Название: Wesołe przygody Robin Hooda
Автор: Howard Pyle
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Книги для детей: прочее
isbn: 978-83-7791-991-0
isbn:
Tak to się stało, że Robin Hood został wyjęty spod prawa; tak to zebrała się jego wesoła kompania i tak to zdobył sobie przyjaciela i zastępcę, Małego Johna; i na tym kończy się prolog. A teraz opowiem, jak szeryf Nottinghamu po trzykroć usiłował schwytać Robin Hooda i ani razu mu się nie udało.
CZĘŚĆ PIERWSZA,
I. Robin Hood i kotlarz
Wspominaliśmy już, że za głowę Robin Hooda wyznaczono dwieście funtów nagrody, a szeryf Nottinghamu przysiągł, że własnoręcznie pojmie Robina, bo sam miał chrapkę na pieniądze i chciał się zemścić za śmierć swego krewniaka. Otóż szeryf nie wiedział jeszcze, jaką siłę ma przy sobie Robin w sherwoodzkich borach, i myślał, że wystarczy wydać nakaz aresztowania, tak jak na każdego zwykłego przestępcę. Obiecywał przeto czterdzieści złotych dukatów temu, kto przedstawi Robinowi ów nakaz. Ale mieszkańcy Nottinghamu wiedzieli o Robin Hoodzie i jego czynach więcej niż szeryf i śmiali się w kułak na samą myśl o doręczeniu nakazu dzielnemu banicie, zdając sobie sprawę, że mogą na tym zarobić tylko potężnego guza; więc też nikt się do tego nie kwapił. Przeszły ze dwa tygodnie, a żywa dusza nie zgłosiła się na ochotnika. Zdumiał się szeryf i powiedział:
– Nielichą nagrodę obiecałem każdemu, kto doręczy mój nakaz Robin Hoodowi, i dziwię się, że nikt nie zgłosił się do tej pory.
Na co jeden z jego ludzi, który był w pobliżu, powiedział:
– Łaskawy panie, nie wiesz, jaką siłę Robin Hood ma przy sobie i jak mało go obchodzi werdykt króla czy szeryfa. Zaprawdę, nikt nie ma ochoty podjąć się tego zadania ze strachu o własną skórę.
– Więc wszyscy nottinghamczycy to tchórze! – powiedział szeryf. – I niech mi ktoś w całym hrabstwie Nottingham ośmieli się nie usłuchać werdyktu miłościwie nam panującego króla Henryka, a na bazylikę świętego Edmunda, powieszę takiego na najwyższej sośnie! Ale jeśli nikt w Nottinghamie nie ma odwagi zdobyć czterdziestu dukatów, to poszukamy gdzie indziej, bo przecież są odważni ludzie w tym kraju.
Wezwał zaufanego posłańca, kazał mu osiodłać konia, wybrać się do miasta Lincoln i zobaczyć, czy znajdzie się ktoś, kto nie stchórzy i zdobędzie nagrodę. Tak więc tego samego ranka posłaniec wyruszył ze swoją misją.
Jaskrawe słońce prażyło na trakcie, który wiódł z Nottinghamu do miasta Lincoln, ciągnąc się wypłowiałą wstęgą przez góry i doły. Na gościńcu było pełno kurzu i posłaniec nałykał go się dosyć, więc serce w nim z radości podskoczyło, gdy ujrzał przed sobą szyld oberży „Pod Błękitnym Dzikiem”, a zrobił już więcej niż połowę drogi. Gospoda przypadła mu do gustu, rosnące wokół dęby rzucały tak chłodny i przyjemny cień, że zsiadł z konia, aby chwilę odpocząć, i zawołał o garniec piwa dla przepłukania gardła.
Ujrzał tam rozbawioną kompanię siedzącą pod rozłożystym dębem, który ocieniał warzywne grzędy przed gospodą. Był wśród nich kotlarz, dwóch bosonogich mnichów i sześciu królewskich leśniczych odzianych w stroje z zielonego sukna; popijali wszyscy musujące piwo i śpiewali wesołe ballady z dawnych, dobrych czasów. Leśniczy śmiali się głośno, dogadując sobie nawzajem – jeszcze głośniej śmiali się braciszkowie, bo byli to krzepcy ludzie z brodami kędzierzawymi jak czarne barany, ale najgłośniej śmiał się kotlarz i śpiewał z nich wszystkich najładniej. Torba jego i młot wisiały na dębowym sęku, obok stała wsparta o pień maczuga, gruba jak pięść.
