Ogród bestii. Jeffery Deaver
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogród bestii - Jeffery Deaver страница 2

Название: Ogród bestii

Автор: Jeffery Deaver

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Jeffery Deaver

isbn: 9788376487595

isbn:

СКАЧАТЬ skoczył jak oparzony, ponieważ zadzwonił telefon.

      Paul długo wpatrywał się w czarny bakelit. Dopiero po siódmym czy ósmym dzwonku podniósł słuchawkę.

      – Tak?

      – Paul – powiedział młody, wyraźny i chłodny głos. Nie należał do nikogo z okolicy.

      – Wiesz dobrze, że to ja.

      – Mówię z mieszkania na tym samym piętrze. Jest nas tu sześciu. Tyle samo czeka na ulicy.

      Dwunastu? Paula ogarnął dziwny spokój. Z dwunastką nie mógłby sobie poradzić. Dostaną go tak czy inaczej. Pociągnął następny łyk coli Royal Crown. Dokuczało mu cholerne pragnienie. Wentylator przeganiał tylko rozgrzane powietrze po pokoju.

      – Pracujesz dla chłopaków z Brooklynu czy West Side? Pytam z ciekawości.

      – Posłuchaj, Paul. Powiem ci, co masz zrobić. Masz przy sobie dwie spluwy, tak? Colta. I tę małą dwudziestkędwójkę. Resztę zostawiłeś w mieszkaniu.

      Paul parsknął śmiechem.

      – Zgadza się.

      – Rozładujesz je i otworzysz zamek colta. Potem podejdziesz do otwartego okna i wyrzucisz broń. Następnie zdejmiesz marynarkę, rzucisz na podłogę, otworzysz drzwi i staniesz na środku pokoju z podniesionymi rękami. Wyciągniesz je wysoko do góry.

      – Zastrzelicie mnie – odrzekł.

      – I tak żyjesz na kredyt, Paul. Ale jeśli zrobisz, co mówię, może jeszcze trochę pożyjesz.

      Rozmówca się wyłączył.

      Paul odłożył słuchawkę. Przez chwilę siedział nieruchomo, wspominając niezwykle miły wieczór sprzed kilku tygodni. Szukając ucieczki przed upałem, razem z Marion wybrali się na Coney Island na minigolfa, hot dogi i piwo. Ze śmiechem zaciągnęła go wtedy do wróżki w wesołym miasteczku. Fałszywa Cyganka przepowiedziała mu z kart wiele różnych rzeczy. Przegapiła jednak dzisiejsze wydarzenie, chociaż można przypuszczać, że powinna dostrzec jakiś znak, jeśli chciała uchodzić za wróżbitkę z prawdziwego zdarzenia.

      Marion… Paul nigdy jej nie powiedział, czym naprawdę się trudni. Mówił tylko, że jest właścicielem sali gimnastycznej i od czasu do czasu robi interesy z facetami o niejasnej przeszłości. Nie usłyszała od niego niczego więcej. Nagle sobie uświadomił, że pragnie dzielić z nią przyszłość. Była fordanserką w klubie na West Side, w dzień uczyła się projektowania mody. O tej porze była w pracy; wracała dopiero o pierwszej lub drugiej w nocy. Jak się dowie, co się z nim stało?

      Jeżeli to Dewey, Paul prawdopodobnie będzie mógł do niej zadzwonić.

      Jeżeli to chłopcy z Williamsburga, nie będzie żadnych telefonów. Nic nie będzie.

      Znów rozdzwonił się telefon.

      Paul nie zwracał na niego uwagi. Wysunął magazynek z pistoletu i opróżnił komorę, po czym wysypał pociski z bębenka rewolweru. Podszedł do okna i wyrzucił broń. Nie słyszał żadnego dźwięku, gdy wylądowała na bruku.

      Dokończył colę, zdjął marynarkę i cisnął na podłogę. Ruszył do drzwi, ale przystanął. Wrócił do lodówki, wyjął jeszcze jedną butelkę coli Royal Crown i opróżnił ją duszkiem. Następnie jeszcze raz otarł twarz, otworzył drzwi, wyszedł i podniósł ręce.

