Przewieszenie. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz страница 23

Название: Przewieszenie

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-078-4

isbn:

СКАЧАТЬ Wiktor zgasił papierosa i bez pośpiechu dojadł zupkę kuksu. Miała w nazwie coś z kałasznikowem i rzeczywiście smakowała jak kule z rosyjskiej broni.

      Komisarz odstawił miskę do zlewozmywaka i zalał wodą. Później się umyje.

      Wziął szybki prysznic, narzucił na siebie czerwoną koszulę w czarną kratę, a potem wyszedł z domu, zabierając kaburę. Otworzywszy służbowe auto, zobaczył w środku czteropak. Zastanowił się przez chwilę, po czym wyciągnął go i postawił pod jednym z garaży. Ktoś będzie miał miłą niespodziankę. I zapewne puszki szybko znikną, bo niejeden sąsiad chadzał do garażu w celach stricte alkoholowych.

      Wyjął z samochodu kurtkę, założył ją i ruszył w kierunku warzywniaka na rogu. Czterysta metrów za nim znajdowała się komenda rejonowa, co w czasach jego przygody alkoholowej stanowiło niemałe ułatwienie. Nie musiał ryzykować codziennych podróży samochodem na kacu. I mógł zostawiać służbowe auto praktycznie pod domem.

      Teraz powinien przewieźć je na parking, ale jeśli ktoś będzie potrzebował volkswagena, będzie też doskonale wiedział, gdzie go szukać.

      Forst wszedł do budynku kilka minut później, po drodze wypalając jeszcze papierosa. Powitało go kilkoro podniesionych oczu, ale nikt się nie odezwał. Tak bardzo popularny był w szeregach policji.

      Skierował się prosto do gabinetu przełożonego i bez pukania wszedł do środka.

      Osica zgromił go wzrokiem.

      – Czy ty naprawdę…

      – Stawiam się na wezwanie, panie inspektorze – uciął Forst, salutując.

      – Siadaj.

      Zajął miejsce przed biurkiem, patrząc na dowódcę bez wyrazu. Osica pokręcił głową i przez moment wystukiwał coś na klawiaturze, starając się zignorować wbity w niego wzrok. W końcu westchnął i przerwał.

      – Wygląda to na niezły gnój – odezwał się.

      – Zgadzam się – odparł Forst. – Powinni dać nam fundusze na remont już…

      – Mówię o Bestii z Giewontu.

      Wiktor wydął usta.

      – Nie wiem, czy to określenie w ogóle się nadaje. Nikogo nie rozszarpał, nie zmasakrował, nie…

      – Bestialsko odbiera życia – uciął Edmund, po czym potrząsnął głową. – Zresztą nieistotne. Wygląda ci to na jego robotę?

      – Może.

      Osica wyprostował się na krześle, a potem odgiął oparcie do tyłu. Założył ręce za głową i przez chwilę trwał w bezruchu.

      – Dziś lub jutro spierdoli nam się na głowę prokuratura – ocenił rzeczowo. – Chciałbym, żebyś ty z nimi rozmawiał.

      – Dobry wybór. Jestem wyjątkowo koncyliacyjnym człowiekiem.

      – Skończ z tymi bredniami.

      – Tak jest.

      – Wybraliśmy ciebie, bo znasz zabójcę, tropiłeś go i ostatecznie ująłeś ludzi, z którymi współdziałał.

      Forst skinął głową.

      – Powiesz prokuratorom wszystko, co będą chcieli wiedzieć, niczego nie zataisz, a potem postaramy się, by przekazali nam śledztwo choćby w ograniczonym zakresie. Oczywiście ty nie będziesz go prowadził.

      Wiktor wyciągnął paczkę gum i poczęstował dowódcę. Osica udał, że tego nie widzi.

      – Niespecjalnie cię to interesuje, jak widzę – bąknął Edmund.

      – Przyzwyczaiłem się po prostu, że odsuwacie mnie od śledztwa, a potem na własną rękę odwalam całą robotę za was.

      – Licz się ze słowami.

      – Tak jest.

      – I daj tę gumę.

      Wiktor wysunął listek i podał dowódcy. Ten przez chwilę przeżuwał, krzywiąc się.

      – Ostre – zawyrokował. – Miała być chyba cynamonowa.

      – Niby tak – przyznał Forst. – W wersji amerykańskiej nie ma tego pikantnego smaku, u nas jest. Nie wiem dlaczego.

      – Mniejsza z gumą – odparł Osica. – Zanim zjawią się prokuratorzy, chcę, żebyś zbadał sprawę na miejscu.

      – Winszuję, panie inspektorze. Pomysł godny najwybitniejszych umysłów.

      – Mówię poważnie, Forst. Może uda ci się coś ustalić.

      – Naturalnie. Przepytam kozice, może będą coś wiedziały.

      Edmund spuścił wzrok, zrezygnowany.

      – Chcę, żeby wszystko wyglądało na profesjonalną robotę, wykonywaną przez ludzi znających się na rzeczy. Jasne?

      – Jak najbardziej. Nie od dzisiaj wiem, że PR to dla pana ważna sprawa.

      – Wynoś się, do kurwy nędzy.

      Wiktor wstał, zasalutował, a potem skierował się do drzwi. Kiedy przed progiem obejrzał się przez ramię, Osica wyciągał gumę z ust. Wskazał mu wyjście, a komisarz złapał za klamkę i wyszedł na korytarz.

      Niewiele mógł zdziałać w górach. Świadkowie z ostatnich dwóch dni mogli już dawno wrócić do domów, a ci dzisiejsi zniknąć gdzieś w okolicy, ale właśnie takie rozkazy wydawał Edmund. Ukształtowała go milicja i w czasach PRL-u być może sprawdzał się w tropieniu bibuły i łapaniu chłopaków, którzy rozwieszali ulotki Solidarności. Po osiemdziesiątym dziewiątym miotał się jak ryba wyciągnięta z wody, ale ostatecznie służbowy staż zrobił swoje i Osica dostał fuchę, na którą pracował przez te wszystkie lata.

      Forst wrócił na Piaseckiego i wsiadł do auta. Pierwszym miejscem, do którego zamierzał się udać, była centrala TOPR-u.

      Zaparkował pod bramą na Piłsudskiego, zastawiając wjazd do pobliskiej posesji. Wszedł do budynku, wyciągnął laminowaną legitymację służbową, a potem poprosił, by sprowadzić ratowników, którzy brali udział w dwóch ostatnich akcjach ratunkowych z ofiarami śmiertelnymi.

      Czekał godzinę, co chwilę wychodząc na papierosa. Zapomniał z domu zabrać saridon, co nie wróżyło dobrze na przyszłość.

      W końcu pojawił się młody chłopak. Drugiego ratownika nie było, ponieważ nadal pełnił dyżur w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.

      – Gdzie możemy pogadać? – przywitał go Forst.

      – Może w sali konferencyjnej?

      – Prowadź.

СКАЧАТЬ