Wesołe przygody Robin Hooda. Howard Pyle
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wesołe przygody Robin Hooda - Howard Pyle страница 4

Название: Wesołe przygody Robin Hooda

Автор: Howard Pyle

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-7791-991-0

isbn:

СКАЧАТЬ Mały Johnie – powiedział niby-ksiądz – do tej pory nie żyłeś wcale, tylko pałętałeś się po świecie, ale od tej chwili żyć będziesz naprawdę. Kiedy nie żyłeś, zwano cię John Mały, ale teraz, kiedy żyjesz naprawdę, zwać się będziesz Mały John, chrzczę cię przeto. – Z tymi słowy wylał kufel na głowę Małego Johna. Wybuchnęli gromkim śmiechem, widząc, jak brunatne piwo ścieka mu po brodzie, kapie z nosa, szczypie w oczy, którymi mrugał rozpaczliwie. Z początku chciał się rozgniewać, ale inni tak się świetnie bawili, że i on roześmiał się z nimi. Robin wziął to słodkie dziecię, odział je od stóp do głów w zielone sukno, wręczył mu dobry, mocny łuk i tak przyjął go na kamrata do swojej wesołej bandy.

      Tak to się stało, że Robin Hood został wyjęty spod prawa; tak to zebrała się jego wesoła kompania i tak to zdobył sobie przyjaciela i zastępcę, Małego Johna; i na tym kończy się prolog. A teraz opowiem, jak szeryf Nottinghamu po trzykroć usiłował schwytać Robin Hooda i ani razu mu się nie udało.

      CZĘŚĆ PIERWSZA,

która opowiada o tym, jak szeryf Nottinghamu poprzysiągł rozprawić się z Robin Hoodem i po trzykroć próbował, a za każdym razem został wystrychnięty na dudka

      I. Robin Hood i kotlarz

      Wspominaliśmy już, że za głowę Robin Hooda wyznaczono dwieście funtów nagrody, a szeryf Nottinghamu przysiągł, że własnoręcznie pojmie Robina, bo sam miał chrapkę na pieniądze i chciał się zemścić za śmierć swego krewniaka. Otóż szeryf nie wiedział jeszcze, jaką siłę ma przy sobie Robin w sherwoodzkich borach, i myślał, że wystarczy wydać nakaz aresztowania, tak jak na każdego zwykłego przestępcę. Obiecywał przeto czterdzieści złotych dukatów temu, kto przedstawi Robinowi ów nakaz. Ale mieszkańcy Nottinghamu wiedzieli o Robin Hoodzie i jego czynach więcej niż szeryf i śmiali się w kułak na samą myśl o doręczeniu nakazu dzielnemu banicie, zdając sobie sprawę, że mogą na tym zarobić tylko potężnego guza; więc też nikt się do tego nie kwapił. Przeszły ze dwa tygodnie, a żywa dusza nie zgłosiła się na ochotnika. Zdumiał się szeryf i powiedział:

      – Nielichą nagrodę obiecałem każdemu, kto doręczy mój nakaz Robin Hoodowi, i dziwię się, że nikt nie zgłosił się do tej pory.

      Na co jeden z jego ludzi, który był w pobliżu, powiedział:

      – Łaskawy panie, nie wiesz, jaką siłę Robin Hood ma przy sobie i jak mało go obchodzi werdykt króla czy szeryfa. Zaprawdę, nikt nie ma ochoty podjąć się tego zadania ze strachu o własną skórę.

      – Więc wszyscy nottinghamczycy to tchórze! – powiedział szeryf. – I niech mi ktoś w całym hrabstwie Nottingham ośmieli się nie usłuchać werdyktu miłościwie nam panującego króla Henryka, a na bazylikę świętego Edmunda, powieszę takiego na najwyższej sośnie! Ale jeśli nikt w Nottinghamie nie ma odwagi zdobyć czterdziestu dukatów, to poszukamy gdzie indziej, bo przecież są odważni ludzie w tym kraju.

      Wezwał zaufanego posłańca, kazał mu osiodłać konia, wybrać się do miasta Lincoln i zobaczyć, czy znajdzie się ktoś, kto nie stchórzy i zdobędzie nagrodę. Tak więc tego samego ranka posłaniec wyruszył ze swoją misją.

      Jaskrawe słońce prażyło na trakcie, który wiódł z Nottinghamu do miasta Lincoln, ciągnąc się wypłowiałą wstęgą przez góry i doły. Na gościńcu było pełno kurzu i posłaniec nałykał go się dosyć, więc serce w nim z radości podskoczyło, gdy ujrzał przed sobą szyld oberży „Pod Błękitnym Dzikiem”, a zrobił już więcej niż połowę drogi. Gospoda przypadła mu do gustu, rosnące wokół dęby rzucały tak chłodny i przyjemny cień, że zsiadł z konia, aby chwilę odpocząć, i zawołał o garniec piwa dla przepłukania gardła.

