Название: Życie, piękna katastrofa
Автор: Jon Kabat-Zinn
Издательство: PDW
Жанр: Личностный рост
isbn: 9788381439398
isbn:
Po ośmiu tygodniach jego oczy znów lśniły życiem. Kiedy spotkałem go po zakończeniu programu MBSR, powiedział mi, że praca pochłonęła całe jego życie, prawie go zabiła, a on nawet nie zauważył, co mu umyka. Opowiadał, jak dotarło do niego, że nigdy nie powiedział swoim dorastającym dzieciom, że je kocha, ale zamierza robić to teraz, dopóki ma jeszcze szansę. Był pełen entuzjazmu i nadziei wobec życia i po raz pierwszy przyszła mu do głowy myśl o sprzedaniu firmy. Żegnając się, serdecznie mnie uściskał. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu uściskał wtedy innego mężczyznę.
Człowiek ów nie pozbył się choroby serca – cierpiał na nią w takim samym stopniu jak na początku treningu, ale wtedy uznawał siebie za człowieka chorego. Był pogrążonym w depresji pacjentem kardiologicznym. W ciągu ośmiu tygodni stał się zdrowszy i szczęśliwszy. Podchodził teraz do życia z entuzjazmem, chociaż wciąż miał chore serce i sporo życiowych problemów. W swoim własnym umyśle przestał jednak uznawać siebie za pacjenta chorującego na serce i zobaczył w sobie znów pełnego człowieka.
Co doprowadziło do tak wielkiej przemiany? Nie wiemy tego z całkowitą pewnością. Miało na nią wpływ wiele czynników. Wziął jednak w tym okresie udział w programie MBSR i potraktował go poważnie. Początkowo myślałem, że odpadnie po tygodniu, ponieważ – poza wszystkim innym – żeby dotrzeć do szpitala, musiał codziennie pokonywać osiemdziesiąt kilometrów, a nie jest to łatwe w stanie depresji. Mimo to został i wykonał pracę, której od niego wymagaliśmy, choć w pierwszych dniach wątpił w jej sens.
Inny mężczyzna, niewiele po siedemdziesiątce, pojawił się w klinice z dotkliwym bólem stóp. Na pierwszych zajęciach siedział na wózku inwalidzkim. Na każde zajęcia przyjeżdżała z nim żona, która siedziała przed salą przez dwie i pół godziny. Pierwszego dnia mężczyzna powiedział swojej grupie, że ból jest tak wielki, że chciałby sobie po prostu uciąć stopy. Nie rozumiał, jak medytacja miałaby mu pomóc, ale sprawy miały się tak źle, że był gotów spróbować wszystkiego. Wszyscy głęboko mu współczuli.
Coś musiało go bardzo poruszyć w czasie tych pierwszych zajęć, ponieważ człowiek ów w kolejnych tygodniach wykazał się nadzwyczajną determinacją w pracy ze swoim bólem. Na drugie zajęcia przyszedł o kulach. Wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem, gdy obserwowaliśmy, jak z tygodnia na tydzień zamienia wózek inwalidzki na kule, a potem na laskę. Pod koniec programu powiedział, że ból nie złagodniał znacząco, natomiast bardzo się zmienił jego stosunek do bólu. Jego zdaniem odkąd zaczął medytować, ból był bardziej znośny, a pod koniec programu stan stóp stanowił po prostu mniejszy problem. Po ośmiu tygodniach jego żona potwierdziła, że był szczęśliwszy i bardziej aktywny.
Kolejnym przykładem akceptacji kompletnej katastrofy jest historia pewnej młodej lekarki. Została skierowana na nasz program z powodu nadciśnienia krwi i bardzo silnych stanów lękowych. Przechodziła przez trudny okres w swoim życiu, pełen gniewu, depresji i skłonności autodestrukcyjnych. Przyjechała z innej części kraju, by dokończyć staż. Czuła się odizolowana i wypalona. Jej lekarz nalegał, by spróbowała MBSR, mówiąc, że „przecież nie może zaszkodzić”. Dziewczyna miała jednak sporo wątpliwości i z lekceważeniem odnosiła się do programu, który w gruncie rzeczy nic „nie pomaga”. Co gorsza, okazało się, że program obejmuje ćwiczenia medytacji. Na pierwszych zajęciach się nie pojawiła, ale Kathy Brady z sekretariatu kliniki, która przed laty sama wzięła udział w programie jako pacjentka, zadzwoniła do niej, by dowiedzieć się o powody nieobecności. Była dla niej tak miła, a w jej głosie przez telefon było tyle troski, że zakłopotana pacjentka przyszła na inne zajęcia nazajutrz.
