Ukochany wróg. Kristen Callihan
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Kristen Callihan страница 4

Название: Ukochany wróg

Автор: Kristen Callihan

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-287-1622-3

isbn:

СКАЧАТЬ nami polegała na tym, że odmienność Macona nikomu nie przeszkadzała, po prostu ludzie cieszyli się, że mogą być obok niego.

      Nie pamiętam, jak udało mi się przebyć te ostatnie metry, ale znaleźliśmy się twarzą w twarz. Przesunął po mnie tymi ciemnymi oczami, ściągnął brwi.

      – Przyszłaś.

      – Miało mnie nie być?

      Teraz zmarszczył brwi jeszcze bardziej, uciekał wzrokiem, jak gdyby moja obecność go niepokoiła.

      – Myślałem, że zrezygnujesz.

      Wzruszyłam ramionami. Byłam bardzo świadoma swojego wyglądu: elegancka suknia, makijaż, włosy skręcone w luźne loki. Czułam się nienaturalnie, ale wiedziałam, że tworzę ładny obrazek.

      – Przykro mi zatem, że cię rozczarowałam.

      Milczał. Gdy w końcu odpowiedział, jego głos brzmiał prawie jak szept.

      – Nie jestem rozczarowany.

      Żadne z nas już się nie odezwało, oboje byliśmy zbici z pantałyku. Nawet jeśli moja obecność nie rozczarowała Macona, to nie wyglądał na uradowanego. Mnie też daleko było do szczęścia, nie ufałam Saintowi. Jak gdyby za milczącym porozumieniem oboje odwróciliśmy się i udaliśmy w innych kierunkach.

      Roztrzęsiona, z dudniącym sercem, weszłam do sali balowej. Większość ludzi z naszego rocznika już tańczyła albo gromadziła się w grupkach przy długim stole z jedzeniem.

      Nie zwracałam większej uwagi na kulinarne specjały, bo i tak nie dałabym rady nic przełknąć, ale przez salę przetoczyła się fala tłumionego śmiechu. Tak jakby karmiąc się sam sobą, dźwięk narastał, coraz mniej stłumiony, coraz bardziej złośliwy.

      Jego źródłem był bufet; spojrzałam w tamtą stronę, gapiło się na mnie kilkanaście osób. Poczułam żar na policzkach i rozejrzałam się: teraz wszyscy wlepiali we mnie gały.

      Stres ścisnął mi krtań, powoli podeszłam do stołu. Śmiech potężniał, powietrze wypełniały szepty: „Ziemniaczki, ziemniaczki”. Zrozumiałam: chodziło o jedzenie.

      Opiekane ziemniaczane kuleczki na każdej przeklętej tacy. Leżały dosłownie wszędzie.

      Nie mogłam oddychać. Zesztywniały mi mięśnie. Ktoś gwizdnął, kilka osób zgarnęło kulki, jedna z nich trafiła w sukienkę, znacząc satynę tłustą smugą. Wzdrygnęłam się, czułam, że płonę. Na drugim końcu sali zobaczyłam Sam, w wielkich oczach miała panikę, ale nie zrobiła nic, żeby stanąć w mojej obronie. Tkwiła nieruchomo jak sparaliżowana.

      W sali znalazł się Macon. Stał kilka metrów dalej, wpatrzony w stół.

      – Świetny kawał, Saint! – zawołał jego przyjaciel Emmet.

      Głośny wybuch śmiechu. Wciągnęłam głęboko powietrze. Zabolało.

      Macon nie odpowiedział. Spojrzał na mnie szybko; w jego oczach dostrzegłam błysk niepewności, jakąś dziwną kombinację emocji, których nie umiałam rozszyfrować. Przez jedną krótką sekundę pomyślałam, że to żal, ale on szybko się wyprostował, jak gdyby gotów do konfrontacji.

      Wściekłość huczała mi w głowie, dodała sił.

      Podeszłam do osłupiałego Macona; w sali zapanowała cisza.

