Название: Raz w roku w Skiroławkach. Tom 2
Автор: Zbigniew Nienacki
Издательство: PDW
Жанр: Драматургия
isbn: 9788377411179
isbn:
Leśnikiem, jak to sam opowiadał Lubińskiemu, został z przypadku. Po prostu nie dostał się na wymarzone studia farmaceutyczne. Lasu nie lubił i gubił się w nim już po kilku krokach. Wysłany rankiem na zrąb w celu dokonania szacunków brakarskich albo odbioru wykonanej przez robotników zrywki, odnajdywał się nazajutrz rano w zupełnie innej części lasu — wygłodzony i przemarznięty. Czy taki człowiek, umówiwszy się na spotkanie z piękną Luizą w domku myśliwskim koło starej karpiami, trafiłby tam w wyznaczonym terminie albo w ogóle dotarłby na miejscu? To pytanie trapiło Lubińskiego, który dążył nieustannie ku prawdzie. Można było rzecz jasna założyć, że w innych leśnictwach przebywali zupełnie inni stażyści, osobnicy zmieniający często bieliznę, nie chodzący w gumofilcach i nie odżywiający się tylko rybami z puszek. Lecz w pojęciu Lubińskiego podobne założenie sprzyjało powstaniu kolejnej prawdy artystycznej, która mu już kiedyś obrzydła. Należało trzymać się realiów życia — czemu sprzyjała postawa stażysty pana Andrzeja, który, dowiedziawszy się, że będzie bohaterem powieści Lubińskiego, zaakceptował ten pomysł, upierał się przy nim, na wszelkie wątpliwości pisarza znajdował jakąś radę i nawet tak się zżył z myślą o swej miłości do pięknej Luizy, że przychodził do Lubińskiego nie proszony, błagając go, aby mu jeszcze raz przeczytał o pięknej Luizie. „Obawia się pan, że nie trafię do starej karpiami? — śmiał się z wątpliwości Lubińskiego. — Jest na to rada. Wcześniej zrobię nożem znaki na drzewach i kierując się nimi, zjawię się tam o wyznaczonej porze”.
W ten sposób rozpraszając wątpliwości Lubińskiego, pozwalał mu pan Andrzej tworzyć dalej dzień po dniu jego powieść. Aż w końcu rozdział o namiętnym spotkaniu Luizy i stażysty był ponownie gotowy, w nowej wersji, z którą pisarz zapragnął zapoznać doktora, aby usłyszeć jego ocenę. Zaprosił pisarz i pana Andrzeja, który miał bronić swej postaci literackiej, pominął jednak Porwasza, ponieważ pani Basieńka, pamiętna jego krytyki poprzedniej wersji tego samego rozdziału, uznała go za osobę niekompetentną w sprawach nie tylko literatury, ale i życia. „Ten, komu ciągle myje okna gruba Widłągowa — powiedziała o Porwaszu — nie będzie zdolny pojąć tego, co połączyło Luizę i młodego stażystę. Ty Nepomucenie, musisz pamiętać, że nie tworzysz byle czego, ale utwór wzięty z życia, powieść zbójecką”.
Na tak uroczystą chwilę pewnego wieczoru otworzyła pani Basieńka drzwi swego salonu, gdzie pod ścianami znajdowały się niskie ławy z heblowanych desek, stał potężny stół z grubych bierwion i królował modrzewiowy barek z wysokimi stołkami. Na półce za barem, między wielkimi glinianymi kuflami do piwa, postawił pisarz szklany dzban, wypełniony różową cieczą. Był to napój zwany przez pisarza kłobukiem — mieszanina spirytusu z sokiem pomidorowym i mielonym pieprzem. Zwalał z nóg każdego, kto odważył się wypić więcej niż jeden pucharek.
Pisarz ubrał się z elegancką fantazją. Stanął za barem w białej marynarce i białej koszuli, z fantazyjnie zawiązaną pod szyją szeroką wstążką. Pani Basieńka miała na sobie krótką czarną spódniczkę i białą obcisłą bluzeczkę, na gołych stopach nosiła czarne lakierowane pantofelki. Doktór przybył w welwetowym garniturze, a pan Andrzej — nie da się tego ukryć — znowu ubrał swój poplamiony mundur leśnika.
Stażysta przyjął od pisarza pucharek wypełniony różowawym płynem i rozsiadł się wygodnie na ławie pod ścianą. Doktor zajął miejsce na wysokim stołku przy barze. Zanim pochylił się nad podsuniętym mu przez Lubińskiego maszynopisem nowego rozdziału, zwilżył usta płynem z pucharka. Przy doktorze, na drugim wysokim stołku usiadła pani Basieńka, a Lubiński urzędował za barem, gryząc z wolna słone paluszki. Z sufitu, z kilku żarówek umieszczonych misternie na korzeniu sosny, sączyło się na cały salon silne, ale łagodne światło.
— Jestem zdania — odezwała się do doktora pani Basieńka — że Nepomucen w swej prozie popada w skrajności. Raz staje się zbyt ostry i odważny, innym razem zbyt nieśmiały i powściągliwy. A miłość, doktorze, bywa sprawą ludzką.
— Tak jest w istocie — zgodził się z nią Niegłowicz i już chciał zagłębić się w maszynopisie, ale pani Basieńka ciągnęła dalej swoją myśl:
— Czy pamięta pan książkę, którą nam pożyczyła pani Halinka? Niejakiego Puzo, doktorze. Przypomina pan sobie scenę między jednym z bohaterów, imieniem Sonny i jakąś tam panienką? Znam ją na pamięć: „jej dłoń objęła olbrzymi, nabiegły krwią drąg mięśni”. Albo: „chwyciły go potężne zwały jej mięśni”. To była naprawdę powieść zbójecka, doktorze. Aż do tej pory dreszcz mnie przenika, gdy ją wspominam. U Nepomucena nie znajdzie pan podobnie trafnych zdań i to mnie martwi. A swoją drogą ciekawa jestem, czy naprawdę wy, mężczyźni, odnosicie niekiedy wrażenie, że chwytają was potężne zwały mięśni?
— Chi, chi, chi! — zachichotał na ławce stażysta, pan Andrzej.
Doktor stwierdził z żartobliwą powagą:
— Owszem, to się zdarza, pani Basieńko. U niektórych kobiet w chwilach stosunku skurcze mięśni mogą być bardzo silne i nie dotyczą tylko samej pochwy, ale i tułowia, miednicy, kończyn górnych i dolnych, a także występują mimowolne skurcze spastyczne całych grup mięśniowych. Na przykład twarzy, mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego...
— Słyszysz, Nepomucenie? — zwróciła uwagę mężowi pani Basieńka. — Tak powinno być w twojej powieści. Skurcze twarzy i mięśnia mostkowo...
— Obojczykowo-sutkowego — dokończył uprzejmie doktor.
— Chi, chi, chi! — zaśmiał się stażysta.
Pani Basieńka westchnęła:
— Ach, te powieści zbójeckie...
— Tak — kiwnął głową doktor. — W istocie powieść Mario Puzo jest prawdziwą powieścią zbójecką, gdyż opowiada o dziejach zbójów zwanych w Ameryce gangsterami. Pan Nepomucen pisze natomiast o Luizie nauczycielce i stażyście СКАЧАТЬ