      Telefon umilkł.

      – Nazywamy to pomieszczenie „pokojem” – rzekł siwowłosy mężczyzna w wyprasowanym białym mundurze, siadając na małej kanapie. – Nigdy tu jeszcze nie byłeś – dodał pogodnie i z przekonaniem w głosie. – I nigdy o nim nie słyszałeś.

      Minęła już jedenasta. Paula przywieźli tu prosto z mieszkania Malone’a. Był to prywatny dom na Upper East Side, choć w większości pokoi na parterze stały biurka z telefonami i dalekopisami, jak w biurze. Tylko w salonie były sofy i fotele. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające dawne i nowe okręty wojenne. W kącie stał globus. Znad marmurowego gzymsu kominka spoglądał Franklin Delano Roosevelt. W pokoju panował cudowny chłód. Prywatny dom z klimatyzacją. Niewiarygodne.

      Paul, wciąż skuty kajdankami, został ulokowany na wygodnym skórzanym fotelu. Obok niego z obu stron zajęli miejsca dwaj młodsi mężczyźni, także ubrani w białe mundury, którzy eskortowali go z mieszkania Malone’a. Człowiek, z którym rozmawiał przez telefon, nazywał się Andrew Avery i miał zaróżowione policzki, a jego przenikliwe oczy przyglądały mu się z rozwagą. Oczy boksera, chociaż, pomyślał Paul, facet na pewno w życiu nie bił się na pięści. Drugi z mężczyzn, Vincent Manielli, miał ciemne włosy i głos, po którym Paul odgadł, że wychowali się prawdopodobnie w tej samej części Brooklynu. Manielli i Avery wyglądali na niewiele starszych od dzieciaków grających w baseball na podwórku przed domem Paula, ale nie do wiary – byli porucznikami marynarki wojennej. Gdy Paul służył we Francji, porucznicy byli dorośli.

      Żaden nie wyciągnął pistoletu, ale obaj odpięli kabury i trzymali ręce blisko broni.

      Starszy oficer siedzący naprzeciw Paula na kanapie miał wyższą szarżę – komandora porucznika, jeśli ozdobne szlify nie zmieniły się od dwudziestu lat.

      Otworzyły się drzwi i weszła ładna kobieta w białym mundurze marynarki. Z plakietki na bluzie wynikało, że nazywa się Ruth Willets. Podała komandorowi teczkę.

      – Wszystko jest w środku.

      – Dziękuję.

      Gdy wyszła, nie spojrzawszy nawet na Paula, oficer otworzył teczkę, wyciągnął dwa arkusze cienkiego papieru i zaczął z uwagą czytać. Kiedy skończył, uniósł głowę.

      – Jestem John Gordon. Biuro Wywiadu Marynarki Wojennej. Nazywają mnie Bykiem.

      – To wasza siedziba? – spytał Paul. – „Pokój”?

      Komandor zignorował go, zerkając na swoich towarzyszy.

      – Przedstawiliście się już?

      – Tak jest.

      – Były jakieś kłopoty?

      – Żadnych. – Odpowiadał tylko Avery.

      – Zdejmijcie mu kajdanki.

      Avery spełnił polecenie, tymczasem Manielli nerwowo przyglądał się sękatym kostkom Paula. Sam też miał ręce boksera. Dłonie Avery’ego były natomiast różowe jak u sprzedawcy pasmanterii.

      Znów otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł jeszcze jeden człowiek. Miał sześćdziesiąt kilka lat, ale wzrostem i sylwetką przypominał młodego aktora, którego Marion i Paul widzieli w kilku filmach – Jimmy’ego Stewarta. Paul zmarszczył z namysłem brwi. Znał tę twarz z artykułów w „Timesie” i „Herald Tribune”.

      – Pan senator?

      Mężczyzna odpowiedział, СКАЧАТЬ