12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 dni świąt Dasha i Lily - Rachel Cohn страница 7

Название: 12 dni świąt Dasha i Lily

Автор: Rachel Cohn

Издательство: PDW

Жанр: Учебная литература

Серия:

isbn: 9788380743052

isbn:

СКАЧАТЬ Idziemy do kina, film zaczyna się za dwa­dzie­ścia minut – odpo­wie­dział Dash. Nie wyglą­dał by­naj­mniej, jakby miał wyrzuty sumie­nia, choć prze­cież mnie nie zapro­sił.

      – Jaki film? – zapy­ta­łam. Jeśli Dash szedł na ten, który ja bar­dzo chcia­łam zoba­czyć, i mnie nie zabie­rał, to był ostatni znak, jakiego potrze­bo­wa­łam, by wie­dzieć, że już nic nas nie łączy i może potrze­bu­jemy ofi­cjal­nej sepa­ra­cji. Liczy­łam już dni do ferii, żeby obej­rzeć Corgi & Bess, i pew­nie już widzia­ła­bym go z pięć razy, gdy­bym zna­la­zła czas. Helen Mir­ren jako stu­let­nia kró­lowa Elż­bieta z podobno genial­nym ani­ma­tro­ni­kiem cor­giego zawsze przy bal­ko­niku swo­jej pani, aż do pew­nego fatal­nego w skut­kach pokazu ogni sztucz­nych, przez który prze­stra­szony corgi ucieka. Biedna stara Bess i jej bal­ko­nik muszą zna­leźć psa na tere­nie zacza­ro­wa­nego zamku Bal­mo­ral, a w mię­dzy­cza­sie kró­lo­wej i szcze­nia­kowi przy­da­rzają się nie­zli­czone przy­gody. Tak! Zostanę wierną klientką IMAX-a i trój­wy­miaru! Widzia­łam tra­iler już tyle razy, że mam pew­ność, iż to będzie mój ulu­biony film tego roku, ale i tak mia­łam nadzieję, że Dash w ramach pre­zentu bożo­na­ro­dze­nio­wego zabie­rze mnie na nocną pre­mierę. Nie cho­dziło tylko o film, ale o czas spę­dzony razem.

      – Idziemy na Nie­grzecz­nych i Myszy! – oznaj­mił Bumer dziad­kowi, swoim zwy­cza­jem prze­ka­zu­jąc nawet naj­bar­dziej pod­sta­wowe infor­ma­cje pod­eks­cy­to­wa­nym tonem.

      Do mnie zwró­cił się Dash:

      – Nie sądzi­łem, że będziesz chciała pójść, dla­tego nie pyta­łem, czy kupić ci bilet. – Miał rację. Nie chcia­ła­bym iść na ten film, bo już go widzia­łam. Moim zda­niem Nie­grzeczni i Myszy jest wtórny, ale Edgar Thi­baud uwiel­biał ten obraz Pixara o miesz­ka­ją­cej na stry­chu myszy-demo­nie pręd­ko­ści, która star­tuje w rów­no­le­głych wyści­gach reso­ra­ków, kiedy cały dom pogrą­żony jest we śnie.

      Nie powie­dzia­łam Dashowi, że widzia­łam już Nie­grzecz­nych i Myszy, bo obej­rza­łam go z Edga­rem Thi­bau­dem. Nie, żeby było tajem­nicą, że się widu­jemy – Dash wie­dział, że Edgar (z nakazu sądu) tak jak ja pomaga w ośrodku reha­bi­li­ta­cyj­nym, do któ­rego uczęsz­cza dzia­dek – ale nie wspo­mnia­łam, że od czasu do czasu spo­ty­kam się z Thi­bau­dem rów­nież po godzi­nach. Zwy­kle tylko na kawę, ale wtedy pierw­szy raz wyszli­śmy poza kawiar­nię. Sama nie wiem, dla­czego się zgo­dzi­łam. Nie­spe­cjal­nie lubi­łam Edgara. No, lubi­łam go na tyle, na ile mogłam lubić dra­nia odpo­wie­dzial­nego za śmierć mojego przed­szkol­nego myszo­skoczka. Po pro­stu mu nie ufa­łam. Może Edgar stał się czę­ścią mojego pro­jektu reha­bi­li­ta­cji, któ­rego głów­nym i jedy­nym naprawdę waż­nym boha­te­rem był dzia­dek. Chcia­łam wbrew wszyst­kiemu pomóc w two­rze­niu Thi­bauda Dobrego Czło­wieka, a jeśli pój­ście do kina z dziew­czyną w pełni świa­domą, że nie będzie z tego nic oprócz pla­to­nicz­nego zain­te­re­so­wa­nia, mogło pomóc w prze­mia­nie, posta­no­wi­łam się wysi­lić. Powta­rza­łam sobie, że od kilku mie­sięcy byłam tak zajęta, że potrze­bo­wa­łam odpo­czynku w zaciem­nio­nym kinie, nawet jeśli oglą­da­łam film, który mnie nie inte­re­so­wał, z osobą, która nie­spe­cjal­nie mnie inte­re­so­wała. Gdy­bym poszła do kina z Dashem, przez cały czas zasta­na­wia­ła­bym się: czy teraz mnie poca­łuje? A jeśli nie, to dla­czego? Z Edga­rem zasta­na­wia­łam się tylko: czy będzie chciał, żebym to ja zapła­ciła za popcorn?

