20 000 mil podmorskiej żeglugi. Jules Gabriel Verne
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 20 000 mil podmorskiej żeglugi - Jules Gabriel Verne страница 18

Название: 20 000 mil podmorskiej żeglugi

Автор: Jules Gabriel Verne

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ zjawiska, którego tajemnicę pan sam tylko posiadałeś; lecz wiedz pan o tym, że ścigając cię po morzach Oceanu Spokojnego, „Abraham Lincoln” był przekonany, że poluje na potężnego potwora, od którego za jaką bądź cenę wypadało ocean uwolnić.

      Półuśmiech rozjaśnił usta dowódcy, który rzekł tonem już spokojniejszym:

      – Panie Aronnax, śmiałbyś twierdzić, że wasza fregata nie ścigałaby usilnie statku podmorskiego jak potwora i nie strzelała do niego?

      Pytanie to mocno mnie zakłopotało; byłem pewien, że dowódca Farragut nie wahałby się ani na chwilę. Niezawodnie miałby sobie za obowiązek zniszczyć przyrząd tego rodzaju, tak samo jak narwala olbrzymiego.

      – Pojmujesz więc pan – ciągnął dalej nieznajomy – że mam prawo traktować was jako mych nieprzyjaciół.

      Nie było co na to odpowiedzieć, a zresztą po co rozważać położenie, gdy siła może zniweczyć wszelkie rozumowania.

      – Długo się wahałem – mówił dalej dowódca. – Nic mnie do gościnności dla was nie zobowiązywało. Jeśli miałem rozstać się z wami, to nie miałem po co widzieć was powtórnie. Dosyć byłoby wywieść was na platformę tego statku, który wam służył za schronienie, zanurzyć się w głębokościach morza i już by się zapomniało, żeście na świecie istnieli. Nie miałżebym prawa tak uczynić?

      – Dziki mógłby dać sobie to prawo – odpowiedziałem – ale nie człowiek cywilizowany.

      – Panie profesorze – żywo odpowiedział dowódca – ja nie jestem tym, co pan nazywasz człowiekiem cywilizowanym! Zerwałem ze społeczeństwem z przyczyn, które roztrząsać ja sam tylko mam prawo. Nie podlegam więc społecznym przepisom, proszę pana nigdy się na nie w mojej obecności nie powoływać.

      Było to wypowiedziane bardzo dobitnie. Gniew i pogarda płonęły w oczach nieznajomego; w życiu tego człowieka straszną dopatrywałem przeszłość. Nie tylko usunął się spod praw ludzkich, ale jeszcze uczynił się niezależnym, wolnym w najściślejszym znaczeniu tego wyrazu, niedosiężnym. Kto śmiałby ścigać go w głębie morskie, skoro na ich powierzchni żartował sobie z usiłowań przeciw niemu skierowanych? Jaki okręt oparłby się uderzeniu tego monitora podmorskiego? Jakiej grubości pancernik wytrzymałby uderzenie ostrogi jego statku? Nikt z ludzi nie mógł od niego żądać rachunku ze spraw jego. Bóg tylko, jeśli wierzył w niego – sumienie tylko, jeśli je miał, jedynymi, którym by mógł ulec, sędziami jego być mogli.

      Takie uwagi szybko przebiegły mój umysł, a nieznajomy tymczasem milczał zamyślony, jakby zamknięty w sobie. Patrzyłem na niego z przestrachem i podziwem.

      Po dość długim milczeniu dowódca znowu mówić zaczął:

      – Wahałem się więc, ale pomyślałem, że interes mój da się pogodzić z tą litością przyrodzoną, do jakiej każda istota ludzka ma prawo. Zostaniecie na moim statku, ponieważ fatalność na niego was rzuciła; będziecie na nim swobodni, a za tę swobodę, względną zresztą, jeden wam tylko postawię warunek, który mi słowem waszym poręczycie.

      – Mów pan – odpowiedziałem – sądzę, że warunek będzie taki, jaki każdy uczciwy człowiek przyjąć może.

