Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach. Alicja Urbanik-Kopeć
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Instrukcja nadużycia. Instrukcja nadużycia. Służące w XIX-wiecznych polskich domach - Alicja Urbanik-Kopeć страница 3

СКАЧАТЬ href="#i_004.jpg"/>

      2. Pani i służąca, rys. Franciszek Kostrzewski, 1867 rok.

      Kostrzewski nie poprzestał na tej jednej grafice. W „Tygodniku Ilustrowanym” pojawiały się kolejne. Rozmowa z kucharką z 1866 roku, w której pani chce, by kucharka rozliczyła się z otrzymanych na zakupy pieniędzy, a kucharce ze skomplikowanych rozliczeń wychodzi, że nie tylko nie przyniosła do domu żadnej reszty, ale pani musi jej jeszcze oddać rubla. W kuchni z 1871 roku dialog pomywaczki Marysi z panią, w którym dziewczyna tłumaczy się z obecności w kuchni strażaka:

      – Marysiu! Znowu ten strażak!

      – Albo co? Proszę pani.

      – Mówiłam ci przecież, że nie pozwalam na to.

      – Ale to dla bezpieczeństwa. Na ten przykład, na przypadek ognia, to błogo by było mieć strażaka pod ręką[7].

      3. Rachunek z kucharką, rys. Franciszek Kostrzewski, 1866 rok.

      I wreszcie Przy myciu okien z 1867 roku. Do Marysi myjącej okna pani mówi znad czytanej na szezlongu powieści: „Ach! Moja Marysiu… Uważaj tylko, żebyś nie wypadła. Mon Dieu! Narobiłabyś mnie tyle ambarasu!..”[8].

      Te wszystkie karykatury składały się na niezbyt pochlebny obraz takiej dziewczyny, obowiązkowo o imieniu Kasia lub Marysia. Czytelnicy „Tygodnika Ilustrowanego” śmiali się ze służących leniwych i krnąbrnych, kucharek, które kradły pieniądze, pomywaczek, które w kuchni przyjmowały zaloty obcych mężczyzn. Służące lubiły dobrą zabawę, a z maskarady wychodziły o piątej rano. Przyłapane na amorach w kuchni, nie umiały przekonująco wyjaśnić niezręcznej sytuacji. Nic dziwnego, że pani domu nie była na tyle przywiązana do leniwej, flirtującej i mało bystrej Marysi, by martwić się, że wypadnie z okna podczas mycia szyb. No, chyba że miałoby to jej samej przynieść kłopoty.

      Dziewczynka w ósmym roku życia wstępuje do służby

      Dziewczęta zatrudniające się w domach Warszawy, Krakowa czy Poznania rzeczywiście były na ogół młode i niezamężne, stąd też powszechne przekonanie, że interesowali je wielbiciele i bale maskowe, a nie praca. Według spisu powszechnego z Krakowa z 1880 roku, 20 procent służących miało między 15 a 19 lat, a kolejne 30 procent poniżej 24. Równie trudno było spotkać służącą przed okresem dojrzewania (około 3 procent dziewcząt poniżej 14. roku życia, ale też już ponad 10 procent chłopców w tym samym wieku), jak służącą po czterdziestce. Tych ostatnich było już mniej niż 20 procent.

      Przytłaczająca większość służących nie miała też mężów (co najwyżej ukrywały w kuchni zalotnego strażaka). Pod koniec XIX wieku osiem albo nawet dziewięć na dziesięć pokojówek czy podkuchennych było pannami, zarówno w Londynie czy Oslo, jak i w Poznaniu. Co więcej, małżeństwo wcale nie oznaczało, że służąca, a częściej służący mężczyzna przeprowadzali się do własnego mieszkania. Według pewnego spisu wykonanego w Londynie w 1880 roku żonatych było około 3 tysięcy służących, ale tylko 89 mieszkało razem z żonami. Reszcie pozostawały te same duszne strychy i ciasne klitki pod schodami co pannom i kawalerom. Nic dziwnego, że o ile jeszcze lokaje czy kamerdynerzy bywali czasem żonaci, o tyle służące już niezwykle rzadko. Nikt nie chciał zatrudniać mężatki (bo przecież miała swój własny dom, którego nie powinna porzucać), a pannie służącej, wbrew sugestiom prasowych satyryków, ciężko było poznać odpowiedniego kawalera chętnego do ożenku.

      W XIX wieku służący, a przede wszystkim służące kobiety, nie wiązali się z jedną rodziną na zawsze, jak stary klucznik Gerwazy, wierny sługa Horeszków. Powszechne jest przekonanie, że w XIX stuleciu służący odchodzili od popularnego w wiekach wcześniejszych modelu life-cycle servants. Life cycle-servants to określenie młodzieży, która zatrudniała się w posiadłościach możnych, by nabrać ogłady poprzez obcowanie z klasą wyższą. Tego typu służący porzucali pracę, gdy nadarzyła się okazja małżeństwa i awansu społecznego, a wszyscy traktowali epizod pozostawania na służbie jako konieczny element dorastania. W XIX wieku służba przestała być swoistą szkołą życia dla młodzieży. Wydawać by się mogło, że w takim razie służba powinna stać się zawodem na całe życie. Najnowsze badania wskazują jednak, że nieczęsto spotykano służących wiernych jak majordomus Stevens z powieści Okruchy dnia Kazuo Ishiguro, grany przejmująco w ekranizacji filmowej przez Anthony’ego Hopkinsa. Wraz z industrializacją paternalistyczne stosunki zastąpiła twarda rzeczywistość kapitalistyczna. Szczególnie wyraźnie było to widać w miastach, gdzie rotacja służby była największa[9].

