 9788377411179
isbn:
— Chi, chi, chi! — zaśmiał się cicho stażysta, a potem czknął głośno.
— Do diabła — mruknął Lubiński. — Wkrótce dojdzie do tego, że bohater powieści nie będzie mógł sobie nawet pierdnąć, żeby ktoś nie zapytał autora: jakiego rodzaju było to pierdnięcie. Głośne czy ciche, ostentacyjne czy mimowolne.
— A tak, tak przyjacielu — potwierdził ten sąd Niegłowicz z żartobliwą powagą. — U wielkich pisarzy nawet zwykłe pierdnięcie miało ogromne i brzemienne w skutkach znaczenie. Mogło wskazywać, że bohater ma kłopoty z układem trawiennym lub jest osobą niekulturalną. Niekiedy chciał on tym faktem zademonstrować swoje lekceważenie dla towarzystwa, pogardę dla ogólnie przyjętych norm obyczajowych. Głośne pierdnięcie w obecności króla i królowej mogło niekiedy nawet zaprowadzić na szafot.
— To prawda, Nepomucenie — stwierdziła pani Basieńka. — Zwróć uwagę na pana Turonia, który tu co roku przyjeżdża na wczasy. Jak brzydko postępuje on w towarzystwie swej żony, choć jest człowiekiem kulturalnym. On to czyni po to, aby okazać jej swoją pogardę. Czy myślisz, że gdyby coś takiego zrobił stażysta w domku myśliwskim, piękna Luiza z taką samą ochotą rzuciłaby się w jego ramiona?
Lubiński czul w głowie ogromny zamęt.
— Tak, tak, oczywiście, macie słuszność — szarpał swoją jasną brodę — ale literatura podlega zupełnie swoistym prawom! Jest ona w pewnym sensie niejako poza prawem natury czy prawdami życia.
— Ale nie powieść zbójecka, Nepomucenie — zaznaczyła Basieńka. — Zresztą sam przecież tyle razy mi mówiłeś, że chcesz w niej przedstawić prawdę, a nie fantazję literacką.
Stażysta pan Andrzej głośno chrapał na ławie, wsparty plecami o ścianę. Pani Basieńka nie czuła się już w obowiązku demonstrowania mu kolan i ud. Przekręciła więc na stołku swój kuperek, zwracając się twarzą ku doktorowi. Z uznaniem odnosiła się do jego uwag. Świadczyły one o tym, że doktor naprawdę znał życie, a także kobiety. On wiedział nawet, że u kobiety gdy jest podniecona sutki powiększają się od zero koma pięć do jednego centymetra w wymiarze podłużnym i od zero koma dwadzieścia pięć do zero koma pięć centymetra w wymiarze poprzecznym u podstawy. Potężna była wiedza doktora o ciele kobiety i jakże cudowny musiał być sposób, w jaki upokarzał on kobietę! Jaka szkoda, że Nepomucen nigdy o tę sprawę nie spytał doktora, ale skazywał ją, Basieńkę, na rozmaite domysły, na fantazję nieokiełznaną i ogromnie podniecającą.
I gdy o tym w tej chwili myślała, raptem stwierdziła, że brodawki jej piersi, obciągnięte ciasno białą bluzeczką, sterczą dziwnie ostro i wyraźnie zaznaczają się przez materiał. Zerknęła na doktora, który to zauważył, zawstydziła się i łokciami wsparła o barek, zasłaniając biust.
Stażysta obudził się. Najpierw rozejrzał się nieprzytomnie po salonie pisarza, potem raptownie wstał i oświadczył:
— Jest mi niedobrze. Idę do leśniczówki.
I wyszedł z domu pisarza na chwiejących się nogach. Na dworze nieco otrzeźwiło go chłodne powietrze nocy. Ale jak zwykle pomylił kierunki. Zamiast ku leśniczówce, ruszył w odwrotną stronę — do wsi. Szedł zataczając się, a w głowie jego uległo pomieszaniu wszystko co sam widział i przeżył, i to co przeżył jako stażysta z powieści Lubińskiego. Widział siebie, gdy rozpina bluzeczkę na piersiach pięknej Luizy, widział kolanka pani Basieńki i jej uda. Jak nigdy dotąd pragnął kobiety i zarazem przeżywał to, co stażysta w domku myśliwskim.