      – Baw­cie się dobrze – powie­dzia­łam w końcu, i udało mi się to zro­bić wesoło, żeby nie psuć im zabawy. Ni­gdy nie potra­fię zbyt długo być obo­jętna wobec Dasha. Ale jego wyj­ście zabo­lało, jakby dał mi cudowny pre­zent i za chwilę go ode­brał.

      – Będziemy! – obie­cał znie­cier­pli­wiony Bumer i pospiesz­nie ruszył w stronę drzwi, przez co wpadł na sto­lik tak gwał­tow­nie, że sto­jąca na nim lampa spa­dła na pod­łogę. Pękła tylko żarówka, ale ten hałas wystar­czył, by obu­dzić bestię, która drze­mała w pokoju.

      Do salonu wpadł Borys, mój pies, i natych­miast przy­szpi­lił Bumera do pod­łogi.

      – Noga! – przy­wo­ła­łam psa. Bul­ma­stify mimo swo­ich gaba­ry­tów zaska­ku­jąco dobrze adap­tują się do miesz­ka­nia, ponie­waż nie są bar­dzo aktywne. Ale nawet jeśli bywają uczu­ciowe, to jed­nak psy obroń­cze – tyle że nie robią krzywdy intru­zom, tylko ich unie­ru­cha­miają. Bumer raczej tego nie wie­dział. Pew­nie była­bym rów­nie prze­ra­żona jak on teraz, gdyby sześć­dzie­się­cio­ki­lo­gra­mowy zwie­rzak przy­gniótł mnie do pod­łogi. – Noga! – powtó­rzy­łam.

      Borys zszedł z Bumera, pod­szedł do mnie i usiadł, zado­wo­lony, że jestem bez­pieczna. Ale zamie­sza­nie obu­dziło rów­nież i zwa­biło naj­mniej­szego futrza­stego członka naszej rodziny, który jak zawsze roz­le­ni­wiony poja­wił się w salo­nie, by oce­nić sytu­ację i zabez­pie­czyć teren. Dzia­dek nie może już miesz­kać sam, dla­tego wpro­wa­dził się do nas razem ze swoim kotem Gbu­rem. Ten zaś, nazwany tak nie od parady, prych­nął teraz na Borysa, który na dwóch łapach jest wzro­stu doro­słej kobiety, ale naj­wy­raź­niej boi się pię­cio­ki­lo­gra­mo­wego kota. Biedny Borys zerwał się z pod­łogi i oparł o moje ramiona przed­nimi łapami, skam­ląc, i swoją pomarsz­czoną twa­rzą bła­gał: „Obroń mnie, mamo!”. Poca­ło­wa­łam go w mokry nos i powie­dzia­łam:

      – Leżeć, nic ci nie będzie.

      Nasze miesz­ka­nie jest naprawdę za małe dla tylu ludzi i zwie­rząt. Zro­biło się tu praw­dziwe zoo. Ale nie chcia­ła­bym tego zmie­niać. To zna­czy chcia­ła­bym, dla dziadka, który zawsze był ener­giczny i towa­rzy­ski, a teraz jest przy­kuty do miesz­ka­nia na trze­cim pię­trze, bo nie da rady wejść po scho­dach wię­cej niż raz dzien­nie, a cza­sami ani razu. Ale jeśli kolejni człon­ko­wie rodziny i pie­lę­gniarki odwie­dza­jący dziadka koją jego naj­więk­szy strach – ewen­tu­alną prze­pro­wadzkę do domu star­ców – to chęt­nie zaak­cep­tuję i zoo. Alter­na­tywny sce­na­riusz jest marny. Dzia­dek czę­sto powta­rza, że na leżąco wyje­dzie z domu tylko raz, w drew­nia­nym pudełku.

      Lang­ston przy­szedł z kuchni do salonu i zapy­tał:

      – Co tu się wyda­rzyło?

      I to osta­tecz­nie spro­wo­ko­wało Dasha do wyj­ścia.

      – Dzięki za her­batę i cia­steczka, któ­rych nie zapro­po­no­wa­łeś – zwró­cił się do mojego brata.

      – Nie ma za co. Już wycho­dzisz? Cudow­nie! – Lang­ston pod­szedł do fron­to­wych drzwi, by je otwo­rzyć. Zdez­o­rien­to­wany Bumer pod­niósł się, by wyjść, ale Dash przez chwilę się wahał. Wyglą­dał, jakby chciał mnie poca­ło­wać na do widze­nia, ale zre­zy­gno­wał i zamiast tego pokle­pał Borysa po gło­wie. A zdrajca Borys poli­zał jego dłoń.

      Bolało, ale to nie zna­czyło, że nie wymięknę, kiedy ten nie­ziem­sko przy­stojny chło­pak w weł­nia­nej dwu­rzę­dówce okaże czu­łość mojemu psu.

СКАЧАТЬ