Częścią pracy młodej doktor było latanie helikopterem przychodni do wypadków i przywożenie ciężko rannych pacjentów. Nie cierpiała tego helikoptera. Przerażał ją, a w czasie lotu zawsze miała mdłości. Jednak pod koniec ósmego tygodnia w Klinice Redukcji Stresu była już w stanie latać śmigłowcem bez odczuwania mdłości. Ciągle go nie znosiła, ale go tolerowała i mogła wykonywać swoją pracę. Ciśnienie krwi obniżyło się do tego stopnia, że samodzielnie zrezygnowała z dalszego przyjmowania leków, by zobaczyć, czy poziom się utrzyma (lekarze mogą sobie na to pozwolić) i tak właśnie się stało. Jednocześnie były to ostatnie miesiące jej stażu i przez większość czasu czuła się wyczerpana. Na dodatek była wciąż emocjonalnie nadwrażliwa i pobudliwa. A zarazem znacznie bardziej świadoma swoich zmiennych stanów psychofizycznych. Postanowiła powtórzyć kurs, ponieważ miała poczucie, że dopiero pod koniec naprawdę się wciągnęła. Tak też zrobiła i kontynuowała praktykę medytacyjną przez wiele lat.
Doświadczenia w Klinice Redukcji Stresu sprawiły, że lekarka na nowo odkryła szacunek do pacjentów w ogóle, a do swoich pacjentów w szczególności. W każdym tygodniu trwania programu towarzyszyli jej w zajęciach inni pacjenci, a wśród nich nie występowała w swojej zwykłej roli „pani doktor”, lecz jako kolejna osoba z własnymi problemami. Tydzień po tygodniu robiła te same rzeczy co reszta. Słuchała, jak opowiadają o swoich doświadczeniach z praktyką medytacji, i obserwowała pojawiające przez ten czas zmiany. Stwierdziła, że była zdumiona, jak wiele cierpień pacjenci znosili i jak wiele byli w stanie zrobić dla siebie dzięki odrobinie zachęty i treningowi. Zaczęła także dostrzegać wartość medytacji, bo swoje wyobrażenia skonfrontowała z rzeczywistością. W gruncie rzeczy zaczęła rozumieć, że nie różni się od innych uczestników zajęć.
Przemiany podobne do doświadczeń tych trzech osób zdarzają się w Klinice Redukcji Stresu często. Zwykle stanowią fundamentalny punkt zwrotny w życiu pacjentów, ponieważ znacznie poszerza się zakres tego, co uważają za sferę swoich możliwości.
Zwykle pacjenci opuszczają program, dziękując nam za swoje postępy. W rzeczywistości jednak poprawa ich stanu w całości zależy od ich własnego wysiłku. Tak naprawdę dziękują nam za sposobność nawiązania kontaktu z własną siłą wewnętrzną i możliwościami, a także za wiarę, jaką w nich pokładaliśmy, za to, że w pracy z nimi nie daliśmy za wygraną i pokazaliśmy im narzędzia umożliwiające taką transformację.
Zwracanie pacjentom uwagi na to, że ukończenie programu wymaga wiary w siebie, sprawia nam przyjemność. To oni muszą chcieć stawić czoło kompletnej katastrofie własnego życia, zarówno w okolicznościach przyjemnych, jak i nieprzyjemnych, gdy sprawy idą po ich myśli i gdy jest inaczej, gdy mają poczucie, że kontrolują własne życie i gdy im się ono wymyka; to oni muszą spożytkować te same doświadczenia oraz własne myśli i uczucia jako surowy materiał pomocny w powrocie do zdrowia. Gdy zaczynali, towarzyszyło temu przekonanie, że program być może okaże się pomocny albo że prawdopodobnie zakończy się fiaskiem. Odkryli jednak, że mogą zrobić dla siebie coś bardzo ważnego i nikt inny nie mógłby ich wyręczyć.
Każda osoba z powyższych przykładów przyjęła wyzwanie, by traktować życie, jakby każda chwila miała znaczenie, jakby każda chwila się liczyła i dawała okazję do pracy nad sobą, nawet jeśli była to chwila bólu, smutku, rozpaczy albo lęku. Owa „praca” wymaga przede wszystkim regularnej, zdyscyplinowanej pielęgnacji świadomości każdej następnej chwili, jej ważności, więc uważności – całkowitego „wzięcia w posiadanie” i „zamieszkania” w każdym momencie naszego doświadczenia, dobrego, złego czy ohydnego. Na tym polega istota życia w obliczu kompletnej katastrofy.
* * СКАЧАТЬ