12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 dni świąt Dasha i Lily - Rachel Cohn страница 8

Название: 12 dni świąt Dasha i Lily

Автор: Rachel Cohn

Издательство: PDW

Жанр: Учебная литература

Серия:

isbn: 9788380743052

isbn:

СКАЧАТЬ Gbur, chodź tutaj!

      Borys zaczął szcze­kać, a Lang­ston poga­niać Dasha:

      – No idź­cie już!

      Bumer i Dash wyszli.

      Wie­dzia­łam, że Dash wycho­dził z ulgą.

      Mój dom to har­mi­der. Hałas. Wrza­ski. Zwie­rzęca sierść. Mnó­stwo ludzi.

      Dash lubi ciszę i spo­kój, woli sie­dzieć sam, tylko z książ­kami, a nie spę­dzać czas z rodziną, nawet wła­sną. Ma aler­gię na koty. Cza­sami zasta­na­wiam się, czy i na mnie.

      Nie­dziela, 14 grud­nia

      Rok temu moje życie wyglą­dało zupeł­nie ina­czej. Dzia­dek był w tak dobrej for­mie, że jeź­dził czę­sto na Flo­rydę, gdzie kupił miesz­ka­nie dla seniora, w któ­rym miesz­kała jego dziew­czyna. Ja nie mia­łam zwie­rząt ani chło­paka. Nie wie­dzia­łam, co to smu­tek.

      Wio­sną part­nerka dziadka zmarła na raka, a jego serce wkrótce potem się pod­dało. Wie­dzia­łam, że ten upa­dek był poważny, ale w chwi­lo­wej panice nie zda­wa­łam sobie sprawy, jak bar­dzo, bo zaj­mo­wa­łam się przede wszyst­kim nie­koń­czą­cym się cze­ka­niem na karetkę, jazdą do szpi­tala, a potem obdzwa­nia­niem rodziny, by dać im znać, co się wyda­rzyło. Dopiero następ­nego dnia, gdy stan dziadka był już sta­bilny, w pełni poję­łam, jak z nim kiep­sko. Poszłam do szpi­tal­nej sto­łówki po lunch, a kiedy wró­ci­łam, zoba­czy­łam przez szybę, że w pokoju dziadka jest pani Basil E., jego sio­stra i moja ulu­biona ciotka. To wysoka kobieta, zde­cy­do­wana i pewna sie­bie, lubiąca nie­na­gan­nie skro­jone kostiumy i drogą biżu­te­rię oraz ide­alny maki­jaż. Jed­nak teraz sie­działa przy boku śpią­cego dziadka, trzy­mała go za rękę, a z zapła­ka­nych oczu pły­nęły jej strużki tuszu do rzęs, docie­ra­jąc aż do uszmin­ko­wa­nych ust.

      Ni­gdy, prze­nigdy nie widzia­łam pła­czą­cej pani Basil E. Wyglą­dała tak kru­cho. Poczu­łam ostre ukłu­cie w żołądku i słab­nące serce. Dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pełna – pró­buję znaj­do­wać pozy­tywne aspekty wszyst­kiego – ale nie mogłam wyprzeć się nagłego smutku, jaki ogar­nął moje ciało i duszę na widok tego żalu i tro­ski. Nagle śmier­tel­ność dziadka stała się zbyt praw­dziwa, a świa­do­mość, że kie­dyś naprawdę umrze, za bar­dzo bole­śnie moż­liwa.

      Pani Basil E. poło­żyła otwartą dłoń dziadka na swo­jej twa­rzy i zaczęła szlo­chać jesz­cze bar­dziej, aż przez chwilę bałam się, że dzia­dek umarł. Nagle jego dłoń ożyła i wymie­rzyła lekki poli­czek ciotce, która się roze­śmiała. Wie­dzia­łam, że wszystko będzie dobrze – na razie – ale już nie tak samo.

      To było moje wej­ście w smu­tek, etap pierw­szy.

      Etap drugi roz­po­czął się następ­nego dnia i był dużo gor­szy.

      Jak to moż­liwe, że zwy­kły dobry uczy­nek wszystko zmie­nia?

      Dash przy­szedł odwie­dzić mnie w szpi­talu. Wcze­śniej kupo­wa­łam jedze­nie w sto­łówce, ale wła­ści­wie go nie jadłam – tak bar­dzo się mar­twi­łam, że nie mia­łam ape­tytu na stare kanapki z serem ani czipsy z jar­mużu, które szpi­tal sprze­da­wał zamiast ziem­nia­cza­nych, pró­bu­jąc pro­mo­wać zdrowe żywie­nie. Dash naj­wy­raź­niej usły­szał zmę­cze­nie – i głód – kiedy roz­ma­wia­li­śmy przez tele­fon, bo przy­wiózł ze sobą pizzę z mojej ulu­bio­nej knajpy, John’s. (Ale John’s w Vil­lage, nie tej w cen­trum, no raczej!). Pizza z John’s to moje ulu­bione jedze­nie na pocie­sze­nie, i nawet jeśli zro­biła się zimna w dro­dze z restau­ra­cji do szpi­tala, to w moim sercu nie zna­la­złoby się wię­cej cie­pła niż wtedy, gdy zoba­czy­łam pudełko i nio­są­cego je Dasha.

