Название: Czerwone fragmenty
Автор: Мэгги Нельсон
Издательство: PDW
Жанр: Здоровье
Серия: Poza serią
isbn: 9788381912082
isbn:
Moja matka jest równie zdumiona tym, że jej ciało odczuwa głód, że musi chodzić do toalety albo że reaguje na takie czynniki środowiskowe jak wysokość nad poziomem morza i temperatura. Marzy o niezniszczalnym, samowystarczalnym ciele, nieczułym na niekontrolowane potrzeby i pragnienia, zarówno jego własne, jak i cudze. Marzy o ciele, które nie może zostać zranione, zgwałcone ani nie choruje, chyba że samo tak postanowi.
Niedawno podczas rozmowy telefonicznej z moją siostrą Emily matka się potknęła. Upadła na podłogę w kuchni i rozcięła sobie górną wargę. Warga przez całe tygodnie była okropnie spuchnięta, a ząb obumarł; w końcu matka musiała się poddać leczeniu kanałowemu. Siostra nie miała pojęcia, co się stało, ponieważ nasza matka nie przerwała pogawędki. Gdy po fakcie wypominałyśmy jej z Emily zatuszowanie tej sprawy, zaprotestowała: „Jaki sens miałoby mówienie Emily, że się przewróciłam? Nie mogłaby mi pomóc, tylko by się martwiła”.
Moja matka twierdzi, że ten incydent był zbyt żenujący, by o nim wspominać. Ja twierdzę, że warto byłoby o nim wspomnieć choćby dlatego, że się wydarzył. Równie dobrze mogłybyśmy ze sobą rozmawiać przez tekturową tubę.
Gdy zjawiamy się z matką, by udzielić wywiadu dla 48 Hours, i siedzimy obok siebie w wyłożonym boazerią pomieszczeniu na Wydziale Prawa Uniwersytetu Michigan, wynajętym przez CBS na to nagranie oraz wypełnionym owocami, kawą i ciastkami, trwa ostatni dzień procesu Leitermana i mamy za sobą tygodnie oglądania zdjęć z autopsji Jane wyświetlanych na olbrzymim ekranie w sali sądowej. Zaczynam rozumieć, skąd mogły się wziąć fantazje mojej matki o niezależnym, niezniszczalnym ja.
Podczas styczniowego przesłuchania lekarz medycyny sądowej opisał głośno każdą z tych fotografii. Nie było wtedy ławy przysięgłych, nie musiał więc urządzać projekcji zdjęć. Gdy lekarz mówił, z moich oczu i z oczu mojej siostry mimowolnie popłynęły łzy. Jednak moja matka nie płakała. Jej ciało po prostu zapadło się w sobie. Zgarbiła się, jej klatka piersiowa wklęsła, a ona sama coraz bardziej przypominała łupinę. Konwulsyjnie drżały jej kolana. Chciałam jej dotknąć, ale nie wiedziałam, jaki rodzaj dotyku mógłby pomóc. Najpierw próbowałam lekko uciskać dłońmi jej trzęsące się uda, potem położyłam rękę na jej plecach. Nie zareagowała ani na jedno, ani na drugie. Było jasne, że znalazła się w świecie poza dotykiem, w świecie poza pocieszeniem.
W czasie przerwy uciekłyśmy z siostrą do łazienki i tam Emily mi powiedziała, że nie może patrzeć na matkę. Zwyczajnie nie potrafiła znieść widoku jej cierpienia. Potaknęłam, lecz nie przyznałam się do mniej szlachetnych emocji. Czułam także złość. Chciałam, by nasza matka przyjęła wszystkie szczegóły z podniesionym czołem. Nie mogłam patrzeć, jak pod wpływem słów tego człowieka jej ciało kurczy się, upodobniając ją do małej dziewczynki. Nie chciałam, by odwracała wzrok; nie chciałam, by się trzęsła. Patrząc, jak moja piękna siostra myje i wyciera ręce, jak maluje usta szminką, próbowałam sobie wyobrazić, jak bym się czuła, gdybym patrzyła na zdjęcia z jej autopsji wyświetlane na ogromnym ekranie zamiast na zdjęcia Jane. Ta myśl wywołała przebłysk poczucia winy i paraliż, po których nastąpiła fala mdłości. Jane była siostrą mojej matki. Czego ja się spodziewałam?
