Zakon. Piotr Kościelny
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakon - Piotr Kościelny страница 15

Название: Zakon

Автор: Piotr Kościelny

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-948176-1-9

isbn:

СКАЧАТЬ więźnia opadła na klatkę piersiową. Spojrzałem na ojca mężczyzny. W jego oczach była pustka. Po policzkach ciekły mu duże łzy. Zrobiło mi się go szkoda. Po chwili „Wacek” podszedł do niego i uderzył go w twarz.

      – Gadaj, skurwielu! Gdzie twój syn? Gdzie paczka? Mało ci? Chcesz, żebyśmy ich ze skóry darli? – wykrzyczał mu prosto w oczy.

      Nastąpiła chwila milczenia.

      – Może zrobimy im „kropelkę”? – zaproponował „Wezyr”.

      „Kropelka” – starożytna metoda polegająca na unieruchomieniu więźnia i poddaniu go torturze kropli wody. W krótkich, ale regularnych odstępach czasu kropla wody spada na czoło ofiary. Po pewnym czasie każde uderzenie niewielkiej kropli jest tak bolesne, że można je porównać do uderzenia młotkiem. Długotrwałe, ale jakże skuteczne torturowanie człowieka.

      – Nie mamy tyle czasu. Zajmijcie się nimi. Ja idę się odlać – zadecydował „Konar”.

      Po wyjściu dowódcy dwaj mężczyźni byli równocześnie „obrabiani”. Jeden miał wyłamywane kombinerkami palce u rąk, drugi był przypalany lutownicą. Dało się wyczuć swąd spalonej skóry. Obserwowałem ojca obu mężczyzn. W jego oczach utrzymywała się bezkresna pustka. Zacząłem podejrzewać, że staremu już wszystko jedno. Wiedział, że żywi z tego pomieszczenia nie wyjdą.

      Po chwili wrócił Rechulski. Spojrzał na efekty pracy swoich ludzi i wskazując na młodszego z więźniów, powiedział:

      – „Wacek”, wywierć mu kilka otworów w kolanach. Nie poskacze już sobie.

      Po kilkunastu sekundach do jęków męczonych ludzi dołączył dźwięk wiertarki. Wiertło powoli zagłębiało się w kolanie jeńca. Mężczyzna wił się z bólu, próbował cofnąć nogę, ale była mocno przytrzymywana przez „Wacka”. Nasi ludzie wiedzieli, jak wykonywać swoją robotę. Po prawym kolanie przyszła pora na lewe. Major spojrzał na starego, a potem na jego syna, który miał już kilka dodatkowych otworów w ciele. Odsapnął głośno.

      – Przynieście palnik acetylenowy – polecił. – Potniemy chuja na drobne kawałki.

      – Czekaj – powiedziałem.

      – Co? – zapytał zdziwiony dowódca.

      Wszyscy skierowali wzrok w moją stronę.

      – Spójrzcie na starego. On się już pogodził z losem tych dwóch. I swoim. Wie, że jak powie, gdzie jest trzeci syn, to spotka go ten sam los. Stara się temu zapobiec. Zdaje sobie sprawę, że bez jego wiedzy nie znajdziemy go tak łatwo.

      – Co w związku z tym? – spytał major.

      – Co wiemy o naszym głównym celu? Wiemy, że studiował w Polsce. Jak studiował, to zna nasz język. A co wiemy o tej trójce? Może któryś z jego braci też studiował w Polsce? Tu, w Iraku, kiedyś działało wiele polskich firm. Może któryś liznął języka? – myślałem głośno.

      – Stary chyba nie liznął – stwierdził ze śmiechem „Wacek”.

      – Stary nie, ale nikt nie pytał młodych. Obaj od początku są zakneblowani, więc nic nie mówili. Nie daliśmy im tej możliwości – kontynuowałem.

      Dowódca spojrzał na mnie i rzucił:

      – Odkneblujcie ich.