Koło szkoły zatoczył się na drzewo, uderzył boleśnie w ramię i na krótko otrzeźwiał. Zorientował się, że znajduje się daleko od leśniczówki Biesy, a w oknie szkoły pali się światło w mieszkaniu panny Luizy, nauczycielki. Zapomniał, że jest to stara, samotna kobieta. W jego myślach tkwiła tamta, piękna Luiza z domku myśliwskiego koło starej karpiami. Imiona tych dwóch kobiet nakładały się na siebie w jego wyobraźni jak człowiek na swój cień.
— Luizo, piękna Luizo! Wyjdź do mnie — krzyknął pan Andrzej w stronę oświetlonego okna.
W oknie zgasło natychmiast światło, a za szybą pokazała się biała plama twarzy. Pani Luiza z trwogą spoglądała w ciemność nocną, widziała na szosie jakiegoś młodego mężczyznę, który miotał się tam i wykrzykiwał: „Luizo, piękna Luizo”. A potem legł na poboczu szosy w miękkiej trawie i znieruchomiał w pijackim śnie. Stara kobieta odeszła od okna, rozebrała się nie zapalając światła. Długo nie mogła usnąć. Leżąc na łóżku w chłodnej pościeli zastanawiała się, czemu to ów człowiek zjawił się przed jej oknem i wołał przejmująco: „Luizo, piękna Luizo, wyjdź do mnie”. Odezwało się w niej jakieś bardzo dalekie wspomnienie. Pod powiekami zjawiły się łzy. Ale już po chwili łzy obeschły, nienawiść zacisnęła usta w wąską szparkę. „On szedł chyba do młyna, gdzie dziś w nocy będą z sobą żyli jak zwierzęta — myślała. — Wszyscy z wszystkimi. Od lat byłam pewna, że tak się u nas dzieje. Jak zwierzęta. Nigdy tam nie poszłam i nie pójdę. Nie mogę sobie pozwolić, żeby ludzie źle o mnie mówili”.
Opowieść o raju utraconym
Nurtowała proboszcza myśl o dwóch dziewczynach zabitych w lesie koło Skiroławek, w rozmowach z doktorem Niegłowiczem i pisarzem Lubińskim niejednokrotnie powracał do tej sprawy. Podobnie jak i tamci miał przeczucie, że okrutny morderca znowu poszuka kolejnej ofiary. Zgadzał się z poglądem Niegłowicza, że zabójca nie jest człowiekiem, który swój instynkt potrafi zaspokoić w sposób normalny, ale napiętnowany został przedziwnym defektem, który sprawił — jak to wskazywał dobitnie przypadek Haneczki — że jego narząd płciowy nie był posłuszny jego woli, stąd nienawiść i sadyzm w stosunku do ofiar. Kłopotało się też serce proboszcza z powodu wieści, jakie do niego zewsząd napływały, także i podczas spowiedzi, że stado wiernych żyło w sposób urągający moralności, w grzechach strasznych, nie wyłączając najgorszych: to jest kazirodztwa i sodomii. O ile jednak doktor szukał wyjaśnienia owych kwestii w księgach medycznych lub u filozofów, a pisarz Lubiński w „Pismach semantycznych” Gottloba Frege, to proboszcz Mizerera udał się po poradę do swego ukochanego świętego Augustyna, autora fundamentalnego dzieła „O państwie Bożym”.
Dlatego w niedzielę na sumie wygłosił kazanie o raju utraconym, jedno z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek słyszano w tych stronach.
— Zastanawiam się często — tak zaczął Mizerera swoje kazanie — czemu to tylu z was łaskę wiary w sobie traci i grzechami brzydkimi na potępienie wiekuiste pragnie się skazać. Czemu to wielu z was raczej grzech wybiera niż cnotę, przez co traci prawo, aby po śmierci wejść do owego raju utraconego, który otworzy swe bramy tylko przed ludźmi o czystym sercu i dobrych uczynkach?
Powtarzał Mizerera swoje pytania, coraz głośniej i dobitniej, i do takich dochodził wniosków:
— Wabi was grzech, bo wydaje się ciekawszy i bardziej pociągający niż raj utracony. Bo grzech СКАЧАТЬ