      Mężczyźni i kobiety zatrudniali się w wielu domach, czy to z własnej woli, czy też z powodu wydalenia z pracy, i często opuszczali służbę na zawsze około 30. roku życia, by założyć własną rodzinę. Małżeństwo opisywano w poradnikach i gazetach dla panien służących jako ostateczny cel w życiu. Nagrodę, do której dziewczęta powinny dążyć i dziękować każdemu, kto tylko postanowi się z nimi ożenić. To nastawienie nie było niczym dziwnym w świetle stosunku ówczesnego społeczeństwa do kobiet z dowolnej klasy społecznej, ale w przypadku służących miało jeszcze dodatkowy wydźwięk. Małżeństwo ratowało starzejące się panny od widma bezrobocia i nędzy. Ciężka, wyczerpująca praca szybko powodowała poważne problemy ze zdrowiem. Jakie konkretnie, tego można dowiedzieć się na przykład z artykułu Stanisławy Werensteinowej z 1907 roku:

      [Dziewczynka] w ósmym roku życia wstępuje do służby. Skromna, uczciwa dziewczynka. Mając lat czternaście, froterując cztery pokoje, pracuje tak ciężko, że zapada na niebezpieczny reumatyzm. Wyczerpana, uwiedziona, zachodzi w ciążę (…).

      [Kolejna] w służbie od dziesiątego roku życia. Froteruje, pierze i zapada na chorobę serca. Po chorobie nie może znaleźć służby, jest bezsilna. Wyzyskują ją, nie płacą[10].

      Werensteinowa, w artykule zatytułowanym adekwatnie Z tragizmów życia, opisuje tak dzieciństwo prostytutek, które spotkała, gdy trafiły do Żydowskiego Towarzystwa Ochrony Kobiet. Reumatyzm, problemy z kręgosłupem i z sercem, przepuklina i inne schorzenia właściwe ludziom pracującym fizycznie ponad siły spędzały sen z powiek każdej zatrudnionej w domu dziewczynie. Słusznie drżały przed widmem choroby, ponieważ niezdolność do pracy sprawiała, że mogły skończyć tak jak bohaterki artykułu Werensteinowej. Odmienny los gwarantowało jedynie małżeństwo{3}. Każda więc pragnęła wyjść za mąż, gdy jeszcze stawy i mięśnie nie odmawiały zupełnie posłuszeństwa.

      To wszystko nie znaczy jednak, że do służby najmowały się wydelikacone panienki. Wprost przeciwnie, w większości były to dziewczęta pochodzące ze wsi, od dzieciństwa przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Industrializacja, ta dziewiętnastowieczna siła, która na zawsze zmieniła wygląd miast i stosunki pracy, odpowiadała również za wiele zmian wśród służby domowej. Powstawanie fabryk wspomagało rozrost miast i napędzało koniunkturę. Ludzie bogacili się, na służbę stać było nie tylko pana, ale i urzędnika, dziennikarza i sklepikarza. Wzrost zamożności dawało się odczuć nie tylko w mieście, ale i na wsi. Wzbogaceni wiejscy rzemieślnicy przenosili się do miast w poszukiwaniu nowych klientów, a chłopi wysyłali tam dzieci: zamożniejsi – synów na naukę rzemiosła, a ubożsi – synów i córki СКАЧАТЬ



<p>7</p>

„Tygodnik Ilustrowany” 1871, nr 180, s. 280.

<p>8</p>

„Tygodnik Ilustrowany” 1867, nr 398, s. 224.

<p>9</p>

Dane statystyczne zob. R. Poniat, Służba domowa…, s. 175–178.

<p>10</p>

S. Werensteinowa, Z tragizmów życia, „Prawda” 1907, nr 13, s. 145.

<p>3</p>

Albo bardzo rzadko podejmowana, jak wiemy ze statystyk, decyzja o pozostaniu w służbie na stałe. Mogły sobie na to pozwolić te służące, które nie zajmowały najniższych miejsc w hierarchii domowej i nie pracowały tak ciężko fizycznie, a więc ochmistrzynie i kucharki, a wśród męskiej służby kamerdynerzy czy majordomowie. Ci wyspecjalizowani służący byli lepiej wynagradzani i zarządzali służbą do wszystkiego, więc i ich wartość dla pracodawcy była większa. Z czasem dorabiali się nie schorzeń kręgosłupa, a raczej podwyżki płacy.