Wesołe przygody Robin Hooda. Howard Pyle
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wesołe przygody Robin Hooda - Howard Pyle страница 5

Название: Wesołe przygody Robin Hooda

Автор: Howard Pyle

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-7791-991-0

isbn:

СКАЧАТЬ dukatów każdemu, kto doręczy Robin Hoodowi nakaz aresztowania, choć to i tak na niewiele się zda.

      – W takim razie pójdę z tobą, brachu. Poczekaj, tylko wezmę torbę, młot i pałkę. Niech jeno spotkam tego tam Robin Hooda, a zobaczymy, czy nie posłucha królewskiego nakazu.

      Tak więc zapłaciwszy swoją część, posłaniec z kotlarzem kroczącym u strzemienia wyruszyli z powrotem do Nottinghamu.

      Jakiś czas potem, któregoś pięknego ranka Robin Hood wyruszył do Nottinghamu, aby się dowiedzieć, co słychać w mieście. Szedł sobie wesoło brzegiem gościńca, po murawie pełnej stokrotek, rozglądając się i myśląc o tym i owym. Róg kołysał mu się na biodrze, łuk i kołczan przewiesił przez plecy, a w ręce niósł tęgi dębowy kij, którym, idąc, wywijał młynka.

      Zapuszczając się w ocieniony parów, ujrzał jakiegoś kotlarza, który zbliżał się z naprzeciwka, wyśpiewując wesołą piosenkę. Na plecach miał torbę i młot, w garści nielichą maczugę, a śpiewał sobie tak:

      Gdy strąki grochu pękają – a róg

      Głosi ogarom, że zaczęte łowy –

      Gdy mali chłopcy nad brzegami strug

      Pasą owieczki i łaciate krowy…

      – Witaj, przyjacielu! – zawołał Robin.

      Ja sobie zbieram czerwone poziomki

      – Witaj! – powtórzył Robin.

      W leśnym parowie wśród miękkiego mchu.

      – Hej, czyś ty głuchy, człeku! Przyjacielu – wołam!

      – A ktoś ty taki, że śmiesz przerywać ładną śpiewkę? – rzekł kotlarz, urywając pieśń. – Sam witaj, jak cię tam zwać, czyś przyjaciel, czy nie. Ale powiadam ci z góry, mój drabie, jeśliś jest przyjacielem, to chwała nam obu, a jeśli nie, to marny twój los.

      – Bądźmy przyjaciółmi – rzekł swawolny Robin – bo marnie, jeśli marnie, a marniej, jeśli twoja pała nie obróci się na marne, więc bądźmy przyjaciółmi.

      – Zgoda – powiedział kotlarz. – Ale, młody przyjacielu, tak gibko obracasz językiem, że nadążyć za tobą nie sposób z takim ciężkim pomyślunkiem jak mój, a mówże prościej, jeśli łaska, bo ze mnie prosty człek, słowo daję.

      – A skądże ty pochodzisz, tęgi chwacie? – zagadnął Robin.

      – Z Banbury – odparł kotlarz.

      – O, na Boga! – rzekł Robin. – Złe wieści doszły mnie dziś rano.

      – Ha, co ty powiesz! – zawołał skwapliwie kotlarz. – A dyć gadaj szybko. Jako widzisz, jestem kotlarz, a w moim fachu człek się robi łasy na wieści niczym katabas na szelągi.

      – No to słuchaj, co ci powiem – rzekł Robin – ale trzymaj się dzielnie, bo wieści są paskudne, bracie. Doszło do moich uszu, że dwaj kotlarze siedzą w dybach za picie miodu i piwa!

      – A niech cię zaraza zeżre, ciebie i twoje wieści, ty parszywy psie – zawołał kotlarz – bo źle się wyrażasz o dobrych ludziach. Ale to naprawdę smutna wiadomość, kiedy dwóch siedzi w dybach.

      – Nie, bracie – powiedział Robin – mylisz się, słyszałeś dzwon, ale nie wiesz, gdzie on. Wiadomość jest smutna, bo tylko dwóch siedzi w dybach, a reszta swobodnie szwenda się po kraju.

      – O, na cynowy półmisek świętego Dunstana – zawołał kotlarz – mam wielką ochotę policzyć ci gnaty za ten podły żart. Ale jeśli ludzi pakują w dyby za picie miodu i piwa, to liczę, że i ciebie ta przyjemność nie ominie.