– Chodźcie – zawołał jeden z leśniczych do znużonego posłańca – wypijcie z nami jedną kolejkę. Hej, gospodarzu, jeszcze raz po pełnym garncu dla każdego.
Posłaniec całkiem chętnie przysiadł się do nich, gdyż czuł zmęczenie w kościach, a piwo było przednie.
– Cóż to za wieści niesiecie? – zagadnął jeden z biesiadników. – I dokąd wam tak spieszno?
Posłaniec był człekiem gadatliwym i lubił sobie poplotkować, a garniec piwa nastroił go serdecznie; usadowił się więc wygodnie na ławie – podczas gdy gospodarz oparł się o framugę drzwi, a gospodyni stała z rękami założonymi pod fartuchem – i wyłożył swój zapas wieści z wielką satysfakcją. Opowiedział wszystko od samego początku: jak Robin Hood zabił leśniczego i ukrył się w borach, aby ujść przed prawem; jak żył sobie w lesie, gardząc wszelkimi zakazami, Bóg świadkiem, polując na królewskie jelenie i pobierając myto od tłustych opatów, rycerzy i wielmożów, tak że nikt nie odważy się podróżować nawet szerokim traktem Watling ani przez Fosse Way ze strachu przed nim; o tym, jak szeryf, niech Bóg ma go w swojej opiece, pan łaskawy, który jemu, posłańcowi, wypłaca co sobotę sześć pensów bitą królewską monetą, nie licząc baryłki piwa na świętego Michała i tłustej gęsi na Boże Narodzenie, postanowił w imieniu króla wydać nakaz aresztowania na tego łotra, choć tamten gwiżdże sobie na słowo króla czy szeryfa, bo daleko mu do tego, aby być człekiem prawomyślnym. Z kolei opowiedział, że nikt w całym mieście Nottingham nie podjął się doręczenia tego nakazu ze strachu o własną skórę i jak to on, posłaniec, jedzie właśnie do Lincolnu zobaczyć, co są warci tamtejsi mężczyźni, i czy znajdzie się ktoś, kto ośmieli się doręczyć onże nakaz; no i że nie siedział jeszcze w tak znakomitej kompanii i w życiu nie próbował tak dobrego piwa.
Słuchali go z otwartymi ustami, bo była to dla nich wyśmienita gadka. A kiedy skończył, odezwał się rubaszny kotlarz.
– Wszak pochodzę z zacnego miasta Banbury – rzekł – i nikt z Nottinghamu – ani z samego Sherwoodu, jeśli o to chodzi – nie sprosta mi w walce na pałki. Baczcie no, chłopcy, czyż nie spotkałem się z tym zwariowanym samochwałą, Szymonem z Ely, i to na sławnym jarmarku w Hertfordzie, gdzie pokonałem go na oczach sir Roberta z Leslie i jego małżonki? Tenże sam Robin Hood, o którym – co tu gadać – pierwszy raz słyszę, to niczego sobie zabijaka, a jeśli tak silny, to czyż jam nie silniejszy? A jeśli sprytny, to czyż mnie brak sprytu? O, na cudne oczy Kasi z Młyna i na me własne imię, jakem Wat Maczuga, i na syna mej matki, to znaczy na siebie, klnę się, żem gotów jest, ja sam, Wat Maczuga, w pojedynkę spotkać tego zatwardziałego łotra, i jeśli nie uszanuje pieczęci miłościwie nam panującego króla Henryka i nakazu zacnego szeryfa hrabstwa Nottingham, to tak mu poharatam, ponabijam i rozkwaszę łepetynę, że więcej małym palcem nie poruszy! Słyszeliście, chłopaki? No to wypijmy se jeszcze po dzbanie.
– Znalazłem was w korcu maku – zawołał posłaniec. СКАЧАТЬ