„Nigdy nie widzieliście takiej furii jak moja matka: z włosami niczym biała grzywa, bo wiatr strącił do morza jej kapelusz, z nogami w czarnych fildekosowych rajstopach, odsłoniętymi do połowy ud, ze spódnicą zamotaną wokół talii, jedną ręką trzymająca lejce, w drugiej ściskająca wojskowy rewolwer ojca, na koniu, który cofał się i stawał dęba, podczas gdy w tle fale dzikiego obojętnego morza pełniły rolę świadków rozsierdzonej sprawiedliwości”[3] – pisze Angela Carter, opowiadając na nowo mit o Sinobrodym.
W wersji przedstawionej przez Carter Sinobrody nie zabija swojej młodej żony. W ostatniej chwili zjawia się jej matka i pakuje w głowę Sinobrodego „idealnie celną kulę”[4].
Czy właśnie na to liczyłam?
Przyszedł zagazować dom, a ja jestem przykuta do olbrzymiej klatki dla ptaków, która przy każdym moim kroku o coś się obija. Próbuję wejść po schodach, ale to trudne. Gdy przyszedł zagazować dom, zachowywał się bardzo troskliwie i uprzejmie, a mimo to wiedziałam, że chce mnie zabić. Bez wątpienia jest obłąkany. Z brzękiem wydostaję się z domu i zauważam, że zakleił taśmą wszystkie otwory wentylacyjne i tak dalej. Wybiegam na trawnik, który przechodzi w błoto, opadając ku rzece. Błoto wydaje się zaskakująco zielone, mokre i dobre, jest bardzo realistyczne. Od razu czuję, że ono mnie ocali, że to antidotum na trujący gaz. Gdy znowu zjawia się ten mężczyzna i zauważa, że wciąż żyję, próbuje ukryć zaskoczenie, ale zupełnie mu to nie wychodzi. Związuję mu ręce i nogi, wkładam go do worka na śmieci i idę spalić go żywcem. Wiem, że to tylko sen, ale zastanawiam się, czy naprawdę zamierzam się dopuścić tak brutalnej agresji. Przez chwilę rozmyślam o tym, że worek może się okazać bardzo ciężki, bo to przecież kawał chłopa, ale ponieważ jestem we śnie, ten ciężar nie sprawia mi żadnego problemu. Gdy facet jest już związany i siedzi w worku, nie wydaje z siebie żadnych dźwięków – jakby przestał istnieć.
Tak, od lat mi się śni, że staję twarzą w twarz z jakimś złowrogim, złożonym uosobieniem męskiej przemocy i władzy, z mordercą, który – zawsze to zakładam – zabił Jane. Czasami jest to pozbawiony twarzy cień, innym razem ma twarz kogoś, kogo znam. Czasami są ze mną matka i siostra i pomagamy sobie nawzajem. Innym razem też jesteśmy we trzy, ale sobie nie pomagamy – albo dlatego, że nie możemy, albo dlatego, że nie chcemy. Przeważnie jestem sama.
Pomijając te sny, moim jedynym wyobrażeniem potencjalnego mordercy Jane był John Collins, który w chwili aresztowania był młodym, przystojnym białym chłopcem, na dodatek ponoć czarującym. Jak to się mówi, „miał powodzenie u kobiet”.
Trzymając się za ręce i siedząc ramię w ramię podczas styczniowego przesłuchania, moja matka, Emily i ja patrzymy, jak do sali sądowej wchodzi powłóczący nogami otyły sześćdziesięciodwulatek w okularach ubrany w zielony więzienny kombinezon. Jest prawie całkiem łysy, jego siwe, nierówno ostrzyżone włosy tworzą półksiężyc i często przesuwa dłońmi po szczecinie porastającej mu twarz. Ma olbrzymi bulwiasty nos, który od czasu do czasu robi się ciemnoczerwony, oraz małe zdumione oczy. Jego widoczne pod stołem obrońcy skute w kostkach stopy w czarnych skarpetkach i więziennych sandałach z brązowego plastiku leżą płasko na podłodze. Raz po raz zdejmuje okulary i przeciera je brzegiem zielonej więziennej koszuli, a potem się rozgląda, mrużąc oczy. Ilekroć odwraca głowę i lustruje salę, wydaje się zupełnie zdezorientowany, jakby nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.
Ja też czuję się zdezorientowana. Wyobrażałam sobie, że ujrzę „oblicze zła”, a zamiast niego widzę twarz Elmera Fudda.
Tego dnia Leiterman często wpatruje się w swoje dłonie, które przeważnie trzyma przed twarzą ułożone w piramidkę albo opiera na wypukłym brzuchu. Zauważam, że ożywia СКАЧАТЬ