      Po chwili całej trójce wyciągnięto szmaty z ust. Major spojrzał w ich stronę i powiedział:

      – Ktoś z was zna trochę polski lub angielski?

      Jeden z synów nieznacznie skinął głową.

      – Polski czy angielski? – dopytał major.

      Mężczyzna z wyraźnym wysiłkiem i łamaną polszczyzną wystękał:

      – Polski trochu słaby.

      Cała nasza grupa spojrzała po sobie z dużym zdziwieniem. Kolejna wtopa podczas tej misji. Najpierw likwidujemy naszego tłumacza, a potem nikt nie wpada na pomysł, by zapytać naszych więźniów o znajomość języka polskiego. Trzeba będzie wpisać to do raportu z misji. „Wielki” nie będzie zadowolony.

      Dowódca zwrócił się do jeńca, który porozumiewał się w naszym języku:

      – Słuchaj, mamy już dość zabaw z wami. Chcemy wrócić do domu. Jest tylko jeden problem. Twój brat ma coś, co musimy odzyskać. Jak to odda, to darujemy wam życie. Wam i jemu. Zrozumiałeś?

      Mężczyzna skinął głową. Major kontynuował:

      – Nie musimy się nawet z twoim bratem widzieć. Może zostawić to w jakimś miejscu. Wtedy my znikniemy, a wy o nas zapomnicie. Pasuje taki układ?

      Mężczyzna skinął ponownie głową i cicho powiedział:

      – Telefon. Zadzwonię.

      Spojrzeliśmy po sobie.

      – „Wacek”, przynieś telefon – zdecydował major.

      Po chwili w ręku dowódcy wylądował aparat, stara nokia. Major wyjął nóż i podszedł do mężczyzny. Szybkim ruchem przeciął sznur, który krępował jego prawą rękę, i włożył w nią aparat.

      – Jak się z nim połączysz – powiedział „Konar” – to powiedz, że ktoś chce z nim rozmawiać, i daj mi aparat. Nie kombinuj, bo będzie bolało. I was, i jego. My chcemy tylko odzyskać to, co nasze. Nie chcemy robić wam już krzywdy. Dzwoń.

      Mężczyzna niezdarnie wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Spojrzałem na jego dłoń, na której powoli zasklepiały się rany w miejscach, gdzie jeszcze niedawno były paznokcie. Po chwili mężczyzna coś szybko powiedział po arabsku, chwilę czekał i ponownie coś przekazał w swoim języku. Nastąpiła cisza. Kilka sekund później mężczyzna oddał telefon majorowi. Dowódca kontynuował rozmowę już w języku polskim.

      – Jak pewnie wiesz, mamy twoich braci i ojca. Pewnie wiesz, co z nimi zrobimy, jak nie oddasz tego, co nasze.

      Przez chwilę major słuchał, co ma do przekazania rozmówca, i znowu się odezwał:

      – Zróbmy tak. Spotkamy się w jakimś miejscu. Ty i ja. Ty będziesz miał to, na czym nam zależy. Oddasz mi to. Jak będzie wszystko w porządku, to puścimy twoich bliskich. Jak coś będziesz kombinował, otrzymasz ich w kawałkach. Bądź sam. Ja też będę sam. Pasuje?

      Wszyscy patrzyliśmy na dowódcę w skupieniu. Po chwili dowódca sięgnął po mapę i powiedział:

      – Trzydzieści kilometrów od Bagdadu jest stacja paliw. Jest nieczynna. Tam możemy się w spokoju spotkać. Jak wszystko będzie w porządku, to zadzwonię do swoich ludzi i każę im wypuścić twojego ojca i braci. Będą troszkę sponiewierani, ale żywi. Spotkanie za godzinę. Może być? Dasz radę tam dotrzeć?

      Patrzyliśmy na Rechulskiego. Na jego twarzy zagościł uśmiech.

      – Okej. To jesteśmy umówieni – podsumował major i zakończył połączenie. СКАЧАТЬ