      Zaśmiał się Robin szeroko i zawołał:

      – Brawo, kotlarzu, brawo! Ależ twój dowcip jest jak piwo, zaczyna się pienić, kiedy dobrze ścierpnie. Chodźże więc ze mną prościuteńko „Pod Błękitnego Dzika” i jak potrafisz tyle wypić, na ile wyglądasz, a głowę dam, że mnie nie zawiedziesz, to przygotuj gardło na taki napitek, że lepszego nie ma w całym szerokim hrabstwie Nottingham.

      – O, jak Boga kocham – powiedział kotlarz – dobry z ciebie chłop mimo parszywego języka. Przypadłeś mi do serca, kochasiu, jeśli zaraz nie pójdę z tobą „Pod Błękitnego Dzika”, możesz mnie zwać śmierdzącym poganinem.

      – Opowiedz mi, co w świecie słychać, przyjacielu – rzekł Robin, kiedy tak wędrowali razem. – Kotlarze, moim zdaniem, są tak naszpikowani wiadomościami jak prosię farszem.

      – Masz szczęście, że pokochałem cię jak brata, mój ty zuchu – rzekł kotlarz – inaczej nic bym ci nie opowiedział. Bo przebiegły jestem, człeku, i czeka mnie tak poważne zadanie, że wytężyć muszę cały dowcip. Idę właśnie na poszukiwanie śmiałego rozbójnika, którego tutejsi ludzie zwą Robin Hoodem. W sakwie mam nakaz aresztowania, słowo daję, pięknie wypisany na pergaminie i z wielką czerwoną pieczęcią na znak, że jest prawomocny. Gdyby mi się tylko udało spotkać tego Robin Hooda, położę na nim areszt, a jakby nie posłuchał, to spiorę go tak, aż wszystkie jego żebra zaczną wrzeszczeć: „Amen”. Ale ty mieszkasz w tych stronach, może znasz go osobiście, przyjacielu?

      – A owszem, znam go trochę – rzekł Robin. – Widziałem go nawet dzisiaj. Ale ludziska powiadają, kotlarzu, że z niego zwykły zbój, ponury i chytry. Lepiej pilnuj swego nakazu, człeku, bo jeszcze ci go ukradnie z twojej własnej sakwy.

      – Niech tylko spróbuje! – krzyknął kotlarz. – Może on i chytry, ale jam też nie w ciemię bity. Niechbym go spotkał oko w oko! – i potrząsnął swoją maczugą. – Ale jak on wygląda, chłopcze?

      – Do mnie podobny – zaśmiał się Robin – z wzrostu i postawy, a wiekiem prawie mój rówieśnik i oczy ma też niebieskie jak moje.

      – E, tam – powiedział kotlarz – z ciebie jeszcze całkiem młody chłopak. Wyobrażam sobie, że to tęgi i brodaty człek, nottinghamczycy tak się go boją.

      – Pewno, że jest młodszy od was i nie taki postawny – powiedział Robin. – Ale powiadają, że umie nieźle młócić pałką.

      – Możliwe – odparł śmiało kotlarz – ale ja lepiej potrafię, czyż nie pokonałem Szymona z Ely na jarmarku w Hertfordzie? Ale jeśli znasz go, mój ty zuchu, może poszedłbyś i zaprowadził mnie do niego? Czterdzieści szczerozłotych dukatów obiecał mi szeryf, jeśli położę areszt na tym łotrzyku, dziesięć będzie dla ciebie, jak mi go wskażesz.

      – Dobrze, zgoda – rzekł Robin. – Ale pokaż mi ten glejt, człeku, żebym zobaczył, czy coś wart, czy nie.

      – O, tego nie pokażę nawet rodzonemu bratu – odparł kotlarz. – Nikt mego glejtu nie zobaczy, póki go nie przywalę tamtemu na amen.

      – Niech ci będzie – rzekł Robin. – Chociaż jeśli nie mnie, to sam nie wiem, komu go pokażesz. Ale oto i oberża „Pod Błękitnym Dzikiem”, wejdźmy i skosztujmy wybornej październikówki.

      Przyjemniejszej СКАЧАТЬ