      – Tak jest, panie. Być może, że wypadki nieprzewidziane zmuszą mnie zatrzymać panów w ich kajucie przez kilka godzin, a może nawet i przez kilka dni. Nie chcąc nigdy użyć gwałtu, w tej okoliczności, więcej jeszcze niż w każdej innej, wymagam od panów biernego posłuszeństwa. Tak działając, usuwam od was wszelką odpowiedzialność, bo ode mnie już wtedy będzie zależało nie dać wam widzieć tego, czegoście widzieć nie powinni. Czy przyjmujecie ten warunek?

      Musiały więc odbywać się tam rzeczy co najmniej dziwne, skoro nie mogli ich widzieć ludzie, którzy się nie wyrzekli praw społecznych. Nie najmniejsza to była z niespodzianek, jakimi nas przyszłość miała obdarzyć.

      – Przyjmujemy – odpowiedziałem – jednakże ośmielę się uczynić panu jedno tylko pytanie.

      – Słucham pana.

      – Powiedziałeś, że będziemy zupełnie swobodni na twym statku?

      – Najzupełniej.

      – Zapytuję więc pana, jak rozumiesz tę swobodę?

      – Ależ swobodę chodzenia, patrzenia, przyglądania się nawet wszystkiemu, co się tu dzieje, tak samo jak i moi towarzysze, wyjąwszy w niektórych okolicznościach.

      Widocznieśmy się nie rozumieli.

      – Daruj pan – rzekłem – ale to swoboda więźnia mającego prawo chodzić po swojej celi… Tego nam za mało.

      – A jednak musi to wam wystarczyć.

      – Jak to, więc mamy się wyrzec ujrzenia kiedyś naszej ojczyzny, naszych przyjaciół, naszych krewnych!

      – Tak jest, panie. Lecz wyrzec się tego nieznośnego jarzma na ziemi, które ludzie nazywają wolnością, nie tak jest trudno, jak się zdaje!

      – A to pięknie! – zawołał Ned Land – ja nigdy nie dam słowa na to, że nie będę chciał umknąć.

      – Nie żądam słowa, mości Nedzie Landzie – rzekł zimno dowódca.

      – Panie – wtrąciłem, unosząc się mimowolnie – pan nadużywasz swego względem nas położenia. To jest okrucieństwo!

      – Nie, panie, to jest łaskawość. Jesteście moimi jeńcami wojennymi. Ocaliłem was, choć mógłbym jednym słowem zanurzyć was w przepaść oceanu! Wyście mnie napadli! Wyście mi przyszli wydrzeć tajemnicę, której żaden człowiek znać nie powinien, tajemnicę mojego bytu! I mniemacie, że ja was odeślę na tę ziemię, która już więcej znać mnie nie powinna! Nigdy! Zatrzymując was, nie was, ale siebie samego ochraniam.

      Te wyrazy okazywały stanowcze dowódcy postanowienie, przeciwko któremu nie pomogłyby żadne argumenty.

      – Tak więc – rzekłem – dajesz nam pan po prostu wybór pomiędzy życiem a śmiercią!

      – Nie inaczej.

      – Moi przyjaciele – rzekłem – na tak postawione twierdzenie nie ma co odpowiedzieć. Ale żadne słowo nie wiąże nas względem dowódcy tego statku.

      – Żadne, panie – odpowiedział nieznajomy.

      I dodał głosem łagodniejszym:

      – Teraz pozwólcie mi skończyć, co miałem powiedzieć. Znam pana, panie Aronnax. Jeśli nie pańscy towarzysze, to pan nie masz powodu tak bardzo się uskarżać na wypadek wiążący cię z moim losem. Między ulubionymi książkami, do których się w moich studiach uciekam, znajdziesz pan i swoje dzieło O wielkich głębiach morskich. Czytałem je często. Posunąłeś się pan w nim tak daleko, jak ci na to pozwalała nauka ziemska. Lecz nie wiesz pan wszystkiego, nie wszystko widziałeś. Pozwól sobie powiedzieć, panie profesorze, że nie pożałujesz czasu spędzonego u mnie. Odbędziesz pan podróż po krainie cudów. Będziesz pan prawdopodobnie w ciągłym zdziwieniu, nie tak łatwo się nasycisz widokiem, jaki ci się ciągle nastręczać będzie. W tej nowej СКАЧАТЬ