      Pod wpły­wem impulsu powie­dzia­łam:

      – Tak bar­dzo cię kocham. – Obję­łam Dasha i scho­wa­łam głowę w jego szyi, obsy­pu­jąc ją poca­łun­kami. Dash się zaśmiał i powie­dział:

      – Gdy­bym wie­dział, że pizza wywoła taką reak­cję, przy­niósł­bym ją dużo wcze­śniej.

      Nie powie­dział: „Ja cie­bie też”.

      Nie wie­dzia­łam, że to czuję, dopóki nie wypowie­dzia­łam tych słów. I nie wypowie­dzia­łam ich tylko dla­tego, że Dash przy­niósł mi pizzę.

      Tak naprawdę chcia­łam powie­dzieć: „Kocham twoją dobroć i twoje maru­dze­nie. Kocham cię za to, że dajesz za duże napiwki kel­ne­rom, kiedy korzy­stasz z karty kre­dy­to­wej ojca, bo «dobro zawsze wraca». Kocham to, jak wyglą­dasz, czy­ta­jąc książkę – roz­ma­rzony, zado­wo­lony, w innym świe­cie. Kocham to, że podej­rze­wa­łeś, iż ni­gdy nie czy­ta­łam żad­nej książki Nicho­lasa Sparksa, a kiedy w końcu z cie­ka­wo­ści przeczy­ta­łam jedną, a potem następne, kocham cię za to, jaki byłeś zdez­o­rien­to­wany, obra­żony i zły na mnie. Nie za to, że je przeczy­ta­łam, ale że tak mi się podo­bały. Uwiel­biam dys­ku­to­wa­nie z tobą o lite­rac­kich sno­bi­zmach i to, że choć sam nie lubisz «nie­szcze­rych, uda­wa­nych, roman­so­wych śmieci pod publiczkę», to akcep­tu­jesz, że wielu ludzi – w tym twoja dziew­czyna – je lubi. Kocham cię za to, że kochasz moją ciotkę pra­wie tak samo jak ja. Kocham to, że moje życie stało się rado­śniej­sze, pięk­niej­sze i bar­dziej inte­re­su­jące, odkąd jesteś jego czę­ścią. Kocham cię za to, że kie­dyś odpo­wie­dzia­łeś na wezwa­nie czer­wo­nego notat­nika”.

      Dzia­dek żył, ale jakaś część mnie chyba umarła tam­tego dnia, kiedy radość z tego, że naprawdę kogoś kocham, tak bar­dzo zma­lała wraz ze świa­do­mo­ścią, że to uczu­cie nie jest odwza­jem­nione.

      Dash wciąż tego nie powie­dział.

      Ja już ni­gdy potem tego nie powtó­rzy­łam.

      Nie mam mu za złe – naprawdę. Jest dobry, tro­skliwy i wiem, że mnie lubi. Bar­dzo. Choć cza­sami wola­ła­bym, żeby nie wyda­wał się tym aż tak zasko­czony.

      Powie­dzia­łam „Tak bar­dzo cię kocham” i w tam­tej chwili czu­łam to każdą komórką swego ciała, ale kiedy ta chwila minęła nie­odwza­jem­niona, odro­binę zdy­stan­so­wa­łam się od Dasha. Nie mogę go zmu­sić, by czuł coś, czego nie czuje, a nie chcę cier­pieć, pró­bu­jąc, pozwo­li­łam więc, by moja miłość do niego wolno goto­wała się na tyl­nym pal­niku mego serca, a na zewnątrz zamie­rza­łam stać się nie­wy­ma­ga­jąca i bar­dziej swo­bodna.

      Oka­zało się to łatwiej­sze, gdy byłam zajęta. Ostat­nio spę­dza­łam z Dashem tak nie­wiele czasu, że nie­mal prze­stało mnie boleć. Nie pró­bo­wa­łam z pre­me­dy­ta­cją się odko­chać, po pro­stu tak się dzieje. Kiedy nie jestem w szkole, odra­biam zada­nia domowe albo cho­dzę na kursy egza­mi­na­cyjne, tre­ningi piłki noż­nej i mecze, zabie­ram dziadka na fizjo­te­ra­pię, wizyty lekar­skie albo do zna­jo­mych. Robię zakupy i gotuję СКАЧАТЬ