      – Ty… ty złamasie – wysyczałam. – Mogłeś oszukać wszystkich, ale ja znam prawdę: jesteś ohydny w środku. Twoja nikczemna dusza nigdy nie zazna odkupienia.

      Na pięknej twarzy zapłonął gniew, jednak Macon nie odezwał się ani słowem; zacisnął zęby, jak gdyby się powstrzymał, żeby się nie odgryźć. Ale dla mnie to nie miało już znaczenia; koniec.

      – Nienawidzę cię z głębi serca – wyszeptałam, potem wyszłam z sali.

      Resztę wieczoru przeleżałam przytulona do mamy; nie płakałam, trzęsłam się ze złości i z upokorzenia. Godzinę później wróciła Sam, zapłakana, tusz do rzęs spływał ciemnymi strugami po jej policzkach.

      Macon z nią zerwał.

      – Powiedział, że skończył z siostrami Baker – wyszlochała, przytulając się do mnie. – Że nie jestem warta zachodu.

      Chciałam jej okazać współczucie, nie mogłam. Objęłam ją tylko.

      – Lepiej ci będzie bez niego. – I chyba nigdy nie powiedziałam nic bardziej prawdziwego.

      Ścisnęła mnie mocno, gwałtownie.

      – Przepraszam, Delilah. Przepraszam, że wybrałam jego, nie ciebie. Przepraszam za wszystko.

      To prawda, żart Macona Sainta mnie zranił – ale też doprowadził do pojednania sióstr Baker. Wkrótce potem nasza rodzina wyprowadziła się i nigdy więcej go nie widziałam. Jednak rany, jakie zadał mojej psychice, goiły się bardzo długo.

      Rozdział 1

      Delilah

      Babcia Maeve zawsze mówiła, żeby nie piec niczego w gniewie, że dobre ciasta udają się tylko wtedy, gdy je robisz z miłością. Co do gniewu, to nie wiem, ale stres na pewno przesączył się do bułeczek: ciasto wyszło ciepłe i kleiste, a powinno być chłodne i gładkie. Zdekoncentrowana za długo je wyrabiałam.

      Na następny dzień zaplanowałyśmy urodzinowy obiad dla mamy, a od kilku dni nie miałam wiadomości od Sam. Ustaliłyśmy, że ja zajmę się gotowaniem, ona prezentem, i to takim, który wprawi mamę w zachwyt i do którego już nie będę musiała się dokładać. Tak czy inaczej bym się dorzuciła, bo Sam wiecznie narzekała na brak kasy, a nagły przypływ gotówki w jej przypadku wróżył kłopoty.

      Ciasto lepi mi się do ręki; sapię ze złością, zgarniam je, wrzucam do kosza i zaczynam od nowa. Jestem profesjonalnym szefem kuchni, ale nie piekarzem i niestety to widać. Nie zamierzam się jednak poddać.

      Odpakowuję drożdże i wtedy brzdąka telefon. Wiadomość z nieznanego numeru.

      Sam, jeśli nie wrócisz w ciągu pół godziny, dzwonię na policję.

      Marszczę brwi i wbijam wzrok w komórkę. Dziwne. Numer nieznany, ale to „Sam” jest zastanawiające, zwłaszcza że przed chwilą o niej myślałam. Choć równie dobrze mogło chodzić o jakiegoś faceta, to popularne imię.

      Ekran podświetla się nową wiadomością.

      Serio. Nie dam się więcej nabrać na słodką panienkę z Południa. Wiem, że zabrałaś zegarek i masz go oddać.

      Całkiem już baranieję. Mnóstwo razy Sam miała pretensje, że mówię o niej „panienka z Południa”. Mój wzrok pada na datę w rogu wyświetlacza: pierwszy kwietnia. Czyli wszystko jasne.

      Przewracam oczami, otrzepuję dłonie i biorę komórkę do ręki.

      Sam, to wyjątkowo słaby żart primaaprilisowy. Spróbuj chociaż СКАЧАТЬ