      Ujrzał tam rozbawioną kompanię siedzącą pod rozłożystym dębem, który ocieniał warzywne grzędy przed gospodą. Był wśród nich kotlarz, dwóch bosonogich mnichów i sześciu królewskich leśniczych odzianych w stroje z zielonego sukna; popijali wszyscy musujące piwo i śpiewali wesołe ballady z dawnych, dobrych czasów. Leśniczy śmiali się głośno, dogadując sobie nawzajem – jeszcze głośniej śmiali się braciszkowie, bo byli to krzepcy ludzie z brodami kędzierzawymi jak czarne barany, ale najgłośniej śmiał się kotlarz i śpiewał z nich wszystkich najładniej. Torba jego i młot wisiały na dębowym sęku, obok stała wsparta o pień maczuga, gruba jak pięść.

      – Chodźcie – zawołał jeden z leśniczych do znużonego posłańca – wypijcie z nami jedną kolejkę. Hej, gospodarzu, jeszcze raz po pełnym garncu dla każdego.

      Posłaniec całkiem chętnie przysiadł się do nich, gdyż czuł zmęczenie w kościach, a piwo było przednie.

      – Cóż to za wieści niesiecie? – zagadnął jeden z biesiadników. – I dokąd wam tak spieszno?

      Posłaniec był człekiem gadatliwym i lubił sobie poplotkować, a garniec piwa nastroił go serdecznie; usadowił się więc wygodnie na ławie – podczas gdy gospodarz oparł się o framugę drzwi, a gospodyni stała z rękami założonymi pod fartuchem – i wyłożył swój zapas wieści z wielką satysfakcją. Opowiedział wszystko od samego początku: jak Robin Hood zabił leśniczego i ukrył się w borach, aby ujść przed prawem; jak żył sobie w lesie, gardząc wszelkimi zakazami, Bóg świadkiem, polując na królewskie jelenie i pobierając myto od tłustych opatów, rycerzy i wielmożów, tak że nikt nie odważy się podróżować nawet szerokim traktem Watling ani przez Fosse Way ze strachu przed nim; o tym, jak szeryf, niech Bóg ma go w swojej opiece, pan łaskawy, który jemu, posłańcowi, wypłaca co sobotę sześć pensów bitą królewską monetą, nie licząc baryłki piwa na świętego Michała i tłustej gęsi na Boże Narodzenie, postanowił w imieniu króla wydać nakaz aresztowania na tego łotra, choć tamten gwiżdże sobie na słowo króla czy szeryfa, bo daleko mu do tego, aby być człekiem prawomyślnym. Z kolei opowiedział, że nikt w całym mieście Nottingham nie podjął się doręczenia tego nakazu ze strachu o własną skórę i jak to on, posłaniec, jedzie właśnie do Lincolnu zobaczyć, co są warci tamtejsi mężczyźni, i czy znajdzie się ktoś, kto ośmieli się doręczyć onże nakaz; no i że nie siedział jeszcze w tak znakomitej kompanii i w życiu nie próbował tak dobrego piwa.

      Słuchali go z otwartymi ustami, bo była to dla nich wyśmienita gadka. A kiedy skończył, odezwał się rubaszny kotlarz.

      – Wszak pochodzę z zacnego miasta Banbury – rzekł – i nikt z Nottinghamu – ani z samego Sherwoodu, jeśli o to chodzi – nie sprosta mi w walce na pałki. Baczcie no, chłopcy, czyż nie spotkałem się z tym zwariowanym samochwałą, Szymonem z Ely, i to na sławnym jarmarku w Hertfordzie, gdzie pokonałem go na oczach sir Roberta z Leslie i jego małżonki? Tenże sam Robin Hood, o którym – co tu gadać – pierwszy raz słyszę, to niczego sobie zabijaka, a jeśli tak silny, to czyż jam nie silniejszy? A jeśli sprytny, to czyż mnie brak sprytu? O, na cudne oczy Kasi z Młyna i na me własne imię, jakem Wat Maczuga, i na syna mej matki, to znaczy na siebie, klnę się, żem gotów jest, ja sam, Wat Maczuga, w pojedynkę spotkać tego zatwardziałego łotra, i jeśli nie uszanuje pieczęci miłościwie nam panującego króla Henryka i nakazu zacnego szeryfa hrabstwa Nottingham, to tak mu poharatam, ponabijam i rozkwaszę łepetynę, że więcej małym palcem nie poruszy! Słyszeliście, chłopaki? No to wypijmy se jeszcze po dzbanie.

      – Znalazłem was w korcu maku – zawołał posłaniec. СКАЧАТЬ