Название: Nieśmiertelni
Автор: Vincent V. Severski
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
Серия: Czarna Seria
isbn: 9788382520903
isbn:
Misza poczuł się tak, jakby ktoś niespodziewanie pchnął go z całej siły, a on nie mógł złapać równowagi. Po raz pierwszy w jego szpiegowskim życiu ktoś go zapytał, czy może mu zaufać. Po raz pierwszy usłyszał to słowo z ust swojego szefa. Oczywiście znał je i wiedział dobrze, co znaczy, nawet często go używał, wykorzystując jego magiczną moc, ale tylko jako narzędzie pracy, szantażu, manipulacji, nigdy zaś wobec współpracowników, przyjaciół, bo w języku szpiegów zaufanie nie oznacza tego samego co w świecie zewnętrznym.
– Oczywiście, towarzyszu generale – odparł z pełnym przekonaniem, ale nie był pewien, czy tak rzeczywiście uważa. Bardzo chciał, żeby tak było, chciał zaufać generałowi i chciał, żeby on mu ufał, szczególnie teraz, gdy zdecydował się odejść ze służby razem z nim.
– Zaskoczyłem cię?
– Bardzo! – odparł Misza.
– Po raz pierwszy w życiu zapytałem mojego oficera, czy mi ufa… – Generał zawiesił głos, po czym dodał: – Do tej pory wydawałem tylko rozkazy i polecenia, więc wiem, że to musiało dziwnie zabrzmieć. Tym razem jednak nie mogę ci nic kazać. Mogę tylko cię przekonać i poprosić. – Podniósł się z ławki. – Zostaw tę wódkę. Nie będziemy już pić, pójdziemy się przejść.
Popowskiemu od razu się przypomniało, że Lebiedź zwykł omawiać najważniejsze sprawy, chodząc po swoim wielkim gabinecie, jakby wraz z pokonywaną odległością przybywało mu inwencji. Ruszyli wydeptaną ścieżką między zaśnieżonymi czereśniami.
– Jakiś czas temu… – zaczął generał – mieliśmy w Szwecji niespodziewaną akcję z jednym naszym nielegałem. To był stary emerytowany oficer wykorzystywany jeszcze do działań pomocniczych. Znałem go całkiem dobrze. Nazywał się tam Hans Jorgensen, a u nas Andriej Wołkowski, pseudonim „Kola”. Po przejściu na emeryturę oficjalnie otrzymał pozwolenie na pozostanie w Szwecji. Myślał, że Moskwa podjęła taką decyzję na jego prośbę z powodów humanitarnych, ale w rzeczywistości był elementem wieloletniej operacji „Kalinka”, którą prowadziło GRU przy naszej niewielkiej pomocy.
– Przecież często nasi nielegałowie zostają na emeryturze za granicą.
– To wiesz ty i my w Centrali. Nielegałowie nie wiedzą, jaka jest praktyka, bo znają tylko swój los… a najczęściej w ogóle słabo znają Rosję.
– No tak. Rzeczywiście. Wystarczy wspomnieć Kwiatuszka z Londynu.
– Właśnie. Nielegałowie to nasza najpotężniejsza broń, ale wiedzą jedynie tyle, ile trzeba, czasami nawet nie wiedzą, do czego są wykorzystywani, a bywa też, że się ich poświęca dla dobra ojczyzny. Dobrze wiesz, jak to z nimi jest. Podobnie było z Kolą w Sztokholmie…
– No tak… – westchnął Popowski, bo rzeczywiście dobrze znał ten temat.
– Pech w tym, że w pewnym momencie Kola oszalał, tak to mogę określić. Od lat robił notatki ze swoich czynności operacyjnych, miał wiedzę daleko wykraczającą poza to, co powinien wiedzieć, a tym bardziej pamiętać.
– Nie był kontrolowany?
– Oczywiście, że był, ale sprawdzenia nic nie wykazały. Wszystko wydawało się w porządku. Nooo… był na emeryturze i to nas trochę uśpiło. Ale o tym, że ma notatki, dowiedzieliśmy się, niestety, po fakcie.
– To znaczy?
– Na koniec staremu Koli pomieszało się w głowie i chciał zdezerterować…
– Niemożliwe! – Popowski niemal wykrzyknął i zatrzymał się. – A ile miał lat?
– Grubo po osiemdziesiątce… nie pamiętam dokładnie… to zresztą nieważne, bo nie o tym chciałem z tobą mówić. Ciągle odbiegam od głównego wątku… Że Szwedzi namierzyli Kolę, poinformował nasz agent Moskit, którego mamy w szwedzkiej służbie od lat. Pomogli im Polacy, a dokładniej ten twój Konrad Wolski. Wysłaliśmy do Sztokholmu oddział specjalny Gamma, który miał ewakuować Kolę, ale Łopatin wydał za moimi plecami rozkaz likwidacji starego, bo bał się, że wysypie się „Kalinka”, sztandarowa operacja GRU… no i nie można było odmówić mu racji. Tymczasem okazało się, że Kola zamierza zdezerterować, więc sam rozumiesz… nie mieliśmy już odwrotu. Trzeba było osądzić, co przyniesie nam więcej strat: likwidacja Koli czy dekonspiracja „Kalinki”?
– Taka nasza praca – odparł Popowski obojętnie, ale na sam dźwięk nazwiska Wolski poczuł, jak po plecach spływa mu pot.
Ożeż ty! – pomyślał z wściekłością. Taki mi, Radeczku, prezent robisz na zakończenie służby… Niedoczekanie twoje!
Szli między drzewami, powoli, dostojnie, krok za krokiem, równo w nogę, wpatrzeni w swoje buty, jak w kondukcie pogrzebowym. Popowski trzymał ręce złożone za plecami, a Lebiedź – w kieszeniach kożucha. Z ust i nosa ulatywała im regularnymi strumieniami biała para, a śnieg skrzypiał pod nogami. Wyglądali jak dwaj literaci rozprawiający o upadku starej cywilizacji albo szerokości strumienia świadomości, a nie szpiedzy omawiający swoją ostatnią operację.
– „Kalinka”? Co to? – zapytał Popowski, by jak najszybciej uciec myślami od Wolskiego.
– Kola zataił przed nami, że jego syn Carl, który ukończył szkołę marynarki, jest oficerem szwedzkiego wywiadu i na dodatek prowadzi agenturę w obwodzie kaliningradzkim i naszej Flocie Bałtyckiej.
– Pewnie chciał go kryć. To zrozumiałe.
– I tak do tego podeszliśmy. Przeprowadziliśmy kilka kombinacji sprawdzeniowych pod Kolę, ale nie było żadnych zastrzeżeń, nic podejrzanego. Od tego czasu ograniczyliśmy jego aktywny udział w naszych operacjach. Ludzie z GRU z łatwością wyłapali całą agenturę prowadzoną przez Carla, obrócili ich i karmili Szwedów i Zachód spreparowanymi informacjami. Wojskowi przy naszej pomocy prowadzili wieloletnią operację inspiracyjną i dezinformacyjną. Wyniki były doskonałe… no i… – Lebiedź niespodziewanie przerwał.
– Czekaliśmy, aż Kola umrze… na serce – dokończył Michaił, a generał pokiwał głową. – A potem mieliśmy złożyć synowi propozycję nie do odrzucenia? Dobra kombinacja. Jak wyszła?
– Właściwie nie wyszła. Kola przeżył i zdezerterował. Szwedzi ukryli go i ciągną z niego informacje, a oficjalnie poinformowali, że zginął. Myśleli, że damy się nabrać. Moskit pilnował sprawy i okazało się, że Szwedzi na szczęście nie zorientowali się w całej kombinacji „Kalinka”. W tej nieudanej akcji pod Sztokholmem zginął nasz oficer, Tatar. Znałeś go przecież, to syn mojego przyjaciela, rezydenta z Pekinu. Drugi na szczęście się uratował. – Generał zatrzymał się niespodziewanie. – Jego też znasz – oznajmił z uśmiechem i ruszył dalej. – To chorąży Andriej Trubow, ten z polskiej wyprawy, kiedy zaginął nam Batyszkin, i bohater z promu…
– Tak, tak… СКАЧАТЬ